(Oczami
Jackie)
Obudził
mnie zajebisty zapach. Coś jakby ciastka. Z czekolady. Mój mózg
przepełniała tylko jedna myśl "zjeść!". Skoro pachnie
jedzeniem to znaczy, że Robert już wstał. Jimmy ma pokój na dole,
więc pewnie już wpieprza moje ciastka. Muszę biec.
Postanowiłam
zjechać po poręczy. Jednak w połowie drogi moje nogi zahaczyły o
coś, co okazało się być Robertem. Straciłam równowagę i na
niego spadłam, a on wywrócił się na schody. Oceniłam szkody.
Percy niósł jakieś pudło i niestety cała jego zawartość walała
się wokół nas. Bliżej przypatrzyłam się porozrzucanym
przedmiotom. Normalnie, całe wyposażenie pałacu. Figurki
jednorożców, diademy, korony, kiczowata plastikowa biżuteria,
jedwabne rękawiczki... wszystko oczywiście we wszystkich odcieniach
różu. Popatrzyłam na napis na pudełku. Księżniczka Percy i
Księżniczka Jimmy. Pokręciłam głową. Te gejuchy nigdy się nie
ogarną. Dopiero teraz zorientowałam się, że od dłuższego czasu
siedzę w samej bieliźnie na brzuchu chłopaka mojej kuzynki. Nikt
nie powinien zobaczyć nas w takiej sytuacji. Pewnie musiałabym
wprowadzić się do Roggiego. Właściwie byłam z nim dzisiaj
umówiona...
Zostawiłam
Roberta, który wrzeszczał za mną, żebym posprzątała po sobie,
na schodach i kontynuowałam moją wędrówkę w stronę kuchni. Tam
przeżyłam kolejne zaskoczenie. Amy klęczała na podłodze i ją
myła. Czy oni wszyscy powariowali?
-
Jack, pomożesz mi? - zapytała.
Cholera
nie. Nienawidzę sprzątać!
-
Zaraz - mruknęłam.
Moja
ostatnia nadzieja to Jimmy. Nie wierzę, żeby on sprzątał. Jeśli
robiłby to co powinien to od dawna byłby w pizzerii. Skierowałam
się w stronę jego pokoju. Jednak w połowie drogi, w hallu,
stanęłam jak wryta.
Jimmy
stał na parapecie, przodem do mnie ( musiał mnie usłyszeć i się
odwrócić, ale wyglądało to tak, jakby mył okna). Musiałam
wyglądać debilnie tak stojąc i się na niego lampić. I nie
chodziło mi o to że miał na sobie tylko purpurowe bokserki i
różowy fartuszek z falbankami. Albo, że jego czarne włosy były
nakręcone na wałki. Dziwne było to, że stał na przed ostatnim
oknie. Większość była podejrzanie czysta. To znaczy, że wstał
kilka godzin temu i je mył. Co to się do cholery wyprawia?
-
Cześć, chcesz mi pomóc?
Co
ja mam mu do kurwy nędzy powiedzieć? Że nigdy w życiu nie umyłam
okna?
-
Tak, ale nie teraz.
Jimmy
znów zajął się swoim oknem.
-
Właściwie, po co sprzątacie?
-
Ojciec Amy. Ja się osobiście stąd zabieram. Tobie też radzę.
-
Jackie!!!! - wydarł się Robert. Poszłam w kierunku głosu. I to
był błąd. Blondyn wepchał mi w ręce kilkanaście śmierdzących
opakowań po pizzy. Poszłam je wyrzucić. Postanowiłam nie wracać
i pewnym krokiem poszłam przed siebie. Kilka minut później
zaczepił mnie jakiś staruch. Nie do końca rozumiałam, co ode mnie
chciał. Po kilku chwilach rozmowy zorientowałam się, że kasuje
mnie wzrokiem. Popatrzyłam po sobie i ogarnęłam że stoję na
środku ulicy w bieliźnie i butach na wysokich obcasach, które
wsunęłam wychodząc z domu. Kurwa Rihdes, musisz wracać. Weszłam
do domu. Robert popatrzył na mnie z tryumfem.
Nagle
usłyszeliśmy wrzask Jimmiego.
Robert
poszedł do hallu, przekonany, że jego przyjaciel spadł z parapetu
i się zabił. Jednak stanowisko na parapecie było puste, a
wszystkie okna umyte. Robert poszedł w kierunku łazienki. Jimmy
stał na środku z miną skazańca. Na Krishnę, co jeśli on właśnie
umiera? Robert był chorobliwie blady. Chyba pomyślał to samo.
Chwycił Jimmiego za ręce i popatrzył w jego załzawione oczy.
-
Jimmy, nie załamuj się. Wszystko będzie dobrze. Może masz jakieś
ostatnie życzenie? Z Jackie zrobimy wszystko, byś odszedł w
spokoju i spełniony, z uczuciem, że twoje życie, choć krótkie
było czymś cudownym. Wiem, że nie zrobiłeś jeszcze wszystkiego,
ale myśl o pozytywach... - w tym momencie Robert nie wytrzymał i
zalał się łzami. - Kurwa, nie załamuj się!!!
Blondyn
zamknął oczy i poleciał na ścianę za sobą. Ciągle smędził
coś o pogrzebach.
Jimmy
popatrzył na niego jak na debila.
-
Czy on mógłby się ogarnąć? Co wy odwalacie?
-
No.... masz raka i właśnie umierasz. - zabrzmiało to raczej jak
pytanie niż twierdzenie.
-
Nie, nie teraz.
-
To czemu krzyczysz? - zapytałam z pretensją w głosie.
Jimmy
popatrzył na tarzającego się po ziemi Roberta.
-
Wałek utknął mi we włosach i miałem nadzieję, że on go
wyciągnie ale jest chyba niezdolny do współpracy. Mogłabyś?
(z
perspektywy Amy)
Dochodziła
już jedenasta. Mieliśmy około 15 minut do przyjścia mojego ojca.
Musieliśmy zrobić jak najlepsze wrażenie, jeżeli chceliśmy
dostać hajs. A chcieliśmy dostać hajs, bo potrzebowaliśmy go,
żeby przeżyć. W końcu żadne z nas nie pracowało. Dom był
idealnie wysprzątany, ciasteczka Roberta właśnie kończyły się
piec, a ja gotowałam wodę na kawę.
Jimmy
pomógł nam przy sprzątaniu, ale jakieś dwie godziny temu gdzieś
poszedł, niekt do końca nie wiedział gdzie. Jackie właśnie
zbierała się do wyjścia, bo chciała się spotkać z jakimś tam
swoim przyjacielem, chyba Rogerem.
Robert
bardzo chciał zrobić dobre wrażenie, założył nawet koszulę
(!). Mój ojciec nigdy nie pałał do niego sympatią, mimo usilnych
starań. Oboje robiliśmy wszystko, aby to zmienić, jednak do tej
pory bezskutecznie.
Weszłam
do salonu, chcąc jeszcze sprawdzić, czy wszystko jest na swoim
miejscu. Było. Nie pamiętam, kiedy ostatnio mieliśmy tutaj taki
porządek. Wróciłam do kuchni i uśmiechnęłam się do Roberta,
wyglądał na bardzo zestresowanego. Chciałam coś powiedzieć, żeby
go podnieść na duchu, jednak w tym momencie usłyszeliśmy dzwonek
do drzwi. Wymienilismy się spojżeniami i oboje poszliśmy otworzyć.
Jednak ubiegła nas... Jackie? No tak, przecież właśnie
wychodziła.
-Cześć
wujku - uśmiechnęła się sztucznie. Mój ojciec odwzajemnił
uśmiech
-Cześć
Jackie, co tam u Ciebie?
-Właśnie
wychodzę, umówiłam się z kolegą. - szybko odparła i chciała
wyjść
-Kolegą,
tak jasne... -mruknął. Dziewczyna zaśmiała się nerwowo, chociaż
widziałam, że jest wściekła. Miło z jej strony, że nie wdawała
się w dyskusję. Mogła mieć to gdzieś, bo i tak to ja miałabym
przesrane. Ale to Robert miał otworzyć... Trudno, nie wyszło.
Podszedł do mojego ojca i uśmiechnięty go przywitał. Ja zrobiłam
to samo i zaprosiłam go do środka. Weszliśmy do salonu. Robert
poszedł do kuchni po ciasteczka i kawę, a ja w tym czasie usiadłam
na kanapie i miałam jakoś zagaić rozmowę. Mój ojciec siedział
na przeciwko mnie, na fotelu.
-Jak
Ci się u nas podoba? - zapytałam, zanim zaczął nadawać na
blondyna i przekonywać mnie, żebym znalazła sobie kogoś innego.
Ostatnio trochę przemeblowałam z Lucy nasz salon, wiec uznałam, że
to całkiem niezły temat.
-Jest
ok. To Robert przestawiał te meble? - szukał jakiegoś punktu
zaczepienia, zresztą jak zawsze. Na szczęście nie zdążyłam
odpowiedzieć, bo to pokoju wszedł chłopak z ciastkami. Postawił
je na stole, uśmiechnął się do mojego ojca i usiadł obok mnie.
-Dalej
nie masz pracy? - no tak, tego właśnie się obawiałam. Jednak
Robert chyba był przygotowany na to pytanie.
-Jeszcze
nie, ale zapisałem się na specjalny kurs. Będę mógł później
pracować w przedszkolu, a zawsze o tym marzyłem. Uwielbiam zajmować
się dziećmi, są takie urocze - opowiadał zachwycony
-A
myślisz, że byłbyś dobrym ojcem? - Robert zakrztusił się kawą,
więc ja musiałam jakoś wybrnąć z tej sytuacji
-Tato,
mam dopiero osiemnaście lat i naprawdę jeszcze nie myśleliśmy o
dzieciach. A nawet jeśli, to jest to tylko i wyłącznie nasza
sprawa.
-Zabezpieczacie
się? - spojrzałam na blondyna. Zrobił się... zielony? Nieważnie,
w każdym razie wygladał na mocno przerażonego. Cóż, niektórzy
bywają zbyt bezpośredni...
-To
Cię akurat nie powinno interesować - starałam się, aby mój głos
był opanowany, jednak szło mi kiepsko. Na szczęście Robert zdążył
się trochę ogarnąć i spróbował jakoś zmienić temat
-Smakują
Panu ciasteczka? - yhm... przynajmniej się starał...
-Tak.
- no, nie jest źle... Myśl Amy, myśl...
-Wiesz
tato, Robert naprawdę świetnie gotuje! Szkoda, że nie masz
wystarczająco czasu, żeby zjeść kiedyś z nami obiad. Wszystko,
co upiecze jest niesamowite. Ma ogromny talent. Nie wiem, jak bym
sobie bez niego poradziła - zachwalałam go jak mogłam, jednak na
ojcu nie zrobiło to większego wrażenia
-Wiem
o tym, że nie zdałaś w fizyki... - fuck. I co teraz?
-No,
tak... - odpowiedziałam niepewnie
-Amy,
jeżeli chcesz dalej dostawać ode mnie pieniądze, masz wziąć się
w końcu za naukę! Masz poprawić fizykę, a jeśli tego nie
zrobisz, to możesz o nich zapomnieć.
-Dobrze...
Postaram się to załatwić... - nie wiedziałam co innego mogę
powiedzieć. Jednak nagle wydarzyło się coś, czego nikt z nas się
nie spodziewał. Drzwi do domu się otworzyły i po chwili w salonie
pojawił się Jimmy... z krową?!
-Cześć,
poznajcie Bartka. To moja nowa krowa.
-Zaraz,
zaraz... czy wy wydajecie moje pieniądze na krowę?! - krzyknął
mój ojciec, jednak Jimmy szybko zaczął wyjaśniać
-Nie,
nie... Kupiłem ją za moje pieniądze, bo mam raka.
Mój
ojciec lekko zszokowany wstał, podał mi torbę z pieniędzmi i po
prostu wyszedł. No, jest dobrze. Mamy za co przeżyć przez
najbliższe tygodnie.
(z
perspektywy Jackie)
Oparłam
się ramieniem na ladzie i popatrzyłam zalotnie na barmana.
Upewniłam się, czy mój dekolt odsłania wystarczająco dużo.
-
Co podać?
Wskazałam
palcem na butelkę Danielsa.
-
Na koszt firmy kochanie.
Jimmy
miał rację. Marquee Club to zajebiste miejsce. Wróciłam do
stolika i postawiłam na nim szklankę ze złotym napojem.
-
Tylko jedna? – zapytał z rozczarowaniem w głosie Roggie.
-
Tak. Jak chcesz to sobie zamów.
-
Ale ja nie mam pieniędzy.
-
Ja też. – odparłam – Ale mam swoje metody.
Po
dłuższych namowach zgodziłam się załatwić alkohol dla Roggiego.
Rozmawialiśmy sobie w najlepsze o pierdołach. Na scenie jakiś
zespół grał naprawdę fajny rockowy kawałek.
-
Jacq, przyniesiesz więcej whiskey? – zapytał Rogs.
-
Nie, kochany. Teraz idziemy razem.
Nie
miałam ochoty znów świecić cyckami przed barmanem. Podeszliśmy i
stanęliśmy przy barku. Nagle piosenka się skończyła i
usłyszeliśmy głos wokalisty.
-
Ten kawałek jest dla dwóch ślicznych dziewczyn przy barku. Barman!
Podczas tej piosenki piją na koszt zespołu!
Roger
zaczął się nerwowo rozglądać, a ja w tym czasie obmyślałam
plan zdobycia jak największej ilości alkoholu. Nawet jeśli nie
chodziło o mnie, to może mi coś dadzą. Podniosłam w górę dwie
butelki Danielsa. Barman pokazał kciuk wyciągnięty w górę, po
czym wskazał na scenę. Wokalista pokiwał głową. Whiskey jest
nasze!
Skierowałam
się do stolika. Roger powlókł się za mną. Jeśli to, że wzięłam
alkohol oznacza zgodę na randkę ze śpiewającym brunetem to ok.
Nie miałam pomysłu jak inaczej zdobyć napój bogów.
Usiedliśmy,
ale Roggie nie wydawał się zbyt zachwycony przebiegiem zdarzeń.
Nalałam nam do pełna.
-
Rog, co jest nie tak? Odechciało ci się pić?
-
Niee…
-
Powiedz co jest nie tak.
-
Co powiedział ten gość na scenie?
-
Eeeh… że alkohol dla dwóch dziewczyn przy barku. To chyba dobrze,
że jedną z nich okazałam się ja, prawda?
-
Tak, ale jest problem z drugą…
-
No, pewnie jakaś inna dziewczyna… co nas to interesuje
-
Chodzi o to, że przy barku staliśmy tylko my…
-
Ja i ty? – chciałam się upewnić
-
Tak
-
To znaczy… że druga laska to ty!
-
Właśnie, dlatego nie powinniśmy tego pić. Nie rozdaje się
alkoholu za darmo. Dobrze o tym wiesz. Będą chcieli coś w zamian.
-
Roggie, biorę wszystko na siebie. – Powinnam była. To ja zabrałam
Danielsa nie myśląc o konsekwencjach.
Ale
chłopak ciągle był przerażony. Są szanse, że któryś z
członków zespołu to gej. Tylko na cholerę nazwali Rogsa laską!
To była ich ostatnia piosenka. Chwile później nasz stolik został
otoczony przez sześciu muzyków. Wokalista usiadł obok mnie i
pociągnął łyka z mojego Danielsa. Cała reszta trzymała się w
lekkiej odległości. Było jasne kto tu jest liderem i ma
pierwszeństwo.
-
I co o nas myślisz, mała? – zapytał intensywnie wpatrując się
w Rogera. Blondyn uparcie go ignorował.
-
Przepraszam, ale Roggie nie jest przyzwyczajony, że mówi się do
niego per ‘mała’ – usiłowałam spławić chłopaka.
-
Roger? – zapytał zdziwiony. – Fajne pseudo… mała.
-
To moje imię – stwierdził blondi.
-
Roger to skrót od ehhh… Rogerita?
-
Nie jestem jakąś pieprzoną Rogeritą! Jestem Roger! Jestem
facetem!
Wokalista
nachylił się w moim kierunku i szepnął.
-
Ona tak zawsze, tak? To taka jej metoda na facetów? Więc używa
męskiego imienia? I gra niedostępną?
-
Nie wiem co ty sobie myślisz. Roger naprawdę jest facetem.
-
Nie wygląda. – powiedział zasmucony wokalista. – A z tobą
mała, co jest nie tak?
-
Ze mną jest wszystko w porządku.
Nagle
usłyszałam dziwne wrzaski. Odwróciłam się i zobaczyłam przy
barze Jimmiego i Roberta. Brunet wyglądał na złego, a Rob
obejmował dwie dziewczyny, napalone piętnastki, które wcześniej
próbowały swoich sił u muzyków, którzy otaczali mój stolik.
Postanowiłam się przywitać, więc wspięłam się na krzesło i
pomachałam do chłopców. Jimmy mnie zauważył i podszedł do nas.
Roger był przerażony. Dobrze go rozumiałam, mógł wziąć
Jimmiego za kolejnego napaleńca.
Jimmy
zmierzył wokalistę zimnym spojrzeniem. Nie wiem dlaczego, ale
chwilkę temu pewni siebie muzycy wycofali się.
-
Zostawcie je. To dziwki Yardbirds. Dokładniej Slowhand’a. Nie
chcecie, żeby się o tym dowiedział. Zrujnowałoby to wam karierę.
Jasne?
Adoratorzy
Rogera szybko się wycofali. Jimmy sięgnął po butelkę Danielsa.
-
Mogę, dziewczyny?
To
sprawiło że Roger nie wytrzymał. Wstał i zaczął wrzeszczeć.
Wystraszony Jimmy wypadł z klubu ze łzami w oczach. W końcu Roggie
się ogarnął.
-
Jackie, powiedz mi prawdę. Czy ja wyglądam jak kobieta?
-
Nie. Oczywiście, że nie.
-
Nie wierzę ci!! – krzyknął Roger i wybiegł z klubu.
(oczami
Jimmy’ego)
Robert
ciągnął mnie po mieście. Obiecał zakupy, ale od tego czasu nie
weszliśmy jeszcze do żadnego sklepu, ani baru. Było już właściwie
ciemno. Wlekliśmy się po ulicach, a Rob zagadywał wszystkie
spotkane dziewczyny. Myślałem, że jest w związku z Amy, ale
widocznie nie przeszkadza mu to. Na naszej drodze pojawiła się
kolejna laska. Robert podbiegł do niej i wrzasnął:
-
Jesteś tak piękna, że na trzeźwo też byś mi się chyba
podobała!!
Dziewczyna
zmierzyła go krytycznym spojrzeniem.
-
Jimmy!!! Co o niej myślisz? – zapytał Rob. Wywróciłem oczami.
Percy złapał mnie pod rękę i zostawiliśmy zszokowaną
dziewczynę. Gdy odeszliśmy na bezpieczną odległość zapytałem:
-
Robby, nie wiem co kombinujesz, ale się ogarnij! Podchodzisz do
każdej laski, walisz debilny tekst, pytasz mnie o zdanie i uciekasz!
To co robisz jest zruchane i nie ma sensu.
-
Jimmy, ja tylko poznaje nowych ludzi…
Zobaczyliśmy
grupkę dziewczyn. Na oko dwunastoletnich. Robert podbiegł do nich.
-
Gdybyś była ziemniakiem …eeeh byłabyś dobrym ziemniakiem!
Dziewczyny
popatrzyły na Roberta jak na ułoma.
-
Czy twoje oczy są w kolorze bagna, że właśnie się w nich topię?
Popatrzyłem
na nie przepraszającym spojrzniem.
-
Co o nich sądzisz, Jimmeh?
-
Daj. Sobie. Spokój.
Rob
znów mnie objął i zaczął ciągnąć przed siebie.
Szliśmy
akurat Wardour Street, więc gdy mijaliśmy Marquee Club po prostu
wyrwałem się Robertowi i wszedłem do środka. Jakiś jazzowy
zespół przygrywał coś na scenie. Siadłem przy barze i po chwili
pojawił się Lewis.
-
Hej, Jimmy! Co podać?
-
Cześć Lewie, to co zwykle.
Chwilkę
później przede mną stała szklanka z złotym Danielsem. Nagle
usłyszeliśmy Roberta.
-
Oj mała gdybyś była rzodkiewką już dawno bym Cię wyrwał!!!
Jimmy!! Gdzie jesteś!! …przepraszam. Jesteś tak piękna, że
poślubiłbym twojego kota byle tylko dostać się do twojej rodziny.
James!!! A ta? Nieee… Nawet całkiem ładnie pachniesz! Przypomina
mi to zapach karmy dla kota. JimJam!!! Ta jest fajna!! Powiedz, że
ci się podoba!!!
-
To jest twój przyjaciel? – zapytał rozbawiony Lewis.
-
Tak. - Teksty Percy’ego były naprawdę żałosne. Jakim cudem
wyrwał Amy?
Do
baru podbiegł Robert. Obejmował dwie, mocno wstawione dziewczyny.
-
Co o nich myślisz? Te kociaki mogą być twoje!!
Pokręciłem
przecząco głową. Percy odepchnął laski, które zatoczyły się
do tyłu.
Do
naszych uszu dobiegł trzask tłuczonego szkła. Znad stolika w
kącie, obstawionego przez rockersów zaczęła rozlegać się
pijacka piosenka. Na stół wspiął się facet około trzydziestki i
młoda, pijana dziewczyna. Po chwili rozpoznałem w niej Jackie.
Wykonywali razem szalony taniec. Lewis poszedł ich rozgonić.
Odprowadzanie kompletnie zalanej kuzynki Amy do domu, to
wystarczające alibi żeby urwać się Robertowi, prawda? Dopiłem
Danielsa i wyszedłem za grupką pijaków. Rockersi usiłowali z
powrotem dostać się do klubu, a Jackie poszła przed siebie.
Dogoniłem amerykankę. Była zbyt pijana, żeby iść sama dalej na
miasto.
-
Choć Jackie. Wracamy do domu. – oświadczyłem.
Dziewczyna
odwróciła się w moją stronę. To znaczy, próbowała się
odwrócić, bo straciła równowagę w swoich koturnach i poleciała
na mnie. A ja poleciałem na ziemię. Musieliśmy wyglądać trochę
dwuznacznie, bo leżałem na bruku, a Jackie siedziała mi na brzuchu
i bełkotliwym głosem, który w połączeniu z mocnym amerykańskim
akcentem czynił ją prawie niezrozumiałą opowiadała mi coś o
swoich odkryciach i teoriach.
Może
to zabrzmieć trochę dziwnie, ale leżenie na chodniku obok
śmietnika i klubu z amerykańską hippiską było całkiem
przyjemne. Położyłem głowę na ziemi i zamknąłem oczy. W tym
momencie poczułem, że Jackie chyba już kompletnie odleciała, bo
zarzuciło ją, i po chwili leżała na mnie.
Usłyszałem
wściekły głos należący do starszej kobiety.
-
Degeneraci! Wyrzutki społeczeństwa!! W biały dzień!! Na ulicy!!
Jak wam nie wstyd!! Za moich czasów nie robiło się takich rzeczy!!
O
co jej do jasnej kurwy chodziło!! My tylko leżymy. Popatrzyłem na
kobietę. Podniosłem się na łokciach i chciałem jej wszystko
wytłumaczyć, ale jej pieprzona rozpędzona torebka wylądowała mi
na twarzy. Pewnie Jackie też oberwała dlatego na mnie spadła. Po
chwili naszych uszu dobiegł głos Roberta.
-
Mogę cię polizać?
Chwilka,
czy mój debilny przyjaciel właśnie zapytał, czy może polizać
siedemdziesięcioletnią dewotkę?
-
A ta, Jimmy? – rzucił po raz tysięczny tego dnia.
Jack
popatrzyła na nas zaćpanymi oczami.
-
Chwilunia, Robbie czy ty właśnie próbujesz poderwać tą starą
torbę? No chyba wyruchało cię stado kapibar!
Dewotka
spojrzała na podejrzanie szczęśliwego Roberta, po czym zaczęła
go okładać torbą. W tym czasie my zdążyliśmy się ewakuować na
drugą stronę ulicy. Po chwili dołączył do nas potargany Robert.
-
Do stu tysięcy chujów jednorożców! Co to miało być?! –
zapytałem.
-
Nooo… szukam przyjaciół!
-
Percy, ty ją podrywasz! Ok, jestem w stanie zrozumieć wszystko, ale
‘Czy mogę cię polizać?’, serio?
-
Teksty mi się skończyły – Robert zrobił smutną twarz.
Szliśmy
w stronę domu. Robert był na nas zły, o to, że nie pozwoliliśmy
mu kontynuować ‘poznawania nowych ludzi’. Ale sam jakoś nie
chciał iść. Ale i tak nie zwracałem na niego uwagi, bo byłem
zbyt zajęty pilnowaniem Jackie, która w ciągu ostatnich dwudziestu
minut zdążyła nam kilka razy uciec, wspiąć się na latarnię
uliczną i wyrwać lizaka jakiemuś biednemu dziecku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz