(z
perspektywy Amy)
Siedzieliśmy
w mojej sypialni. Robert czytał jakąś książkę, a Lucy
opowiadała mi o Rogerze. Wyciągnęłam z pod łóżka butelkę
Danielsa, odkręciłam i zbliżyłam do ust, jednak Plant wyrwał mi
ją w ostatniej chwili
-Co
ty robisz? Dla wszystkich wystarczy. - powiedziałam wyciągając
dwie kolejne, które też natychmiast mi odebrał. Popatrzyłam na
niego, nie rozumiejąc o co mu chodzi.
-Robert,
oddaj to.
-Nie.
Nie będziesz teraz piła alkoholu, Amy. - powiedział zdecydowanym
głosem
-A
właśnie, że będę. - odparłam i wyciągnęłam ostatnią
butelkę. NIestety ona równie szybko została mi odebrana. - To nie
fair. Nie mogę się ruszać, a Ty to wykorzystujesz i zabierasz mi
całe whiskey. Jesteś podły - stwierdziłam
-Amy,
nie zachowuj się jak dziecko. Nie będziesz piła i koniec.
-Robert,
ogarnij dupę i w tej chwili oddaj mi te butelki - warknęłam - są
moje.
-Naprawdę,
nie możesz zrozumieć tego, że się o ciebie martwię? - usiadł na
brzegu łóżka - dopiero wyszłaś ze szpitala, miałaś poważny
wypadek. Musisz uważać. - wywróciłam oczami.
-Przesadzasz.
-Nie,
Amy. Po prostu nie chcę, żeby coś Ci się stało. Rozmawiałem z
lekarzem, potrzebujesz teraz dużo białka, zaraz przyniosę Ci rybę.
To bardzo ważne, bo... - schowałam głowę pod poduszkę, nie
chciało mi się go słuchać.
W
międzyczasie Lucy wyszła z pokoju, chyba nie chciała uczestniczyć
w naszej dyskusji. Po kilku minutach usłyszałam kroki.
-Przyniosłem
Ci jedzenie - powiedział zadowolony z siebie Robert - popatrzyłam
na niego, ciągle obrażona za wcześniejszą akcję.
-Nie
jestem głodna. - powiedziałam zgodnie z prawdą
-Amy,
musisz jeść.
-Przecież
jem. - Spojrzałam na niego nie rozumiejąc o czym mówi. Jakąś
godzinę temu jadłam ostatni posiłek.
-Słuchaj,
rozumiem, że możesz tego nie wiedzieć. Musisz jeść teraz bardzo
często, małe porcje. Czytałem o tym.
-Robert,
skoro tak Cię to interesuje, to może zamiast się opierdalać
poszedłbyś na medycynę? - zapytałam ironicznie
-Amy,
nie denerwuj się, ja tylko...
-Kurwa!
Czemu musisz być taki nadopiekuńczy? Jimmy, Lucy i Jackie jakoś
nie trują mi bez przerwy dupy. Tylko Ty jeden wiecznie masz jakiś
problem. Wyszłam z tego szpitala jakiś czas temu i już nie muszę
przestrzegać żadnej pierdolonej diety, rozumiesz?! Mogę nie pić
alkoholu, ok, ale z tą dietą przeginasz! A może uważasz, że
jestem za gruba? Aha, to o to Ci chodzi! Jestem gruba i już Ci się
nie podobam? Wiesz co, idź stąd, nie chce mi się na Ciebie
patrzyć!
-Amy,
jesteś bardzo nieodpo...
-Daj
mi w końcu spokój! - wrzasnęłam. Chłopak w końcu posłuchał i
wyszedł. Byłam załamana. Nie chciałam się z nim kłócić. Ale
ostatnio... brakowało mi go. Niby był cały czas, ale tylko po to,
żeby pilnować, czy nie wychodzę z łóżka, czy nie piję, czy jem
jego dziwne dania. Ani razu nie zapytał, czy wszystko w porządku.
Ani razu nie porozmawiał ze mną normalnie. Wszyscy mogli, a on
jeden nie? Ostatnio bardzo się między nami popsuło...
*kilka
dni później*
(
z perspektywy Amy)
Spędzałam
kolejny dzień w moim pokoju. Świeciło słońce, a ja nie mogłam
się nigdzie ruszyć. Westchnęłam. Przynajmniej tym razem Robert
nie kazał nikomu mnie pilnować, a sam gdzieś sobie poszedł.
Martwiłam
się. Kiedyś wszystko wyglądało zupełnie inaczej. A teraz? Coraz
bardziej się od siebie oddalamy. Zawsze byłam wybuchowa i dużo
się kłóciliśmy, jednak nigdy nie było aż tak źle. Od kilku dni
Robert przychodzi do mnie tylko po to, żeby przynosić mi "posiłki
o dużej zawartości białka" i pilnować, żebym je jadła.
Ewentualnie od czasu do czasu stara się mi wytłumaczyć, że jestem
nieodpowiedzialna.
Usłyszałam
pukanie do drzwi. Spojrzałam w ich kierunku. Po chwili moim oczom
ukazał się Jimmy. Cieszyłam się, że przyszedł. Przesunęłam
się trochę i wskazałam miejsce obok mnie. Uśmiechnął się i
usiadł.
Nie
odzywałam się, tylko patrzyłam zamyślona w okno. Myślałam o
tym, że mój związek właśnie się rozpada. Nie chciałam tego.
-Amy,
wszystko ok? - zapytał nieco zdziwiony. Cóż, miał prawo, w końcu
rzadko okazywałam jakiekolwiek emocje, a teraz musiał zauważyć,
że coś jest nie tak. Normalnie powiedziałabym, że tak, ale nagle
poczułam jakąś potrzebę zwierzenia się z moich problemów
przyjacielowi. Wiedziałam, że mogę mu ufać.
-Nie...
- powiedziałam dosyć cicho, jednak Jimmy usłyszał. Podniósł się
na łokciach i odwrócił głowę, aby móc nawiązać kontakt
wzrokowy.
-Am,
co się dzieje? - popatrzył na mnie z troską, odgarniając moją
nieco przydługą grzywkę z oczu. Poczułam, że jednak jest ktoś
kogo obchodzą moje uczucia.
-Chodzi
o Roberta... - powiedziałam równie cicho jak wcześniej. Chłopak
zbliżył się aby lepiej słyszeć - Ostatnio... Sam widzisz co się
dzieje. Widzisz jak on mnie traktuje? - Page sprawiał wrażenie
jakby nie rozumiał o co mi chodzi
-On...
po prostu bardzo się o Ciebie troszczy. Masz mu to za złe?
-Tak,
troszczy się, aż za bardzo. To nie tak, że ja tego nie doceniam.
Ale... brakuje mi go. - chłopak patrzył na mnie pytająco, więc
przystąpiłam do wyjaśnień - Niby cały czas ze mną jest, ale
tylko po to, żeby mnie pilnować. Ani razu normalnie ze mną nie
porozmawiał. Nie zapytał nawet jak się czuję. Wszyscy wiemy, że
nie lubię się nad sobą użalać, ale mógłby przynajmniej się
zainteresować. Może Ty tego nie zrozumiesz, bo wydaje Ci się, że
poleżę sobie jakiś tydzień, za miesiąc zdejmą mi ten gips i
zacznę sobie chodzić. Ale to nie jest takie proste. Robert nawet
nie próbuje wykazać się odrobiną zrozumienia.
-Ale...
czemu to nie jest takie proste? Am, nie przejmuj się, niedługo
wszystko wróci do normy. Kilka dni temu zdjęli Ci szwy, jeszcze
miesiąc i pozbędziesz się tego gipsu. Wszystko będzie jak
wcześniej.
-Nie
o to chodzi. Wiesz, że miałam w planach zawody. A przepadł mi cały
sezon. Może wydaje wam się, że to nic takiego, ale naprawdę mi na
tym zależało. Chciałam znaleźć sponsora, zacząć jeździć na
międzynarodowe zawody. Zarobiłabym dużo hajsu, mogłabym założyć
własny ośrodek i byłabym ustawiona do końca życia. To mogło się
udać. Przez ostatnie pół roku ciężko trenowałam, jeździłam po
kilka godzin dziennie...
-Hej,
ale po co właściwie Ci sponsor? Przecież Twój ojciec i tak będzie
Cię utrzymywać - zapytał
-Niby
tak, ale... Chciałabym w końcu stać się trochę bardziej
niezależna. Teraz tak naprawdę cały czas muszę mu się
podporządkowywać. Chce, żebym zdała fizykę - muszę to zrobić.
Inaczej sprzeda ten dom, a ja będę musiała wrócić do niego. A
tak - mogłabym mieć gdzieś to, czego ode mnie oczekuje. A Robeta
nawet to nie obchodzi. A on doskonale wiedział o moich planach,
wiedział jak bardzo mi na tym zależy. A nawet nie próbuje okazać
mi żadnego wsparcia... - głos coraz bardziej mi się załamywał.
Jednak powstrzymywałam łzy. Nigdy nie płakałam przy ludziach.
Jimmy
objął mnie, widząc co się dzieje. Starał się mnie jakoś
uspokoić. Z jednej strony - byłam załamana i przytłoczona tym
wszystkim, a z drugiej - poczułam, że jest ktoś, na kogo mogę
liczyć. Szkoda tylko, że nie był to Robert. Wtuliłam się w
Jimmiego, próbując zapomnieć o moich problemach.
-Nie
martw się, za kilka tygodni wrócisz do treningów. Za rok będziesz
jeszcze lepiej przygotowana i na pewno wszystko się uda. Będzie
dobrze! - uśmiechnął się
-Masz
rację, może trochę przesadzam - również starałam się
uśmiechnąć
-Zawsze
przesadzałaś - zaśmiał się mój przyjaciel - pamiętasz jak twój
ojciec zmusił Cię do gry na skrzypcach? Uciekłaś z domu.
-Miałam
wtedy 6 lat. Przyszłam do Ciebie, a Ty akurat szedłeś na lekcję
stepowania i powiedziałeś mojemu ojcu, gdzie jestem. - popatrzyłam
na niego z wyrzutem, jednak po paru sekundach wybuchnęliśmy
śmiechem.
Słońce
świeciło wyjątkowo mocno i w pokoju zaczynało robić się coraz
bardziej gorąco. Jimmy wstał, ściągnął koszulkę i już miał z
powrotem położyć się obok mnie, jednak nagle drzwi zostały
gwałtownie otwarte. Do środka wparował mój ojciec. Sprawiał
wrażenie, jakby nie zauważył, że Jimmy z nagim torsem właśnie
pakuje się do łóżka, na którym siedzę ja, jedynie w krótkiej
koszuli nocnej, która w sumie niewiele zakrywa. Cóż, nie była to
dla nas krępująca sytuacja, byliśmy dla siebie jak rodzina.
-Amy,
leżysz cały dzień i nic nie robisz. Wstydziłabyś się! Jak ty
chcesz napisać tą poprawkę w sierpniu? Przyniosłem Ci książki
do fizyki. Mam nadzieję, że nie zmarnujesz tego czasu. W przeciwnym
wypadku sprzedaję willę i wracasz do mnie.
-Emmmm,
dzięki za książki - wysiliłam się na lekki uśmiech
-Miłej
nauki - czy on zawsze musi być taki złośliwy? - Aha, Robert dowie
się o wszystkim, bawcie się dobrze! - zawołał i zatrzasnął za
sobą drzwi
-Co?
Kurwa! - naprawdę się przeraziłam
-Am,
wyluzuj, przecież Roberta nawet nie ma w domu. Robił sobie z Ciebie
jaja, wiesz jaki on jest.
-Masz
rację - uspokoiłam się.
-Wiesz...
- zaczął jimmy - ostatnio Robert też nie zachowuje się wobec mnie
tak jak kiedyś - czyżby mój przyjaciel miał podobne problemy jak
ja? - Jak myślał, że mam tego raka, to cały czas chciał spędzać
ze mną, a teraz kompletnie mnie olewa. Bez przerwy siedzi u tego
swojego Rogera. Znalazł sobie nowego przyjaciela. I powiedział, że
zabawa w księżniczki jest infantylna.
James
wyglądał na naprawdę załamanego. Zrobiło mi się go strasznie
żal. Chciałam jakoś go pocieszyć, jednak nigdy nie byłam w tym
zbyt dobra. Stwierdziłam, że możemy pooglądać nasze zdjęcia z
dzieciństwa, bo to odwróci jego uwagę od problemów z Robertem.
-Jimmy,
podasz mi ten album, który leży na parapecie? Pooglądamy sobie
nasze stare zdjęcia.
-Ok
- uśmiechnął się. Miałam wrażenie, że było to nieco
wymuszone, ale cóż, chyba od czegoś trzeba zacząć? \
Sięgnął
po ogromny album i otworzył go na pierwszej stronie. Zobaczyliśmy
zdjęcie sześcioletniej dziewczynki trzymającej skrzypce i
patrzącej w stronę fotografa z nienawiścią. Obok niej stał
uśmiechnięty dwunastolatek w butach do stepowania.
-Hahahahaha,
pamiętam to - zaśmiał się Jimmy z zadowoleniem przyglądając się
zdjęciu. - to było kiedy zapisali nas do tego całego domu kultury.
-Ty
sprawiasz wrażenie zachwyconego - popatrzyłam na niego z udawaną
pogardą
-Ej,
stepowanie jest fajne. - stwierdził patrząc mi prosto w oczy. Widać
było, że jest przekonany, że ma rację. Odwróciliśmy stronę.
Teraz przyglądał nam się uśmiechnięty chłopiec. Kiedy
zobaczyłam to zdjęcie dostałam ataku histerycznego śmiechu. Page
patrzył na mnie jak na idiotkę nie rozumiejąc, o co mi chodzi.
-Kto
to jest? - powtarzał to pytanie, jednak za każdym razem kiedy
próbowałam odpowiedzieć, uniemożliwiał mi to wybuch śmiechu. W
końcu udało mi się wykrztusić
-D,
Dd-a, David!
-David?
Nie, nie, nie wierzę! - zawołał Jimmy po czym również zaczął
wyć ze śmiechu. Niby w tym zdjęciu nie było nic szczególnego,
ale kiedy porównywało się naszego przyjaciela do uroczego chłopca
na zdjęciu... Cóż, zachowanie powagi było w tym wypadku
praktycznie niemożliwe. Myślałam, że to ze mną jest coś nie
tak, ale Jimmy dosłownie tarzał się ze smiechu i po chwili
wylądował na podłodze. Trochę się przestraszyłam, chciałam
zobaczyć czy nic mu się nie stało. Podniosłam się trochę, żeby
zerknąć na podłogę, a w tym momencie on wyskoczył z pod mojego
łóżka z dzikim wrzaskiem. Przerażona podskoczyłam.
Po
kilku minutach trochę się uspokoiliśmy i wróciliśmy do oglądania
zdjęć. Większość z nich przedstawiała mnie, Lucy, Jimmiego i
Davida. Zawsze się przyjaźniliśmy. Lucy i David byli rodziną,
jednak ja i James też zachowywaliśmy się jak rodzeństwo. Page
często jeździł z nami na wakacje, mój ojciec bardzo go lubił.
Mam wrażenie, że myślał, że przyjaciel przekona mnie do
chodzenia na zajęcia do domu kultury, ale chyba się przeliczył.
Chłopak bardzo chętnie chodził na zajęcia ze stepowania, jednak
ja zawsze miałam grę na skrzypcach w dupie.
Robert
dołączył do nas nieco później, poznaliśmy go kiedy w wieku 16
lat uciekł z domu. Natrafiliśmy na zdjęcie Planta z Pagem,
siedzących pod moim domem i uśmiechających się. Popatrzyłam na
Jimmiego. Zauważyłam, jak jego szczęka zaczyna drżeć, po chwili
do oczu napłynęły mu łzy.
-Dlaczego
on już nie chce się ze mną przyjaźnić? Czemu kompletnie mnie
olewa? Dlaczego woli spędzać czas z Rogerem niż ze mną? - jęknął
Patrzyłam
na płaczącego przyjaciela. Przytuliłam go. Zawsze działało. Po
kilku minutach zaczął się uspokajać.
Nagle
ktoś otworzył drzwi za pomocą kopniaka. Zaskoczeni spojrzeliśmy w
tamtą stronę przed nami stał Robert. Oderwaliśmy się od siebie.
-Jak
mogliście mi to zrobić? Moja dziewczyna i mój najlepszy
przyjaciel? A ja wam ufałem, jak nikomu innemu... Zawiodłem się na
was.
-Robert,
przecież my nic...
-Jak
to nic? - przerwał mi - Jak wytłumaczysz to, że obściskujesz się
z półnagim Jimmym w moim łóżku?
-Po
pierwsze, to moje łóżko - zaznaczyłam - a po drugie, wcale się z
nim nie obściskuję. Chciałam go pocieszyć, bo go zraniłeś.
-Niby
jak miałem go zranić? To ty ranisz mnie, zdradzając z najlepszym
przyjacielem.
-Kurwa,
ja cię nie zdradzam! Czy naprawdę wyglądamy jakbyśmy właśnie
się pieprzyli? - po chwili uświadomiłam sobie, że ostatnie
zdaanie było zbędne.
-Tak!
Po co zasłoniłaś okno?
-Bo
słońce mnie raziło!
-Dlaczego
macie na sobie tak mało ubrań?
-Bo
jest gorąco - odpowiedział za mnie Jimmy
-A
jak wytłumaczysz tą rozwaloną pościel?
-Oglądaliśmy
zdjęcia Davida... - z trudem powstrzymałam wybuch śmiechu
-Nieważne,
i tak mam świadków. Twój ojciec powiedział mi wszystko.
-A
Ty mu wierzysz? - potraktowałam blondyna spojrzeniem pełnym
politowania - Przecież on robi wszystko, żebyśmy się rozstali
-Nie
tylko on tak mówił.
-A
kto jeszcze? - być może blefował, jednak tym razem naprawdę mnie
zaskoczył
-Paul
McCartney. - zaczęłam się śmiać - Naprawdę! Widział wczoraj
jak Jimmy się rozbiera!
-Robert,
jeśli nie pamiętasz, to Ci przypomnę - wczoraj latałem po domu
przebrany za Amy. - odezwał się Page
-Czyli
mnie nie zdradziłaś? - popatrzył na mnie niepewnym wzrokiem
-Cieszę
się, że masz mnie za jakąś dziwkę. - warknęłam - Myślałam,
że mi ufasz, ale jak widać wolisz wierzyć mojemu ojcu.
-Amy,
ja po prostu... - nie wiedział co ma odpowiedzieć. W tym momencie
coś sobie uświadomiłam. To wszystko nie miało sensu. Zrozumiałam,
że muszę zrobić to teraz.
-Robert...
Wydaje mi się, że powinniśmy... się rozstać. - ciężko było mi
to powiedzieć. Kochałam go. Kiedy rozmawiałam o tym z Jimmym w
aucie, wydawało się to takie oczywiste. Jednak teraz dotarło do
mnie, że nie możemy być szczęśliwi razem. Moje wybuchy złości
i nadopiekuńczość Planta nie były najlepszym połączeniem.
-Naprawdę
tego chcesz? - popatrzył na mnie smutnym wzrokiem. Nie chciałam
tego, ale wiedziałam, że później będzie jeszcze trudniej.
-Tak.
Ostatnio zrozumiałam, że nie pasujemy do siebie. Prawda jest taka,
że teraz wogóle nie miałam od Ciebie wsparcia, a tak bardzo go
potrzebowałam. Doskonale wiedziałeś, jak bardzo zależy mi na tym
sezonie, ale nie powiedziałeś ani słowa, żeby jakoś mnie
wesprzeć. Myślę, że lepiej nam będzie osobno...
Robert
nic nie powiedział, tylko wyszedł i trzasnął drzwiami. Nie
chciałam, żeby tak to wyglądało. Załamana wtuliłam się w
Jimmiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz