czwartek, 27 sierpnia 2015

Rozdział 7

(z perspektywy Amy)
Zamrugałam. Nic się nie zmieniło. Zamknęłam oczy i po kilku sekundach je otworzyłam. Niestety. Wszystko wyglądało tak samo jak wcześniej. Westchnęłam. Czyli jednak nie był to zły sen... To działo się naprawdę. Stałam przed drzwiami znienawidzonego budnyku. Mojej szkoły. To miejsce powracało do mnie w nocnych koszmarach. Nie mogłam uwierzyć w to, że przyszłam tutaj z własnej woli. Wzięłam kilka głębokich wdechów aby się uspokoić, po czym sięgnęłam do klamki. Wciąż miałam nadzieję, że może będzie zamknięte, że nie będę mogła tam wejść... Jednak ku mojemu rozczarowaniu drzwi ustąpiły i bez problemu mogłam wejść do środka, co z niechącią zrobiłam. Kiedy byłam już na szkolnym korytarzu zastanawiałam się, czy nie lepiej znaleźć jakąś pracę, zamiast poprawiać fizykę u tej psychopatki. Może jakoś dalibyśmy sobie radę bez pieniędzy mojego ojca...? Te myśli nie dawały mi spokoju, kiedy podążałam w kierunku pokoju nauczycielskiego. Wiedziałam, że będzie tam na mnie czekać. Stanęłam przed wspomnianym pomieszczeniem i zapukałam. Kiedy usłyszałam kroki, chciałam jak najszybciej ztąd uciec, jednak drzwi się otworzyły, a w środku stała moja znienawidzona nauczycielka. Wiedziałam, że muszę zachować zimną krew.
-Dzień dobry. - powiedziałam opanowanym głosem. Nie mogłam jej okazać swojej słabości, nie mogła wiedzieć, że to spotkanie kosztuje mnie tyle nerwów.
-Witaj Amy. - zaskrzeczała swoim koszmarnym głosem niczym jakaś ropucha. Za jakie grzechy muszę tu teraz być? Spokojnie, Amy, dasz radę.
-Przyszłam tutaj, ponieważ chciałabym poprawić moją ocenę z fizyki. Bardzo zależy mi na tym, aby przejść do następnej klasy, dlatego mam nadzieję, że wyznaczy mi pani termin poprawki. - gówno prawda, w przyszłym roku też nie będę chodzić na połowę lekcji, bo zupełnie mi na tym nie zależy... Ale cóż, potrzebowałam pieniędzy od ojca.
-No, no, nie spodziewałam się Ciebie tutaj... - niebezpiecznie się do mnie zbliżała. Zaczęłam więc cofać się do pokoju. - Nie sądziłam, że zależy Ci na ocenach. - wysyczała - Ale skoro jest inaczej... - byłam przerażona, nie miałam jak uciec - będziesz musiała mi to udowodnić - wyszeptała... uwodzicielskim (?!) głosem - Zrobisz coś dla mnie...
-Dzień dobry! - zostałam uratowana! Przez drzwi właśnie wszedł dyrektor. Myśl, Amy, myśl, teraz masz szansę...
-Rozumiem, miała pani na myśli prace społeczne! - udawałam entuzjazm.
Mężczyzna spojrzał na mnie pytająco. W zasadzie jest w porządku, zwykle przymyka oko na moją frekwencję. To jeden z niewielu ludzi, którzy pracują w tej szkole, których po prostu lubię. Fizyczka wyglądała na wściekłą, ale przy dyrektorze nie mogła nic zrobić.
-Tak Amy, masz odpracować 50 godzin w schronisku dla kotów.
-Świetny pomysł - wtrącił się facet - powinno Ci się to spodobać Amy - wręczył mi ulotkę
-A termin poprawki masz 20 sierpnia. Możesz już iść - powiedziała ta znienawidzona przeze mnie psychopatka, usiłując opanować wściekłość.
Pożegnałam się, wyszłam z tego koszmarnego pomieszczenia, po czym puściłam się biegiem w kierunku wyjścia. Biegnąc przez ulicę, w kierunku domu, pocieszałam się świadomością, że przez najbliższe dwa miesiące tutaj nie wrócę.
***
-Gdzie idziesz? - zapytał Robert, kiedy ubierałam buty. No tak, przecież o niczym mu nie powiedziałam. Kiedy tylko wróciłam ze szkoły przebrałam się i poszłam pojeździć, żeby odreagować. Spotkanie z tą kobietą zawsze kosztowało mnie mnóstwo nerwów, zawsze unikałam jej jak mogłam. Kiedy wróciłam, nikogo nie było, więc po prostu poszłam spać.
-Do schroniska dla kotów - odpowiedziałam. Chłopak wyglądał na zaskoczonego
-Po co? Będziemy mieli kota? - no cóż, po wczorajszym zakupie Jimmiego, można się było spodziewać wszystkiego
-Nie, muszę tam odpracować 50 godzin - westchnęłam wznosząc oczy do nieba
-Mogę iść z Tobą?
-Nie. - nie miałam ochoty ciągać go tam ze sobą. Zależało mi... na dobrym pierwszym wrażeniu? Powiedzmy.
-Czemu?
-Bo... ktoś przecież musi ugotować obiad! - Krzyknęłam i wybiegłam z domu. Zadowolona z siebie wyciągnęłam z kieszeni ulotkę, którą dał mi dyrektor. Miałam kawałek, ale zdecydowałam, że się przejdę. Nie minęło nawet pięć minut, kiedy na mojej drodze stanął David. Nie byłam zachwycona, ponieważ brat mojej przyjaciółki nie należał do inteligentnych... No i jego ostatnia wizyta była dosyć dziwna. Do teraz nie mam pojecia, o co wtedy mu chodziło.
-Hej Amy, wiesz, że Tim jest opętany? - no dobra, dziwny początek rozmowy, nawet jak na niego
-Yyyyy... Aha? A czemu tak sądzisz?
-Lucy mu się podoba! Rozumiesz? - chwycił mnie za ramiona - Lucy! Jemu się podoba moja siostra!
-Ja pierdolę... - wyminęłam go, jednak przed chwilą znowu pojawił się przede mną
-Dlaczego mi nie wierzysz?
-Bo jesteś idiotą.
-Wcale nie. Dlaczego tak sądzisz?
-Kurwa, David, idź i sprawdź czy nie ma cię w domu!
Odwrócił się i poszedł. Z kim ja się zadaję?


Mniej więcej po półgodzinie byłam na miejscu. Weszłam do dość dużego budynku. Był w całkiem dobrym stanie, jeśli porównało się go z innymi schroniskami. Byłam nieco zagubiona i niespecjalnie wiedziałam co mam ze sobą zrobić.
Postanowiłam poszukać jakichś ludzi. Ruszyłam więc przed siebie korytarzem. Zauważyłam otwarte drzwi, kiedy koło nich przechodziłam, coś z nich wypadło i przewróciło mnie na ziemię, kiedy oszołomiona się podniosłam, okazało się, że to "coś" to dziwnie wyglądający chłopak z wielkimi zębami.
-Hej, jestem Freddie - uśmiechnął się, pomagając mi wstać.
-Trochę dziwne okoliczności zawierania nowych znajomości... Amy.
-Co tutaj robisz? Chcesz wziąć może kotka? - zapytał z nadzieją w głosie
-W zasadzie to przyszłam tutaj odrabiać prace społeczne... - wyjaśniłam, jednak widząc jego rozczarowanie dodałam - ale o kocie też pomyślę - no, bo w zasadzie, czy przy dwóch koniach i krowie jeden mały kot zrobi jakąś różnicę?
Fred wyraźnie z siebie zadowolony zaprowadził mnie do jakiegoś faceta, który zapisał w jakiejś książce moje dane i zapewnił, że kiedy odpracuję te swoje godziny, poinformuje o wszystkim moją szkołę. No, nie jest źle. Freddie wygląda dziwnie, ale wydaje się być w porządku. Myślę, że nie będzie tak tragicznie, jak się obawiałam.



wtorek, 18 sierpnia 2015

Rozdział 6

(Oczami Jackie)
Obudził mnie zajebisty zapach. Coś jakby ciastka. Z czekolady. Mój mózg przepełniała tylko jedna myśl "zjeść!". Skoro pachnie jedzeniem to znaczy, że Robert już wstał. Jimmy ma pokój na dole, więc pewnie już wpieprza moje ciastka. Muszę biec.
Postanowiłam zjechać po poręczy. Jednak w połowie drogi moje nogi zahaczyły o coś, co okazało się być Robertem. Straciłam równowagę i na niego spadłam, a on wywrócił się na schody. Oceniłam szkody. Percy niósł jakieś pudło i niestety cała jego zawartość walała się wokół nas. Bliżej przypatrzyłam się porozrzucanym przedmiotom. Normalnie, całe wyposażenie pałacu. Figurki jednorożców, diademy, korony, kiczowata plastikowa biżuteria, jedwabne rękawiczki... wszystko oczywiście we wszystkich odcieniach różu. Popatrzyłam na napis na pudełku. Księżniczka Percy i Księżniczka Jimmy. Pokręciłam głową. Te gejuchy nigdy się nie ogarną. Dopiero teraz zorientowałam się, że od dłuższego czasu siedzę w samej bieliźnie na brzuchu chłopaka mojej kuzynki. Nikt nie powinien zobaczyć nas w takiej sytuacji. Pewnie musiałabym wprowadzić się do Roggiego. Właściwie byłam z nim dzisiaj umówiona...
Zostawiłam Roberta, który wrzeszczał za mną, żebym posprzątała po sobie, na schodach i kontynuowałam moją wędrówkę w stronę kuchni. Tam przeżyłam kolejne zaskoczenie. Amy klęczała na podłodze i ją myła. Czy oni wszyscy powariowali?
- Jack, pomożesz mi? - zapytała.
Cholera nie. Nienawidzę sprzątać!
- Zaraz - mruknęłam.
Moja ostatnia nadzieja to Jimmy. Nie wierzę, żeby on sprzątał. Jeśli robiłby to co powinien to od dawna byłby w pizzerii. Skierowałam się w stronę jego pokoju. Jednak w połowie drogi, w hallu, stanęłam jak wryta.
Jimmy stał na parapecie, przodem do mnie ( musiał mnie usłyszeć i się odwrócić, ale wyglądało to tak, jakby mył okna). Musiałam wyglądać debilnie tak stojąc i się na niego lampić. I nie chodziło mi o to że miał na sobie tylko purpurowe bokserki i różowy fartuszek z falbankami. Albo, że jego czarne włosy były nakręcone na wałki. Dziwne było to, że stał na przed ostatnim oknie. Większość była podejrzanie czysta. To znaczy, że wstał kilka godzin temu i je mył. Co to się do cholery wyprawia?
- Cześć, chcesz mi pomóc?
Co ja mam mu do kurwy nędzy powiedzieć? Że nigdy w życiu nie umyłam okna?
- Tak, ale nie teraz.
Jimmy znów zajął się swoim oknem.
- Właściwie, po co sprzątacie?
- Ojciec Amy. Ja się osobiście stąd zabieram. Tobie też radzę.
- Jackie!!!! - wydarł się Robert. Poszłam w kierunku głosu. I to był błąd. Blondyn wepchał mi w ręce kilkanaście śmierdzących opakowań po pizzy. Poszłam je wyrzucić. Postanowiłam nie wracać i pewnym krokiem poszłam przed siebie. Kilka minut później zaczepił mnie jakiś staruch. Nie do końca rozumiałam, co ode mnie chciał. Po kilku chwilach rozmowy zorientowałam się, że kasuje mnie wzrokiem. Popatrzyłam po sobie i ogarnęłam że stoję na środku ulicy w bieliźnie i butach na wysokich obcasach, które wsunęłam wychodząc z domu. Kurwa Rihdes, musisz wracać. Weszłam do domu. Robert popatrzył na mnie z tryumfem.
Nagle usłyszeliśmy wrzask Jimmiego.
Robert poszedł do hallu, przekonany, że jego przyjaciel spadł z parapetu i się zabił. Jednak stanowisko na parapecie było puste, a wszystkie okna umyte. Robert poszedł w kierunku łazienki. Jimmy stał na środku z miną skazańca. Na Krishnę, co jeśli on właśnie umiera? Robert był chorobliwie blady. Chyba pomyślał to samo. Chwycił Jimmiego za ręce i popatrzył w jego załzawione oczy.
- Jimmy, nie załamuj się. Wszystko będzie dobrze. Może masz jakieś ostatnie życzenie? Z Jackie zrobimy wszystko, byś odszedł w spokoju i spełniony, z uczuciem, że twoje życie, choć krótkie było czymś cudownym. Wiem, że nie zrobiłeś jeszcze wszystkiego, ale myśl o pozytywach... - w tym momencie Robert nie wytrzymał i zalał się łzami. - Kurwa, nie załamuj się!!!
Blondyn zamknął oczy i poleciał na ścianę za sobą. Ciągle smędził coś o pogrzebach.
Jimmy popatrzył na niego jak na debila.
- Czy on mógłby się ogarnąć? Co wy odwalacie?
- No.... masz raka i właśnie umierasz. - zabrzmiało to raczej jak pytanie niż twierdzenie.
- Nie, nie teraz.
- To czemu krzyczysz? - zapytałam z pretensją w głosie.
Jimmy popatrzył na tarzającego się po ziemi Roberta.
- Wałek utknął mi we włosach i miałem nadzieję, że on go wyciągnie ale jest chyba niezdolny do współpracy. Mogłabyś?


(z perspektywy Amy)
Dochodziła już jedenasta. Mieliśmy około 15 minut do przyjścia mojego ojca. Musieliśmy zrobić jak najlepsze wrażenie, jeżeli chceliśmy dostać hajs. A chcieliśmy dostać hajs, bo potrzebowaliśmy go, żeby przeżyć. W końcu żadne z nas nie pracowało. Dom był idealnie wysprzątany, ciasteczka Roberta właśnie kończyły się piec, a ja gotowałam wodę na kawę.
Jimmy pomógł nam przy sprzątaniu, ale jakieś dwie godziny temu gdzieś poszedł, niekt do końca nie wiedział gdzie. Jackie właśnie zbierała się do wyjścia, bo chciała się spotkać z jakimś tam swoim przyjacielem, chyba Rogerem.
Robert bardzo chciał zrobić dobre wrażenie, założył nawet koszulę (!). Mój ojciec nigdy nie pałał do niego sympatią, mimo usilnych starań. Oboje robiliśmy wszystko, aby to zmienić, jednak do tej pory bezskutecznie.
Weszłam do salonu, chcąc jeszcze sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu. Było. Nie pamiętam, kiedy ostatnio mieliśmy tutaj taki porządek. Wróciłam do kuchni i uśmiechnęłam się do Roberta, wyglądał na bardzo zestresowanego. Chciałam coś powiedzieć, żeby go podnieść na duchu, jednak w tym momencie usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Wymienilismy się spojżeniami i oboje poszliśmy otworzyć. Jednak ubiegła nas... Jackie? No tak, przecież właśnie wychodziła.
-Cześć wujku - uśmiechnęła się sztucznie. Mój ojciec odwzajemnił uśmiech
-Cześć Jackie, co tam u Ciebie?
-Właśnie wychodzę, umówiłam się z kolegą. - szybko odparła i chciała wyjść
-Kolegą, tak jasne... -mruknął. Dziewczyna zaśmiała się nerwowo, chociaż widziałam, że jest wściekła. Miło z jej strony, że nie wdawała się w dyskusję. Mogła mieć to gdzieś, bo i tak to ja miałabym przesrane. Ale to Robert miał otworzyć... Trudno, nie wyszło. Podszedł do mojego ojca i uśmiechnięty go przywitał. Ja zrobiłam to samo i zaprosiłam go do środka. Weszliśmy do salonu. Robert poszedł do kuchni po ciasteczka i kawę, a ja w tym czasie usiadłam na kanapie i miałam jakoś zagaić rozmowę. Mój ojciec siedział na przeciwko mnie, na fotelu.
-Jak Ci się u nas podoba? - zapytałam, zanim zaczął nadawać na blondyna i przekonywać mnie, żebym znalazła sobie kogoś innego. Ostatnio trochę przemeblowałam z Lucy nasz salon, wiec uznałam, że to całkiem niezły temat.
-Jest ok. To Robert przestawiał te meble? - szukał jakiegoś punktu zaczepienia, zresztą jak zawsze. Na szczęście nie zdążyłam odpowiedzieć, bo to pokoju wszedł chłopak z ciastkami. Postawił je na stole, uśmiechnął się do mojego ojca i usiadł obok mnie.
-Dalej nie masz pracy? - no tak, tego właśnie się obawiałam. Jednak Robert chyba był przygotowany na to pytanie.
-Jeszcze nie, ale zapisałem się na specjalny kurs. Będę mógł później pracować w przedszkolu, a zawsze o tym marzyłem. Uwielbiam zajmować się dziećmi, są takie urocze - opowiadał zachwycony
-A myślisz, że byłbyś dobrym ojcem? - Robert zakrztusił się kawą, więc ja musiałam jakoś wybrnąć z tej sytuacji
-Tato, mam dopiero osiemnaście lat i naprawdę jeszcze nie myśleliśmy o dzieciach. A nawet jeśli, to jest to tylko i wyłącznie nasza sprawa.
-Zabezpieczacie się? - spojrzałam na blondyna. Zrobił się... zielony? Nieważnie, w każdym razie wygladał na mocno przerażonego. Cóż, niektórzy bywają zbyt bezpośredni...
-To Cię akurat nie powinno interesować - starałam się, aby mój głos był opanowany, jednak szło mi kiepsko. Na szczęście Robert zdążył się trochę ogarnąć i spróbował jakoś zmienić temat
-Smakują Panu ciasteczka? - yhm... przynajmniej się starał...
-Tak. - no, nie jest źle... Myśl Amy, myśl...
-Wiesz tato, Robert naprawdę świetnie gotuje! Szkoda, że nie masz wystarczająco czasu, żeby zjeść kiedyś z nami obiad. Wszystko, co upiecze jest niesamowite. Ma ogromny talent. Nie wiem, jak bym sobie bez niego poradziła - zachwalałam go jak mogłam, jednak na ojcu nie zrobiło to większego wrażenia
-Wiem o tym, że nie zdałaś w fizyki... - fuck. I co teraz?
-No, tak... - odpowiedziałam niepewnie
-Amy, jeżeli chcesz dalej dostawać ode mnie pieniądze, masz wziąć się w końcu za naukę! Masz poprawić fizykę, a jeśli tego nie zrobisz, to możesz o nich zapomnieć.
-Dobrze... Postaram się to załatwić... - nie wiedziałam co innego mogę powiedzieć. Jednak nagle wydarzyło się coś, czego nikt z nas się nie spodziewał. Drzwi do domu się otworzyły i po chwili w salonie pojawił się Jimmy... z krową?!
-Cześć, poznajcie Bartka. To moja nowa krowa.
-Zaraz, zaraz... czy wy wydajecie moje pieniądze na krowę?! - krzyknął mój ojciec, jednak Jimmy szybko zaczął wyjaśniać
-Nie, nie... Kupiłem ją za moje pieniądze, bo mam raka.
Mój ojciec lekko zszokowany wstał, podał mi torbę z pieniędzmi i po prostu wyszedł. No, jest dobrze. Mamy za co przeżyć przez najbliższe tygodnie.


(z perspektywy Jackie)
Oparłam się ramieniem na ladzie i popatrzyłam zalotnie na barmana. Upewniłam się, czy mój dekolt odsłania wystarczająco dużo.
- Co podać?
Wskazałam palcem na butelkę Danielsa.
- Na koszt firmy kochanie.
Jimmy miał rację. Marquee Club to zajebiste miejsce. Wróciłam do stolika i postawiłam na nim szklankę ze złotym napojem.
- Tylko jedna? – zapytał z rozczarowaniem w głosie Roggie.
- Tak. Jak chcesz to sobie zamów.
- Ale ja nie mam pieniędzy.
- Ja też. – odparłam – Ale mam swoje metody.
Po dłuższych namowach zgodziłam się załatwić alkohol dla Roggiego. Rozmawialiśmy sobie w najlepsze o pierdołach. Na scenie jakiś zespół grał naprawdę fajny rockowy kawałek.
- Jacq, przyniesiesz więcej whiskey? – zapytał Rogs.
- Nie, kochany. Teraz idziemy razem.
Nie miałam ochoty znów świecić cyckami przed barmanem. Podeszliśmy i stanęliśmy przy barku. Nagle piosenka się skończyła i usłyszeliśmy głos wokalisty.
- Ten kawałek jest dla dwóch ślicznych dziewczyn przy barku. Barman! Podczas tej piosenki piją na koszt zespołu!
Roger zaczął się nerwowo rozglądać, a ja w tym czasie obmyślałam plan zdobycia jak największej ilości alkoholu. Nawet jeśli nie chodziło o mnie, to może mi coś dadzą. Podniosłam w górę dwie butelki Danielsa. Barman pokazał kciuk wyciągnięty w górę, po czym wskazał na scenę. Wokalista pokiwał głową. Whiskey jest nasze!
Skierowałam się do stolika. Roger powlókł się za mną. Jeśli to, że wzięłam alkohol oznacza zgodę na randkę ze śpiewającym brunetem to ok. Nie miałam pomysłu jak inaczej zdobyć napój bogów.
Usiedliśmy, ale Roggie nie wydawał się zbyt zachwycony przebiegiem zdarzeń. Nalałam nam do pełna.
- Rog, co jest nie tak? Odechciało ci się pić?
- Niee…
- Powiedz co jest nie tak.
- Co powiedział ten gość na scenie?
- Eeeh… że alkohol dla dwóch dziewczyn przy barku. To chyba dobrze, że jedną z nich okazałam się ja, prawda?
- Tak, ale jest problem z drugą…
- No, pewnie jakaś inna dziewczyna… co nas to interesuje
- Chodzi o to, że przy barku staliśmy tylko my…
- Ja i ty? – chciałam się upewnić
- Tak
- To znaczy… że druga laska to ty!
- Właśnie, dlatego nie powinniśmy tego pić. Nie rozdaje się alkoholu za darmo. Dobrze o tym wiesz. Będą chcieli coś w zamian.
- Roggie, biorę wszystko na siebie. – Powinnam była. To ja zabrałam Danielsa nie myśląc o konsekwencjach.
Ale chłopak ciągle był przerażony. Są szanse, że któryś z członków zespołu to gej. Tylko na cholerę nazwali Rogsa laską! To była ich ostatnia piosenka. Chwile później nasz stolik został otoczony przez sześciu muzyków. Wokalista usiadł obok mnie i pociągnął łyka z mojego Danielsa. Cała reszta trzymała się w lekkiej odległości. Było jasne kto tu jest liderem i ma pierwszeństwo.
- I co o nas myślisz, mała? – zapytał intensywnie wpatrując się w Rogera. Blondyn uparcie go ignorował.
- Przepraszam, ale Roggie nie jest przyzwyczajony, że mówi się do niego per ‘mała’ – usiłowałam spławić chłopaka.
- Roger? – zapytał zdziwiony. – Fajne pseudo… mała.
- To moje imię – stwierdził blondi.
- Roger to skrót od ehhh… Rogerita?
- Nie jestem jakąś pieprzoną Rogeritą! Jestem Roger! Jestem facetem!
Wokalista nachylił się w moim kierunku i szepnął.
- Ona tak zawsze, tak? To taka jej metoda na facetów? Więc używa męskiego imienia? I gra niedostępną?
- Nie wiem co ty sobie myślisz. Roger naprawdę jest facetem.
- Nie wygląda. – powiedział zasmucony wokalista. – A z tobą mała, co jest nie tak?
- Ze mną jest wszystko w porządku.
Nagle usłyszałam dziwne wrzaski. Odwróciłam się i zobaczyłam przy barze Jimmiego i Roberta. Brunet wyglądał na złego, a Rob obejmował dwie dziewczyny, napalone piętnastki, które wcześniej próbowały swoich sił u muzyków, którzy otaczali mój stolik. Postanowiłam się przywitać, więc wspięłam się na krzesło i pomachałam do chłopców. Jimmy mnie zauważył i podszedł do nas. Roger był przerażony. Dobrze go rozumiałam, mógł wziąć Jimmiego za kolejnego napaleńca.
Jimmy zmierzył wokalistę zimnym spojrzeniem. Nie wiem dlaczego, ale chwilkę temu pewni siebie muzycy wycofali się.
- Zostawcie je. To dziwki Yardbirds. Dokładniej Slowhand’a. Nie chcecie, żeby się o tym dowiedział. Zrujnowałoby to wam karierę. Jasne?
Adoratorzy Rogera szybko się wycofali. Jimmy sięgnął po butelkę Danielsa.
- Mogę, dziewczyny?
To sprawiło że Roger nie wytrzymał. Wstał i zaczął wrzeszczeć. Wystraszony Jimmy wypadł z klubu ze łzami w oczach. W końcu Roggie się ogarnął.
- Jackie, powiedz mi prawdę. Czy ja wyglądam jak kobieta?
- Nie. Oczywiście, że nie.
- Nie wierzę ci!! – krzyknął Roger i wybiegł z klubu.


(oczami Jimmy’ego)
Robert ciągnął mnie po mieście. Obiecał zakupy, ale od tego czasu nie weszliśmy jeszcze do żadnego sklepu, ani baru. Było już właściwie ciemno. Wlekliśmy się po ulicach, a Rob zagadywał wszystkie spotkane dziewczyny. Myślałem, że jest w związku z Amy, ale widocznie nie przeszkadza mu to. Na naszej drodze pojawiła się kolejna laska. Robert podbiegł do niej i wrzasnął:
- Jesteś tak piękna, że na trzeźwo też byś mi się chyba podobała!!
Dziewczyna zmierzyła go krytycznym spojrzeniem.
- Jimmy!!! Co o niej myślisz? – zapytał Rob. Wywróciłem oczami. Percy złapał mnie pod rękę i zostawiliśmy zszokowaną dziewczynę. Gdy odeszliśmy na bezpieczną odległość zapytałem:
- Robby, nie wiem co kombinujesz, ale się ogarnij! Podchodzisz do każdej laski, walisz debilny tekst, pytasz mnie o zdanie i uciekasz! To co robisz jest zruchane i nie ma sensu.
- Jimmy, ja tylko poznaje nowych ludzi…
Zobaczyliśmy grupkę dziewczyn. Na oko dwunastoletnich. Robert podbiegł do nich.
- Gdybyś była ziemniakiem …eeeh byłabyś dobrym ziemniakiem!
Dziewczyny popatrzyły na Roberta jak na ułoma.
- Czy twoje oczy są w kolorze bagna, że właśnie się w nich topię?
Popatrzyłem na nie przepraszającym spojrzniem.
- Co o nich sądzisz, Jimmeh?
- Daj. Sobie. Spokój.
Rob znów mnie objął i zaczął ciągnąć przed siebie.
Szliśmy akurat Wardour Street, więc gdy mijaliśmy Marquee Club po prostu wyrwałem się Robertowi i wszedłem do środka. Jakiś jazzowy zespół przygrywał coś na scenie. Siadłem przy barze i po chwili pojawił się Lewis.
- Hej, Jimmy! Co podać?
- Cześć Lewie, to co zwykle.
Chwilkę później przede mną stała szklanka z złotym Danielsem. Nagle usłyszeliśmy Roberta.
- Oj mała gdybyś była rzodkiewką już dawno bym Cię wyrwał!!! Jimmy!! Gdzie jesteś!! …przepraszam. Jesteś tak piękna, że poślubiłbym twojego kota byle tylko dostać się do twojej rodziny. James!!! A ta? Nieee… Nawet całkiem ładnie pachniesz! Przypomina mi to zapach karmy dla kota. JimJam!!! Ta jest fajna!! Powiedz, że ci się podoba!!!
- To jest twój przyjaciel? – zapytał rozbawiony Lewis.
- Tak. - Teksty Percy’ego były naprawdę żałosne. Jakim cudem wyrwał Amy?
Do baru podbiegł Robert. Obejmował dwie, mocno wstawione dziewczyny.
- Co o nich myślisz? Te kociaki mogą być twoje!!
Pokręciłem przecząco głową. Percy odepchnął laski, które zatoczyły się do tyłu.
Do naszych uszu dobiegł trzask tłuczonego szkła. Znad stolika w kącie, obstawionego przez rockersów zaczęła rozlegać się pijacka piosenka. Na stół wspiął się facet około trzydziestki i młoda, pijana dziewczyna. Po chwili rozpoznałem w niej Jackie. Wykonywali razem szalony taniec. Lewis poszedł ich rozgonić. Odprowadzanie kompletnie zalanej kuzynki Amy do domu, to wystarczające alibi żeby urwać się Robertowi, prawda? Dopiłem Danielsa i wyszedłem za grupką pijaków. Rockersi usiłowali z powrotem dostać się do klubu, a Jackie poszła przed siebie. Dogoniłem amerykankę. Była zbyt pijana, żeby iść sama dalej na miasto.
- Choć Jackie. Wracamy do domu. – oświadczyłem.
Dziewczyna odwróciła się w moją stronę. To znaczy, próbowała się odwrócić, bo straciła równowagę w swoich koturnach i poleciała na mnie. A ja poleciałem na ziemię. Musieliśmy wyglądać trochę dwuznacznie, bo leżałem na bruku, a Jackie siedziała mi na brzuchu i bełkotliwym głosem, który w połączeniu z mocnym amerykańskim akcentem czynił ją prawie niezrozumiałą opowiadała mi coś o swoich odkryciach i teoriach.
Może to zabrzmieć trochę dziwnie, ale leżenie na chodniku obok śmietnika i klubu z amerykańską hippiską było całkiem przyjemne. Położyłem głowę na ziemi i zamknąłem oczy. W tym momencie poczułem, że Jackie chyba już kompletnie odleciała, bo zarzuciło ją, i po chwili leżała na mnie.
Usłyszałem wściekły głos należący do starszej kobiety.
- Degeneraci! Wyrzutki społeczeństwa!! W biały dzień!! Na ulicy!! Jak wam nie wstyd!! Za moich czasów nie robiło się takich rzeczy!!
O co jej do jasnej kurwy chodziło!! My tylko leżymy. Popatrzyłem na kobietę. Podniosłem się na łokciach i chciałem jej wszystko wytłumaczyć, ale jej pieprzona rozpędzona torebka wylądowała mi na twarzy. Pewnie Jackie też oberwała dlatego na mnie spadła. Po chwili naszych uszu dobiegł głos Roberta.
- Mogę cię polizać?
Chwilka, czy mój debilny przyjaciel właśnie zapytał, czy może polizać siedemdziesięcioletnią dewotkę?
- A ta, Jimmy? – rzucił po raz tysięczny tego dnia.
Jack popatrzyła na nas zaćpanymi oczami.
- Chwilunia, Robbie czy ty właśnie próbujesz poderwać tą starą torbę? No chyba wyruchało cię stado kapibar!
Dewotka spojrzała na podejrzanie szczęśliwego Roberta, po czym zaczęła go okładać torbą. W tym czasie my zdążyliśmy się ewakuować na drugą stronę ulicy. Po chwili dołączył do nas potargany Robert.
- Do stu tysięcy chujów jednorożców! Co to miało być?! – zapytałem.
- Nooo… szukam przyjaciół!
- Percy, ty ją podrywasz! Ok, jestem w stanie zrozumieć wszystko, ale ‘Czy mogę cię polizać?’, serio?
- Teksty mi się skończyły – Robert zrobił smutną twarz.
Szliśmy w stronę domu. Robert był na nas zły, o to, że nie pozwoliliśmy mu kontynuować ‘poznawania nowych ludzi’. Ale sam jakoś nie chciał iść. Ale i tak nie zwracałem na niego uwagi, bo byłem zbyt zajęty pilnowaniem Jackie, która w ciągu ostatnich dwudziestu minut zdążyła nam kilka razy uciec, wspiąć się na latarnię uliczną i wyrwać lizaka jakiemuś biednemu dziecku.