sobota, 12 marca 2016

Rozdział 15

(z perspektywy Amy)
Siedzieliśmy w mojej sypialni. Robert czytał jakąś książkę, a Lucy opowiadała mi o Rogerze. Wyciągnęłam z pod łóżka butelkę Danielsa, odkręciłam i zbliżyłam do ust, jednak Plant wyrwał mi ją w ostatniej chwili
-Co ty robisz? Dla wszystkich wystarczy. - powiedziałam wyciągając dwie kolejne, które też natychmiast mi odebrał. Popatrzyłam na niego, nie rozumiejąc o co mu chodzi.
-Robert, oddaj to.
-Nie. Nie będziesz teraz piła alkoholu, Amy. - powiedział zdecydowanym głosem
-A właśnie, że będę. - odparłam i wyciągnęłam ostatnią butelkę. NIestety ona równie szybko została mi odebrana. - To nie fair. Nie mogę się ruszać, a Ty to wykorzystujesz i zabierasz mi całe whiskey. Jesteś podły - stwierdziłam
-Amy, nie zachowuj się jak dziecko. Nie będziesz piła i koniec.
-Robert, ogarnij dupę i w tej chwili oddaj mi te butelki - warknęłam - są moje.
-Naprawdę, nie możesz zrozumieć tego, że się o ciebie martwię? - usiadł na brzegu łóżka - dopiero wyszłaś ze szpitala, miałaś poważny wypadek. Musisz uważać. - wywróciłam oczami.
-Przesadzasz.
-Nie, Amy. Po prostu nie chcę, żeby coś Ci się stało. Rozmawiałem z lekarzem, potrzebujesz teraz dużo białka, zaraz przyniosę Ci rybę. To bardzo ważne, bo... - schowałam głowę pod poduszkę, nie chciało mi się go słuchać.
W międzyczasie Lucy wyszła z pokoju, chyba nie chciała uczestniczyć w naszej dyskusji. Po kilku minutach usłyszałam kroki.
-Przyniosłem Ci jedzenie - powiedział zadowolony z siebie Robert - popatrzyłam na niego, ciągle obrażona za wcześniejszą akcję.
-Nie jestem głodna. - powiedziałam zgodnie z prawdą
-Amy, musisz jeść.
-Przecież jem. - Spojrzałam na niego nie rozumiejąc o czym mówi. Jakąś godzinę temu jadłam ostatni posiłek.
-Słuchaj, rozumiem, że możesz tego nie wiedzieć. Musisz jeść teraz bardzo często, małe porcje. Czytałem o tym.
-Robert, skoro tak Cię to interesuje, to może zamiast się opierdalać poszedłbyś na medycynę? - zapytałam ironicznie
-Amy, nie denerwuj się, ja tylko...
-Kurwa! Czemu musisz być taki nadopiekuńczy? Jimmy, Lucy i Jackie jakoś nie trują mi bez przerwy dupy. Tylko Ty jeden wiecznie masz jakiś problem. Wyszłam z tego szpitala jakiś czas temu i już nie muszę przestrzegać żadnej pierdolonej diety, rozumiesz?! Mogę nie pić alkoholu, ok, ale z tą dietą przeginasz! A może uważasz, że jestem za gruba? Aha, to o to Ci chodzi! Jestem gruba i już Ci się nie podobam? Wiesz co, idź stąd, nie chce mi się na Ciebie patrzyć!
-Amy, jesteś bardzo nieodpo...
-Daj mi w końcu spokój! - wrzasnęłam. Chłopak w końcu posłuchał i wyszedł. Byłam załamana. Nie chciałam się z nim kłócić. Ale ostatnio... brakowało mi go. Niby był cały czas, ale tylko po to, żeby pilnować, czy nie wychodzę z łóżka, czy nie piję, czy jem jego dziwne dania. Ani razu nie zapytał, czy wszystko w porządku. Ani razu nie porozmawiał ze mną normalnie. Wszyscy mogli, a on jeden nie? Ostatnio bardzo się między nami popsuło...


*kilka dni później*
( z perspektywy Amy)
Spędzałam kolejny dzień w moim pokoju. Świeciło słońce, a ja nie mogłam się nigdzie ruszyć. Westchnęłam. Przynajmniej tym razem Robert nie kazał nikomu mnie pilnować, a sam gdzieś sobie poszedł.
Martwiłam się. Kiedyś wszystko wyglądało zupełnie inaczej. A teraz? Coraz bardziej się od siebie oddalamy. Zawsze byłam wybuchowa i dużo się kłóciliśmy, jednak nigdy nie było aż tak źle. Od kilku dni Robert przychodzi do mnie tylko po to, żeby przynosić mi "posiłki o dużej zawartości białka" i pilnować, żebym je jadła. Ewentualnie od czasu do czasu stara się mi wytłumaczyć, że jestem nieodpowiedzialna.
Usłyszałam pukanie do drzwi. Spojrzałam w ich kierunku. Po chwili moim oczom ukazał się Jimmy. Cieszyłam się, że przyszedł. Przesunęłam się trochę i wskazałam miejsce obok mnie. Uśmiechnął się i usiadł.
Nie odzywałam się, tylko patrzyłam zamyślona w okno. Myślałam o tym, że mój związek właśnie się rozpada. Nie chciałam tego.
-Amy, wszystko ok? - zapytał nieco zdziwiony. Cóż, miał prawo, w końcu rzadko okazywałam jakiekolwiek emocje, a teraz musiał zauważyć, że coś jest nie tak. Normalnie powiedziałabym, że tak, ale nagle poczułam jakąś potrzebę zwierzenia się z moich problemów przyjacielowi. Wiedziałam, że mogę mu ufać.
-Nie... - powiedziałam dosyć cicho, jednak Jimmy usłyszał. Podniósł się na łokciach i odwrócił głowę, aby móc nawiązać kontakt wzrokowy.
-Am, co się dzieje? - popatrzył na mnie z troską, odgarniając moją nieco przydługą grzywkę z oczu. Poczułam, że jednak jest ktoś kogo obchodzą moje uczucia.
-Chodzi o Roberta... - powiedziałam równie cicho jak wcześniej. Chłopak zbliżył się aby lepiej słyszeć - Ostatnio... Sam widzisz co się dzieje. Widzisz jak on mnie traktuje? - Page sprawiał wrażenie jakby nie rozumiał o co mi chodzi
-On... po prostu bardzo się o Ciebie troszczy. Masz mu to za złe?
-Tak, troszczy się, aż za bardzo. To nie tak, że ja tego nie doceniam. Ale... brakuje mi go. - chłopak patrzył na mnie pytająco, więc przystąpiłam do wyjaśnień - Niby cały czas ze mną jest, ale tylko po to, żeby mnie pilnować. Ani razu normalnie ze mną nie porozmawiał. Nie zapytał nawet jak się czuję. Wszyscy wiemy, że nie lubię się nad sobą użalać, ale mógłby przynajmniej się zainteresować. Może Ty tego nie zrozumiesz, bo wydaje Ci się, że poleżę sobie jakiś tydzień, za miesiąc zdejmą mi ten gips i zacznę sobie chodzić. Ale to nie jest takie proste. Robert nawet nie próbuje wykazać się odrobiną zrozumienia.
-Ale... czemu to nie jest takie proste? Am, nie przejmuj się, niedługo wszystko wróci do normy. Kilka dni temu zdjęli Ci szwy, jeszcze miesiąc i pozbędziesz się tego gipsu. Wszystko będzie jak wcześniej.
-Nie o to chodzi. Wiesz, że miałam w planach zawody. A przepadł mi cały sezon. Może wydaje wam się, że to nic takiego, ale naprawdę mi na tym zależało. Chciałam znaleźć sponsora, zacząć jeździć na międzynarodowe zawody. Zarobiłabym dużo hajsu, mogłabym założyć własny ośrodek i byłabym ustawiona do końca życia. To mogło się udać. Przez ostatnie pół roku ciężko trenowałam, jeździłam po kilka godzin dziennie...
-Hej, ale po co właściwie Ci sponsor? Przecież Twój ojciec i tak będzie Cię utrzymywać - zapytał
-Niby tak, ale... Chciałabym w końcu stać się trochę bardziej niezależna. Teraz tak naprawdę cały czas muszę mu się podporządkowywać. Chce, żebym zdała fizykę - muszę to zrobić. Inaczej sprzeda ten dom, a ja będę musiała wrócić do niego. A tak - mogłabym mieć gdzieś to, czego ode mnie oczekuje. A Robeta nawet to nie obchodzi. A on doskonale wiedział o moich planach, wiedział jak bardzo mi na tym zależy. A nawet nie próbuje okazać mi żadnego wsparcia... - głos coraz bardziej mi się załamywał. Jednak powstrzymywałam łzy. Nigdy nie płakałam przy ludziach.
Jimmy objął mnie, widząc co się dzieje. Starał się mnie jakoś uspokoić. Z jednej strony - byłam załamana i przytłoczona tym wszystkim, a z drugiej - poczułam, że jest ktoś, na kogo mogę liczyć. Szkoda tylko, że nie był to Robert. Wtuliłam się w Jimmiego, próbując zapomnieć o moich problemach.
-Nie martw się, za kilka tygodni wrócisz do treningów. Za rok będziesz jeszcze lepiej przygotowana i na pewno wszystko się uda. Będzie dobrze! - uśmiechnął się
-Masz rację, może trochę przesadzam - również starałam się uśmiechnąć
-Zawsze przesadzałaś - zaśmiał się mój przyjaciel - pamiętasz jak twój ojciec zmusił Cię do gry na skrzypcach? Uciekłaś z domu.
-Miałam wtedy 6 lat. Przyszłam do Ciebie, a Ty akurat szedłeś na lekcję stepowania i powiedziałeś mojemu ojcu, gdzie jestem. - popatrzyłam na niego z wyrzutem, jednak po paru sekundach wybuchnęliśmy śmiechem.
Słońce świeciło wyjątkowo mocno i w pokoju zaczynało robić się coraz bardziej gorąco. Jimmy wstał, ściągnął koszulkę i już miał z powrotem położyć się obok mnie, jednak nagle drzwi zostały gwałtownie otwarte. Do środka wparował mój ojciec. Sprawiał wrażenie, jakby nie zauważył, że Jimmy z nagim torsem właśnie pakuje się do łóżka, na którym siedzę ja, jedynie w krótkiej koszuli nocnej, która w sumie niewiele zakrywa. Cóż, nie była to dla nas krępująca sytuacja, byliśmy dla siebie jak rodzina.
-Amy, leżysz cały dzień i nic nie robisz. Wstydziłabyś się! Jak ty chcesz napisać tą poprawkę w sierpniu? Przyniosłem Ci książki do fizyki. Mam nadzieję, że nie zmarnujesz tego czasu. W przeciwnym wypadku sprzedaję willę i wracasz do mnie.
-Emmmm, dzięki za książki - wysiliłam się na lekki uśmiech
-Miłej nauki - czy on zawsze musi być taki złośliwy? - Aha, Robert dowie się o wszystkim, bawcie się dobrze! - zawołał i zatrzasnął za sobą drzwi
-Co? Kurwa! - naprawdę się przeraziłam
-Am, wyluzuj, przecież Roberta nawet nie ma w domu. Robił sobie z Ciebie jaja, wiesz jaki on jest.
-Masz rację - uspokoiłam się.
-Wiesz... - zaczął jimmy - ostatnio Robert też nie zachowuje się wobec mnie tak jak kiedyś - czyżby mój przyjaciel miał podobne problemy jak ja? - Jak myślał, że mam tego raka, to cały czas chciał spędzać ze mną, a teraz kompletnie mnie olewa. Bez przerwy siedzi u tego swojego Rogera. Znalazł sobie nowego przyjaciela. I powiedział, że zabawa w księżniczki jest infantylna.
James wyglądał na naprawdę załamanego. Zrobiło mi się go strasznie żal. Chciałam jakoś go pocieszyć, jednak nigdy nie byłam w tym zbyt dobra. Stwierdziłam, że możemy pooglądać nasze zdjęcia z dzieciństwa, bo to odwróci jego uwagę od problemów z Robertem.
-Jimmy, podasz mi ten album, który leży na parapecie? Pooglądamy sobie nasze stare zdjęcia.
-Ok - uśmiechnął się. Miałam wrażenie, że było to nieco wymuszone, ale cóż, chyba od czegoś trzeba zacząć? \
Sięgnął po ogromny album i otworzył go na pierwszej stronie. Zobaczyliśmy zdjęcie sześcioletniej dziewczynki trzymającej skrzypce i patrzącej w stronę fotografa z nienawiścią. Obok niej stał uśmiechnięty dwunastolatek w butach do stepowania.
-Hahahahaha, pamiętam to - zaśmiał się Jimmy z zadowoleniem przyglądając się zdjęciu. - to było kiedy zapisali nas do tego całego domu kultury.
-Ty sprawiasz wrażenie zachwyconego - popatrzyłam na niego z udawaną pogardą
-Ej, stepowanie jest fajne. - stwierdził patrząc mi prosto w oczy. Widać było, że jest przekonany, że ma rację. Odwróciliśmy stronę. Teraz przyglądał nam się uśmiechnięty chłopiec. Kiedy zobaczyłam to zdjęcie dostałam ataku histerycznego śmiechu. Page patrzył na mnie jak na idiotkę nie rozumiejąc, o co mi chodzi.
-Kto to jest? - powtarzał to pytanie, jednak za każdym razem kiedy próbowałam odpowiedzieć, uniemożliwiał mi to wybuch śmiechu. W końcu udało mi się wykrztusić
-D, Dd-a, David!
-David? Nie, nie, nie wierzę! - zawołał Jimmy po czym również zaczął wyć ze śmiechu. Niby w tym zdjęciu nie było nic szczególnego, ale kiedy porównywało się naszego przyjaciela do uroczego chłopca na zdjęciu... Cóż, zachowanie powagi było w tym wypadku praktycznie niemożliwe. Myślałam, że to ze mną jest coś nie tak, ale Jimmy dosłownie tarzał się ze smiechu i po chwili wylądował na podłodze. Trochę się przestraszyłam, chciałam zobaczyć czy nic mu się nie stało. Podniosłam się trochę, żeby zerknąć na podłogę, a w tym momencie on wyskoczył z pod mojego łóżka z dzikim wrzaskiem. Przerażona podskoczyłam.
Po kilku minutach trochę się uspokoiliśmy i wróciliśmy do oglądania zdjęć. Większość z nich przedstawiała mnie, Lucy, Jimmiego i Davida. Zawsze się przyjaźniliśmy. Lucy i David byli rodziną, jednak ja i James też zachowywaliśmy się jak rodzeństwo. Page często jeździł z nami na wakacje, mój ojciec bardzo go lubił. Mam wrażenie, że myślał, że przyjaciel przekona mnie do chodzenia na zajęcia do domu kultury, ale chyba się przeliczył. Chłopak bardzo chętnie chodził na zajęcia ze stepowania, jednak ja zawsze miałam grę na skrzypcach w dupie.
Robert dołączył do nas nieco później, poznaliśmy go kiedy w wieku 16 lat uciekł z domu. Natrafiliśmy na zdjęcie Planta z Pagem, siedzących pod moim domem i uśmiechających się. Popatrzyłam na Jimmiego. Zauważyłam, jak jego szczęka zaczyna drżeć, po chwili do oczu napłynęły mu łzy.
-Dlaczego on już nie chce się ze mną przyjaźnić? Czemu kompletnie mnie olewa? Dlaczego woli spędzać czas z Rogerem niż ze mną? - jęknął
Patrzyłam na płaczącego przyjaciela. Przytuliłam go. Zawsze działało. Po kilku minutach zaczął się uspokajać.
Nagle ktoś otworzył drzwi za pomocą kopniaka. Zaskoczeni spojrzeliśmy w tamtą stronę przed nami stał Robert. Oderwaliśmy się od siebie.
-Jak mogliście mi to zrobić? Moja dziewczyna i mój najlepszy przyjaciel? A ja wam ufałem, jak nikomu innemu... Zawiodłem się na was.
-Robert, przecież my nic...
-Jak to nic? - przerwał mi - Jak wytłumaczysz to, że obściskujesz się z półnagim Jimmym w moim łóżku?
-Po pierwsze, to moje łóżko - zaznaczyłam - a po drugie, wcale się z nim nie obściskuję. Chciałam go pocieszyć, bo go zraniłeś.
-Niby jak miałem go zranić? To ty ranisz mnie, zdradzając z najlepszym przyjacielem.
-Kurwa, ja cię nie zdradzam! Czy naprawdę wyglądamy jakbyśmy właśnie się pieprzyli? - po chwili uświadomiłam sobie, że ostatnie zdaanie było zbędne.
-Tak! Po co zasłoniłaś okno?
-Bo słońce mnie raziło!
-Dlaczego macie na sobie tak mało ubrań?
-Bo jest gorąco - odpowiedział za mnie Jimmy
-A jak wytłumaczysz tą rozwaloną pościel?
-Oglądaliśmy zdjęcia Davida... - z trudem powstrzymałam wybuch śmiechu
-Nieważne, i tak mam świadków. Twój ojciec powiedział mi wszystko.
-A Ty mu wierzysz? - potraktowałam blondyna spojrzeniem pełnym politowania - Przecież on robi wszystko, żebyśmy się rozstali
-Nie tylko on tak mówił.
-A kto jeszcze? - być może blefował, jednak tym razem naprawdę mnie zaskoczył
-Paul McCartney. - zaczęłam się śmiać - Naprawdę! Widział wczoraj jak Jimmy się rozbiera!
-Robert, jeśli nie pamiętasz, to Ci przypomnę - wczoraj latałem po domu przebrany za Amy. - odezwał się Page
-Czyli mnie nie zdradziłaś? - popatrzył na mnie niepewnym wzrokiem
-Cieszę się, że masz mnie za jakąś dziwkę. - warknęłam - Myślałam, że mi ufasz, ale jak widać wolisz wierzyć mojemu ojcu.
-Amy, ja po prostu... - nie wiedział co ma odpowiedzieć. W tym momencie coś sobie uświadomiłam. To wszystko nie miało sensu. Zrozumiałam, że muszę zrobić to teraz.
-Robert... Wydaje mi się, że powinniśmy... się rozstać. - ciężko było mi to powiedzieć. Kochałam go. Kiedy rozmawiałam o tym z Jimmym w aucie, wydawało się to takie oczywiste. Jednak teraz dotarło do mnie, że nie możemy być szczęśliwi razem. Moje wybuchy złości i nadopiekuńczość Planta nie były najlepszym połączeniem.
-Naprawdę tego chcesz? - popatrzył na mnie smutnym wzrokiem. Nie chciałam tego, ale wiedziałam, że później będzie jeszcze trudniej.
-Tak. Ostatnio zrozumiałam, że nie pasujemy do siebie. Prawda jest taka, że teraz wogóle nie miałam od Ciebie wsparcia, a tak bardzo go potrzebowałam. Doskonale wiedziałeś, jak bardzo zależy mi na tym sezonie, ale nie powiedziałeś ani słowa, żeby jakoś mnie wesprzeć. Myślę, że lepiej nam będzie osobno...
Robert nic nie powiedział, tylko wyszedł i trzasnął drzwiami. Nie chciałam, żeby tak to wyglądało. Załamana wtuliłam się w Jimmiego.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz