niedziela, 27 marca 2016

Rozdział 17

(oczami Jackie)
Zeszłam do kuchni. Byłam głodna, i wiedziałam, że muszę sobie sama coś zrobić, bo od kiedy Amy i Robert się rozstali chłopak nic nie ugotował, a nie czułam zapachu jedzenia. W kuchni znajdował się tylko Jimmy pochylony nad kubkiem.
- Cześć. – rzuciłam, ale nie doczekałam się odpowiedzi. Trudno. Pogrzebałam w lodówce w poszukiwaniu jedzenia. Znalazłam pomidora i postanowiłam go zjeść. Siadłam naprzeciwko Jimmiego, wciąż bardziej zainteresowanego zawartością swojego kubka. Po chwili w kuchni zmaterializował się Robert. Olał Jimmiego. Nie do końca wiem o co poszło, ale ponoć zastał Amy z nim w łóżku. Blondyn usiadł obok mnie i zabrał pół mojego pomidora. Kilka sekund później rozmawialiśmy o jakiś pierdołach, a Robert miał duży problem z nieodwracaniem wzroku na Jimmiego i kontrolowania jego reakcji, jednak brunet pozostał niewzruszony. Co się z nim dzieje? Jimmy siedzi cicho?
Nagle pojawiła się Amy. Postanowiła chyba troszkę podokuczać Robertowi bo podeszła do Jimmiego i objęła go od tyłu, ale chłopak na nią również miał wywalone.
- Hej Jackie, cześć Jimmy!
- Oi – odpowiedziałam. Robert popatrzył na Amy z nienawiścią, a Jimmy ciągle był zajęty swoim kubkiem. Amy najwyraźniej się to nie spodobało, bo położyła dłoń na jego głowie i poczochrała mu włosy. Brunet odwrócił głowę i popatrzył na nią mocno podkrążonymi oczami.
- Daj mi spokój. – mruknął.
- Jimmy, o co ci chodzi? – zapytała zdziwiona.
- Wyprowadzam się. – oświadczył.
- Nie. – odruchowo powiedziała dziewczyna.
Jimmy wydął usta.
- To znaczy Jimmy jesteś dla mnie jak brat. Dosłownie. Dobrze wiesz, w jakiej jestem teraz sytuacji. I chcesz mnie teraz z tym zostawić? Wiesz o mnie wszystko i bardzo cię teraz potrzebuję…
- Amy, szczerze mówiąc, to ja mam głęboko w dupie twoje problemy. Nikt ci nie kazał zostawiać Roberta. To byś miała wsparcie.
- Jimmy…
- No co? Chodzi o to, że jesteś głupia i pojechałaś sobie do lasu bez kasku? Czy może o to, że przez twój brak odpowiedzialności straciłaś jakiś pieprzony sezon? Myślisz, że kogokolwiek tutaj to interesuje? Bo na pewno nie mnie.
- Dlaczego tak mówisz? Jesteśmy przyjaciółmi…
- Przyjaciółmi? Amy, nasza…jak ty to nazywasz? Przyjaźń? Opiera się na twoich pieniądzach. Miałem fajne, darmowe wakacje z wami. I myślałaś, że jako muzyk, czy tam w pizzerii zarabiałem tyle ile chciałem?
Amy była w szoku. Oparła się ręką na ramieniu Jimmiego, ale chłopak strząsnął jej dłoń. Brunet chyba postanowił iść za ciosem i poobrażać Roberta.
- To samo myślę o tobie. Jesteś za głupi żeby dostać jakąkolwiek pracę. W ogóle jesteś głupi. Jak mogłeś uwierzyć, że przeleciałem twoją dziewczynę? Nie jest wystarczająco atrakcyjna. Właściwie co ona do cholery w tobie widziała? Wpieprzasz mnie jak cholera. Jesteś infantylny
- Jak możesz? – jęknął Robert. Co tu się odwala?
- No jakoś mogę. Właściwie powinieneś wiedzieć, co wszyscy o tobie myślą sieroto. Zastanawiałeś się kiedyś dlaczego ojciec Amy cię tak nie lubi? A, i twoje jedzenie jest ohydne.
Jimmy wstał od stołu.
- A, i jeszcze jedno. Wiesz, myślisz, że masz dobry głos. Ale to nie prawda. Dobrze, że nie występujesz, bo zostałbyś oskarżony o spowodowanie masowego samobójstwa publiczności.
Brunet odwrócił się. Szybko popatrzyłam na Amy i Roberta. Dziewczyna stała ciągle obok krzesła na którym kilka sekund wcześniej siedział Jimmy, a Robert oparł łokcie na stole i ukrył twarz w dłoniach.
Jimmy poszedł do drzwi. Musiałam się dowiedzieć o co chodzi, więc pobiegłam za nim. Powinien się wytłumaczyć.
- Jimmy, co ty wyprawiasz?
- Jeszcze ty? – zapytał wywracając oczami – Jackie, dajże mi spokój. Jesteś taka jak oni. Głupie dziecko, któremu zdaje się że jest dorosłe. I się na wszystkim zna. Tak naprawdę nie masz nic ciekawego do powiedzenia. Są ameby z większym mózgiem niż twój.
Nie jestem żadnym dzieckiem. Debil.
Jimmy wyszedł z domu i odwrócił się.
- Dbajcie o siebie i nie róbcie głupstw. Życzę wam udanego życia.
Po tych słowach poszedł przed siebie. Wróciłam do kuchni. Amy siedziała przy stole i tępo gapiła się przed siebie. Słowa Jimmiego naprawdę musiały ją zranić. Nie znałam jej bardzo dobrze, ale wiedziałam że nie lubiła okazywać emocji. Po zerwaniu z Robertem nie popadała w jakąś histerię, ale po jej oczach widać było jak ją to boli. Tym razem też tak było.
- Dlaczego on tak powiedział? – zapytała. Siadłam naprzeciwko niej i złapałam ją za rękę. – Czy on naprawdę ma mnie w dupie? Jak w ogóle mógł tak powiedzieć?
- Spokojnie... - powiedziałam – Na pewno tak nie myślał. Może źle spał, albo nie wiem…był pijany?
- Jackie, on jest dla mnie jak brat. Widzę kiedy coś jest z nim nie tak. A on jest taki jak zwykle.
- Prawda. – rzucił Robert.
- To ja już nic nie rozumiem. – stwierdziłam. Zachowanie Jimmiego nie miało sensu.
- Tak. To się nie trzyma kupy. Jimmy poszedł bez niczego. Zostawił nawet Tele. On się bez niej nie rusza. Nigdzie. – zauważył całkiem przytomnie Robert.
- Też mi coś nie pasuje. Może to zabrzmi głupio, ale on nie był na nas zły. Mówił jakby czytał słowa napisane przez kogoś innego. Żeby mówić takie rzeczy swoim najlepszym przyjaciołom trzeba być wściekłym. A on był spokojny. Nawet bardziej smutny. Ale na pewno nie był na nas zdenerwowany – powiedziała Amy.
- Noo, i jak wychodził, to życzył mi dobrego życia i prosił, żebyśmy nie robili nic głupiego. Tak trochę nielogiczne, jeśli nas nienawidzi. – dodałam. – Może po prostu potrzebuje samotności?
- Ale musiał nas obrażać? Jeśli chciał się wynieść to nie musiał robić takich cyrków. Wystarczyło powiedzieć.
- Właśnie – znów przytaknął Robert. Amy posłała mu porozumiewawcze spojrzenie.
- Nie wiem… może poszedł do jakiejś dziewczyny? – usiłowałam bronić Jimmiego.
- Nie. – stwierdziła Amy. – Nawet jeśli, to nie jest żaden powód.
- To jest bez sensu. – mruknął Robert. - Idę go szukać.


(z perspektywy Roberta)
Martwiłem się. Bez względu na to, co było między Amy i Jimmy'm, on był moim przyjacielem. Bałem się o niego. W jego zachowaniu było coś bardzo... Niepokojącego. Kto normalny najpierw obraża swoich najlepszych przyjaciół, by zaraz potem życzyć im dobrego życia? Zdecydowanie coś było nie tak.
Postanowiłem rozpocząć poszukiwania od jego domu. Droga zajęła mi około dwudziestu minut. Kiedy stałem już przed kamienicą, coś zwróciło moją uwagę. Koło drzwi leżała jakaś wymięta kartka, wyglądała jakby ktoś wcisnął ją na siłę do kieszeni. Może komuś wypadła? Schyliłem się i podniosłem ją z ziemi. Pismo Jimmiego.


"Drodzy przyjaciele,
przepraszam za wszystkie moje błędy. Przepraszam za to co powiedziałem. Musiałem to zrobić, dla waszego dobra. Teraz, kiedy czytacie ten list..."
Dalsza część była pokreślona i zamazana, nic nie byłem w stanie przeczytać. Jednak teraz byłem naprawdę przerażony. To brzmiało jak... list pożegnalny. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej odrzuciłem kartkę gdzieś w krzaki i popędziłem schodami na górę. Drzwi od mieszkania James'a były uchylone. Natychmiast otworzyłem je na pełną szerokość i wbiegłem do środka. Rozejrzałem się. Wszędzie było pełno pustych butelek po alkoholu. Nagle koło okna zauważyłem leżącą postać.
Na moment moje serce przestało bić. Nie mogłem uwierzyć w to, na co patrzyłem. Pod ścianą leżał nieprzytomny Jimmy w stosunkowo niewielkiej, ale powiększającej się kałuży krwi. Nie, nie, nie! Dlaczego on? Dlaczego mój najlepszy przyjaciel? Po co on to zrobił? Z moich oczu pociekły łzy. Mój przyjaciel umarł. Nie mogłem się z tym pogodzić. Mój płacz przerodził się w wycie. Upadłem na ziemię zanosząc się łzami. W jednym momencie mój cały świat się zawalił.
Nie wiedziałem co mam zrobić. Czy moje życie ma jeszcze jakikolwiek sens? Otworzyłem okno i stanąłem na parapecie. Chciałem skoczyć, ale nagle coś przykuło moją uwagę. Zobaczyłem jakiegoś faceta przechodzącego przez ulicę. Miał na szyi koloratkę. Chwila, Jimmy mi kiedyś o nim opowiadał!
-Bonzo! - wykrzyczałem przez łzy. Podniósł głowę i zszokowany spojrzał w moją stronę. -Jimmy nie żyje! - zawyłem. Przerażony Bonham wbiegł do kamienicy. Popatrzyłem na zwłoki przyjaciela. Czy to moja wina? Może to przeze mnie się zabił? Dlaczego oskarżałem go o romans z Amy?
John wbiegł do mieszkania.
-Co się stało? - zapytał mnie przerażony. Drżącą ręką wskazałem na ciało James'a.
-On... nie żyje! Zabił się. - wyszeptałem, po czym przytuliłem się do Bonzo i zacząłem szlochać w jego ramionach. Jednak ten odepchnął mnie na bok i uklęknął nad Jimmym. Chwycił go za szyję.
-Co ty robisz?! - krzyknąłem
-Sprawdzam puls. On żyje! Dzwoń po pogotowie! Albo czekaj, ja zadzwonię. - wziął słuchawkę i zaczął wykręcać numer.
Mój przyjaciel nie umarł. Patrzyłem tępo na wszystko co działo się wokół mnie. Bonzo co chwilę sprawdzał, czy Jimmy oddycha. Po kilku minutach do środka wbiegli ratownicy i zabrali Page'a na noszach. Bonzo pociągnął mnie za rękę. Ruszyliśmy za nimi.


(z perspektywy Jackie)
Amy siedziała na łóżku, a ja łaziłam w kółko po pokoju. Robert zniknął już dużo czasu temu, a Jimmy też nie wrócił.
- Amy, idę ich szukać – oświadczyłam lekko drżącym głosem.
- Nie zostawisz mnie tu samej. – stwierdziła.
- Muszę. Jeśli wrócą to tu będziesz. Albo gdyby zadzwonili. Ktoś musi być na miejscu. Wrócę przed nocą. Jeśli tylko ich znajdę to zadzwonię. – powiedziałam wychodząc.


(z perspektywy Amy)
Czekałam na nich już od kilku godzin, jednak nikt nie wrócił ani nie zadzwonił. Zaczynałam się coraz bardziej martwić. Wciąż nie dawało mi spokoju dziwne zachowanie Jimmiego - nie miałam pojęcia co mu się stało. On nigdy nie zachowywał się w ten sposób... Coś było nie tak.
Zbliżał się wieczór. W końcu usłyszałam telefon. Specjalnie zostawiłam go koło kanapy, żeby móc od razu odebrać. Sięgnęłam po słuchawkę. Usłyszałam... cichy płacz?
-Halo?
-Amy, tu Robert - usłyszałam jak pociąga nosem - znalazłem Jimmiego
-Co się dzieje? - zapytałam nieźle przestraszona - Gdzie jesteś?
-W szpitalu. - Kurwa. - Jimmy próbował się zabić.
Szybko odłożyłam słuchawkę, nie czekając na dalsze wyjaśnienia. Zeskoczyłam z kanapy, chwyciłam kule i torebkę. Postanowiłam zadzwonić po taksówkę, zeby było szybciej. Wyszłam z domu najszybciej, jak tylko się dało i wsiadłam do auta, które przyjechało prawie od razu. Droga do szpitala strasznie się dłużyła. Miałam wrażenie, że jadę długie godziny, choć nie minęło nawet dziesięć minut. Cały czas myślałam o tym, co zrobił James. I dlaczego? Byłam przerażona.
Kiedy byliśmy na miejscu szybko zapłaciłam kierowcy i opuściłam taksówkę. Stałam pod głównym wejściem. Nienawidziłam szpitali, jednak musiałam dowiedzieć się, co z moim przyjacielem. Weszłam do środka i zaczęłam zastanawiać się gdzie może być Robert. Po chwili pokuśtykałam w kierunku SOR-u.
Zobaczyłam skuloną, trzęsącą się postać siedzącą na krześle. Plant. Zbliżyłam się do niego. Podniósł głowę. Miał oczy całe zapuchnięte od płaczu. Usiadłam obok.
-Co z nim? - zapytałam.
-Nie chcą mi nic powiedzieć.
Przytuliłam się do blondyna. Było mi go strasznie żal. Bardzo przeżywał to, co się działo. Ja też byłam załamana, ale jak zwykle starałam się tego nie pokazywać. Inni potrzebowali mojego wsparcia.
-Nie martw się. Będzie dobrze. Jimmy jest silny, poradzi sobie. - starałam się, aby mój głos brzmiał przekonywująco.
-Przeciął nadgarstki. - wyszeptał Robert, po czym znów zaczął płakać.
-To nie jest tak źle. Nie ma wprawy, więc pewnie nie przeciął zbyt głęboko... Mało komu w takich okolicznościach udaje się wykrwawić. Nie płacz. - chłopak pociągnął nosem.
-Amy... Przepraszam, za to co było wcześniej. Nie chcę się z Tobą kłócić. Będziemy przyjaciółmi?
-Oczywiście - uśmiechnęłam się. Miałam nadzieję, że uda mi się jakoś odwrócić jego myśli od Jimmiego, ale chyba się przeliczyłam.
-Może nic nam nie mówią, bo stało się najgorsze? I nie wiedzą jak to powiedzieć...
-Daj spokój. Dzwoniłeś do Jackie? - zapytałam rzeczowo
-Nie. Zadzwoń do niej, powinna wiedzieć. Tu masz numer do Rogera, pewnie jest u niego. Ja spróbuję się czegoś dowiedzieć.
Pokiwałam głową i ruszyłam w kierunku telefonu.
(z perspektywy Jackie)
Zastanawiałam się gdzie do cholery mogli pójść. Byłam pewna, że Jimmiego nie ma w jego mieszkaniu. Na pewno Robert poszedł tam w pierwszej kolejności. Nie dzwonił, więc brunet się tam nie ukrył. Podejrzewałam że dom Lucy też został sprawdzony. Kompletnie nie wiedziałam, gdzie szukać Jimmiego. Za to może Robert polazł do Rogera i Bri. Z braku pomysłu wsiadłam do autobusu którym mogłam podjechać pod blok zamieszkały przed studentów. Zbiegłam po schodach i otworzyłam drzwi. Na jednym łóżku Roger adorował Lucy, trzymającą w dłoni kieliszek wina, a na drugim Brian usiłował się uczyć. Żadnego śladu Roberta. Zakochanym się nie przeszkadza więc podeszłam do łóżka zajętego przez Briana.
- Nie było tu Roberta. – zapytałam chłopaka.
- Ni.
Westchnęłam zrezygnowana.
- Co się dzieje? – zapytał chłopak.
- Bo Jimmy zaginął i Robert też zaginął i ja się martwię. – powiedziałam zasmucona. Ręka Briana wylądowała na moim ramieniu. Chłopak pogłaskał mnie w przyjacielskim geście.
- Nie martw się. Wszystko będzie dobrze.
Właśnie w tym momencie zadzwonił telefon. Roger rzucił się żeby odebrać.
Stał przy słuchawce i tylko potakiwał.
Szybko rozłączył i rozejrzał się po pokoju szeroko otwartymi oczami.
- Musimy jechać. – stwierdził. Krytycznie popatrzył na wino w dłoni Lucy. Nie będziemy też chyba wyciągać Briana, bo o niego raczej nie chodzi. Gdyby chodziło to Rog dałby mu telefon.
- Poprowadzę – oświadczyłam.
- Nie, nie, nie, nie, nie – zaprotestował Roggie.
- Dlaczego? – spytałam.
- Bo to…trudne. – powiedział. – Bri. Mógłbyś nas zawieźć?
- Ale ona chce kierować - powiedział Bri znad swej nudziarskiej lektury.
- Ona nie może. Z resztą… - w tym momencie Roger odepchnął mnie i zaczął szybko coś mówić Briemu do ucha. Orzechowe oczy chłopaka powiększyły się w jakimś przerażeniu. Dlaczego nie chcą mi nic powiedzieć?
- Jeśli to tak wygląda, to rzeczywiście Jacka nie prowadź. Zawiozę was.
- O co chodzi? – zapytałam.
- Nie powiem ci, bo nie chcę cię stresować.
- Czy do ciebie nie dociera, że mówiąc tak mnie stresujesz? – zapytałam.
- Nie pytaj – powiedział Roger – Sytuacja jest trudna. Powiedziałbym tragiczna.
- O co chodzi? – byłam coraz bardziej zdenerwowana.
- Zachowaj spokój.
- Kurwa Rog, jak ja mam zachować spokój kiedy nie chcesz mi powiedzieć co się stało, tylko że sytuacja jest tragiczna. Wyobrażam sobie najgorsze!
- A ja też bym chciała wiedzieć. – powiedziała Lucy.
- Tobie też nie powiem. Bo się wygadasz. A nie chcemy żeby Jack zeszła nam tu na zawał.
- No to jedźmy już – jęknęłam. Cholera. Przez tego pieprzonego Rogera naprawdę się boję. Jak dojedziemy to się pewnie dowiem.
Załadowaliśmy się do samochodu. Siedliśmy z Rogerem z tyłu. Niestety chłopak ciągle truł, o tym jak bardzo jest źle, a ja miałam coraz bardziej tragiczne wizje.
- Rog, zamknij się – w końcu mruknęła Lucy z przedniego siedzenia. – pogarszasz sytuację. Nie widzisz, jak ona źle wygląda. Przez ciebie dostanie nerwicy.
Roger rzeczywiście się zamknął. Ale tylko na kilka sekund.
- Masz rację Lucy. Ona jest chora. – popatrzyłyśmy na niego pytająco. – To jest ostra reakcja na stres. Znam się na tym. Studiuję biologię. Brian jedź szybciej! Trzeba jej coś podać.
Teraz byłam zmuszona słuchać o mojej rzekomej reakcji na stres i o tym, że moje życie jest zagrożone. Więc jeśli myśli, że umrę od tego, że nie chce mi powiedzieć co się stało to pewnie wtedy też przesadzał. Pewnie nic się nie stało. Pewnie Amy obluzował się gips, albo coś takiego i potrzebowała pomocy, albo gdzieś zgubiła kule i nie może iść po jedzenie. Roggie ciągle dramatyzował, kazał nawet zatrzymać samochód i odebrał Brianowi kurtkę, którą mnie przykrył i zaczął gadać o tym, że mogę umrzeć bo dostanę szok termiczny.


(z perspektywy Bri)
W końcu udało mi się zaparkować. Zadowolony z siebie wysiadłem z auta. Postanowiłem poszukać Rogera i całej reszty. Zastanawiałem się, czy Jackie już wie co się stało. Jest w ciąży, nie powinna się teraz stresować. Ale z drugiej strony - najgorsza prawda jest lepsza od niepewności.
Doszłem do wniosku, że jej przyjaciela najprawdopodobniej zabrali na SOR, więc udałem się z tamtym kierunku. Wiedziałem, gdzie iść, ponieważ przyjechałem tutaj, kiedy Roger wjechał w ciężarówkę z rybami.
Byłem w jakiejś poczekalni. Było tu dosyć pusto. Nigdzie nie widziałem moich przyjaciół. Zauważyłem ciemnowłosą dziewczynę siedzącą na jednym z krzeseł. Z jej torby wystawała... Książka do fizyki? Nie mogłem w to uwierzyć. Podszedłem i usiadłem obok niej. Wyglądała na zmartwioną.
-Cześć, coś się stało? - zapytałem. Dziewczyna odwróciła się w moją stronę.
-Nie, nie, wszystko w porządku. Czekam tylko na jakieś informacje o moim przyjacielu. Jak na razie nic nie chcą mi powiedzieć.
-Przykro mi. Tak w ogóle, to się nie przedstawiłem. Jestem Brian - uśmiechnąłem się. Miałem wrażenie, że dziewczyna popatrzyła na mnie podejrzliwym wzrokiem.
-Amy - odpowiedziała z uśmiechem. Była piękna. Miałem wrażenie, że to właśnie na nią czekałem całe życie.
-Uczysz się fizyki - zadałem pytanie. Amy popatrzyła na mnie pytająco, więc wskazałem na podręcznik, wystający z jej torby.
-Tak jakby... nie mam wyjścia. - uśmiechnęła się zawstydzona. Ten uśmiech... Był powalający. Niesamowity, niczym efekt Casimira. Byłem zachwycony. - Nie zdałam z fizyki, muszę pisać poprawkę pod koniec sierpnia. Ale nic z tego nie rozumiem...
Miałem nadzieję, że podziela moje zainteresowania. Ale nie zraziłem się jej brakiem miłości do fizyki. Miałem już pewniem plan.
-Nie przejmuj się, bardzo chętnie Ci pomogę. Studiuję astrofizykę, więc nie będzie problemu, żebym Ci to wszystko wytłumaczył.
-Naprawdę? To cudownie, jeżeli nie zdam, to ojciec sprzeda mój dom i będę musiała wrócić do niego... Ile bierzesz za godzinę?
-Oj, nie żartuj, nie będę brał od Ciebie żadnych pieniędzy. Fizyka to moja pasja, a spędzenie czasu z Tobą będzie dla mnie prawdziwą przyjemnością - mrugnąłem do niej. Zaśmiała się.
-A jeśli mogę zapytać... To co Ci się stało? - zapytałem, zauważając, że ma zagipsowaną nogę
-Spadłam z konia, jakieś dwa tygodnie temu. - chciałem jeszcze o coś zapytać, jednak nagle dziewczyna zerwała się z miejsca. Zauważyłem, że Jackie biegnie w jej kierunku.
-Amy, co się z nim dzieje? Gdzie on jest? - zapytała roztrzęsiona. Nie dziwiłem się jej panice - ojciec jej dziecka był właśnie po próbie samobójczej. Zastanawiałem się tylko skąd one się znają.
-Nie chcieli mi nic powiedzieć. Robert chodzi teraz po lekarzach i próbuje coś od nich wyciągnąć.
Amerykanka załamana opadła na krzesło i ukryła twarz w dłoniach. Nie byłem pewien, jak powinienem się zachować, więc obserwowałem całą sytuację z boku. I tak nikt nie zwracał na mnie uwagi.
-Jackie, nie martw się, wszystko będzie dobrze. Jimmy jest silny, da radę. Znaleźli go bardzo szybko, nie mógł się wykrwawić. Sama wiesz, że mają tu świetnych lekarzy, na pewno go pozbierają.
Amy starała się jakoś pocieszyć Jackie. W tym momencie zauważyłem Lucy i Rogera. Dziewczyna podeszła do dwóch pozostałych, natomiast Taylor pojawił się obok mnie.
-Coś wiecie? - zapytał zmartwiony
-Nie... - odpowiedziałem



niedziela, 20 marca 2016

Rozdział 16

(oczami Jimmiego)
Chwyciłem tackę z jedzeniem dla Amy i pobiegłem do jej pokoju. Mam jeszcze trochę czasu, bo babcia Roberta poszła na jakąś mszę czy coś takiego. Cholera, czy ta Amy musi jeszcze spać? Musiałem ją obudzić. Kilkanaście sekund później patrzyła na mnie z nienawiścią w oczach. Ale jedno spojrzenie na jedzenie wystarczyło, żeby wybaczyła mi pobudkę.
- Musisz mi pomóc – stwierdziłem.
- Nie, dzisiaj to ty mi pomożesz. – odpowiedziała. Popatrzyłem na nią pytająco.
- Zauważyłeś coś wczoraj? – zapytała. Wczoraj działo się dużo rzeczy. Pokręciłem przecząco głową. – Jimmy, wczoraj wszyscy nas mylili. Więc dziś pójdziesz do schroniska dla kotów odrabiać moje prace społeczne. Tylko ucharakteryzuję cię trochę lepiej.
- Ok.
Amy nałożyła mi dziś naprawdę bardzo dużo tego wszystkiego na twarz. Wydawał się zadowolona z rezultatu. Z jej szafy udało mi się wygrzebać uroczą plisowaną spódnicę i koronkową bluzkę. W tym czasie dziewczyna pouczała mnie co mam robić, a czego mam nie robić. Szkoda, że na liście nie robić było zabieranie kotów do domu. Udało mi się w to wszystko przebrać i wtedy Amy pozwoliła mi zobaczyć się w lustrze. No, muszę przyznać, że byłem bardzo atrakcyjną dziewczyną. Amy podała mi swoje prawo jazdy i wytłumaczyła, jak jedzie się do schroniska.
Wyszedłem z jej pokoju. Na szczęście Roberta nigdzie nie było i nie mógł się uwalić tego, że wykluczam go z zabawy. Wsiadłem do szpanerskiego samochodu Amy i pojechałem pod schronisko.
- Amy!! Fajnie że jesteś!! – zobaczyłem jakiegoś dziwnego gościa z wystającymi zębami. Cholera. Amy nie mówiła nic o kolesiach z zębami.
- Cześć – mruknąłem i wysiadłem. Szpilki to był błąd. Przez nie był o prawie głowę niższy. Nagle zorientowałem się, że gościu gapi się na moje nogi. To było okropne. Już nigdy nie będę się gapić na nogi żadnych dziewczyn. Chłopak przeniósł zainteresowanie na wypchany skarpetkami stanik. To było jeszcze bardziej stresujące.
- Przestań się gapić – syknąłem.
- Przepraszam, Amy po prostu jesteś bardzo ładna – powiedział i zrobił się czerwony – Tak ładna, że nie mogę oderwać od ciebie oczu. Może gdzieś razem wyskoczymy?
Musiałem wybić mu z głowy pomysły umawiania się ze mną. Nie jestem gejem, a on skoro zarywa do mnie teraz to też nie jest. Ale nie mogę mu nic powiedzieć, jestem tu dla Amy, a jak coś powiem to będzie miała przesrane. Jimmy, pamiętaj!! Jesteś Amy! Co ona by zrobiła??
- Nie wiem co mój chłopak by na to powiedział. – powiedziałem. Nie byłem przyzwyczajony do dawania kosza innym facetom biorącym mnie za kobietę, dlatego ten tekst był taki słaby. Biedny dzieciak z zębami się mocno speszył. Trochę mi go żal. Nie chcę, żeby miał złamane serce albo coś w tym stylu.
- Ale i tak może gdzieś ze mną poszła?? – jego głos uderzył w bardzo wysoki ton. No proszę, naprawdę mu zależy.
- Nooo, dobrze. – może jak gdzieś pójdziemy to się zniechęci? Dziwny człowiek z zębami zrobił tryumfującą minę. Page, w co ty się do cholery wjebałeś!?
- Pokażę ci co masz robić – powiedział i chwycił mnie pod rękę. Chłopak kazał mi się zarejestrować u jakiegoś dziwnego gościa. A potem zaprowadził do pomieszczenia pełnego kotków. Było ich tam tak dużo, i były takie biedne, i takie samotne, i smutne, że poczułem łzy w oczach. Szybko przetarłem oczy dłonią, ale gościu to zauważył.
- Coś się dzieje? Masz alergię? – zapytał przerażony.
- Niee… po prostu to jest takie smutne, że one są takie samotne i nie mają nikogo na świecie – powiedziałem nieudolnie usiłując powstrzymać łzy.
- To może weźmiesz kotka? – zaproponował.
- Nie.
- Ale dlaczego? – spytał lekko zawiedzony.
- Bo mam już Bartka. – ups. Jimmy, debilu!! Jesteś Amy, a krówcia jest Jimmiego!
- Bartka? Czy to…czy to…pies? – zapytał drżącym głosem i się odsunął.
- Nie. Krowa. Mieszkam z nią.
- Masz fajne poczucie humoru. – stwierdził i zachichotał – Ale dlaczego nie chcesz kici?
- Bo nie mogę. Mieszka ze mną dużo ludzi… ale pomyślę.
- Ale to takie urocze, że wzruszają cię kicie. Nie tylko śliczna, ale też masz takie dobre serce…
Postanowiłem zmienić temat i po chwili naprawdę miło nam się rozmawiało przy nasypywaniu karmy do misek. Przy okazji dowiedziałem się, że dziwne dziecię to Freddie i jest z Zanzibaru. Poczułem, że praca w schronisku może być całkiem przyjemna. No może poza tymi wszystkimi komentarzami Fredka. Kurwa, on się chyba we mnie zakochał.


(z perspektywy Lucy)
Siedziałam właśnie w kuchni, próbując przygotować obiad. W domu oczywiście nie było nic jadalnego, więc wysłałam Rogera na zakupy.
Robert niczego nie gotował, od kiedy rozstał się z Amy. Cały czas siedział w ogrodzie i rozmawiał z Bartoszem. Było mi go żal, ale rozumiałam decyzję mojej przyjaciółki.
Zajrzałam do garnka z gotującą się zupą i zamieszałam, żeby się nie przypaliła. Wszyscy ostatnio chodzili jacyś tacy przygnębieni, więc postanowiłam przygotować nalesniki. Wiedziałam, że napewno nie będą tak dobre, jak te, które przygotowuje Robert, jednak liczą się chęci, nie?
Nagle ktoś objął mnie od tyłu. Odwróciłam się. Roggie. Uśmiechnęłam się, odpowiedział delikatnym pocałunkiem.
-Co robisz? -zapytał
-Usiłuję przygotować obiad.
-Pomogę Ci - zaoferował się blondyn
Zaczęliśmy razem smarzyć naleśniki. W pewnym momencie Roger sypnął na mnie mąką. Obróciłam się i rzuciłam w niego jajkiem. Trafiłam. Zadowolona z siebie też sięgnęłam po mąkę, kiedy trafiło mnie jajko Roga. To oznaczało wojnę.
Po kilku minutach cali byliśmy w produktach do naleśników (i udało nam się kilka usmażyć). Roggie zbliżył się do mnie. Zrobiło się... romantycznie? Nie, Lucy, co Ty gadasz, jesteście w kuchni całkowicie uwaleni ciastem do naleśników. Nie ważne.
Zauważyłam Roberta i gwałtownie odsunęłam się od Rogera. Percy popatrzył na nas z zazdrością. Widziałam, że był bardzo smutny. Nie mógł sobie poradzić po rozstaniu z Amy. Popatrzyłam na niego przepraszającym wzrokiem, jednak nie zwrócił na mnie uwagi i poszedł na górę.
-Lucy, dlaczego Amy z nim zerwała?
-To trudne Roggie, nie zrozumiesz. Ale to była słuszna decyzja.
Blondyn pokiwał głową ze zrozumieniem.
Dokończyliśmy naleśniki i zaczęliśmy sprzątać. Zwykle Robert się wszystkim zajmował...
Do kuchni właśnie wszedł David. Popatrzyłam na niego wyczekująco. Podejrzewałam, że czegoś potrzebował.
-Lucy, jestem głodny. - postawiłam przed nim talerz zupy. Popatrzył na mnie zaskoczony. Cóż, nigdy nie byłam zbyt miłą siostrą. Ale teraz zależało mi na wspólnym obiedzie. Wysłałam Rogera po Amy i Jackie, a sama poszłam po Roberta. Jimmy akutat wszedl do domu i kiedy tylko poczuł zapach naleśników popędził do kuchni.
Weszłam po schodach na górę i skierowałam się do sypialni Roberta. Zapukałam, jednak nie doczekałam się odpowiedzi. Pchnęłam więc drzwi i weszłam do środka. Chłopak leżał na łóżku i wpatrywał się w sufit. Usiadłam obok niego.
-Chodź na dół, zrobiliśmy obiad.
-Nie jestem głodny. - odburknął
-Daj spokój, zawsze trzeba zjeść. - przypomniałam mu nasze motto życiowe. Blondyn niechętnie podniósł się i powoli wstał.
Kiedy zeszliśmy na dół, wszycy siedzieli już przy stole. Szybko zajęłam miejce obok Rogera, więc Robertowi pozostało tylko to naprzeciwko Amy. Niechętnie usiadł.
Spiorunował dziewczynę spojrzeniem pełnym nienawiści. Amy odpowiedziała mu tym samym. Nikt się nie odzywał.
Kurwa, nie tak to miało wyglądać.


następnego dnia
(oczami Jimmiego)
Znów wszedłem do schroniska. W drzwiach przywitał mnie szczęśliwy Freddie. Od razu zobaczył, że jestem trochę przybity. Trochę to za mało powiedziane. To moja wina, że związek Amy i Roberta się rozleciał. Olałem go i poszedłem powiedzieć, że zaczynam pracę. Sprzątałem sobie w spokoju klatki kotów gdy nagle ten napalony debil się pojawił.
- Amy, co się dzieje!? Widzę, że jesteś jakaś smutna…
- Nieważne.
- Kochana… Mi możesz powiedzieć wszystko… - jego głos brzmiał eh? Uwodzicielsko?
- No dobra, jeśli tak chcesz wiedzieć to rozstałam się z Robertem.
Oczy chłopaka dziwnie się zaświeciły. Kilka sekund później stałem oparty o ścianę, a Fred był dosłownie kilkanaście centymetrów ode mnie, przesuwając dłonią po mojej nodze. Cholera, trzeba to skończyć. Amy będzie musiała mi wybaczyć.
- Czyli jesteś już wolna, tak?
- No tak… ale my nie możemy być razem!
- Dlaczego?
- Boo… ja palę! Nałogowo!! Jak komin!!
- To nie jest problem.
- I piję. Mam naprawdę duży problem z alkoholem.
- Nie przeszkadza mi to.
- Jestem farbowana. Tak naprawdę jestem ruda.
- Nie dbam o to!
- Uciekłam z klasztoru!! Tak naprawdę jestem zakonnicą!!
- Nieważne!
- Nie mogę mieć dzieci!
- Słyszałaś kiedyś o adopcji?
- Mam alergię na koty!!
- Na pewno można się jakoś odczulić!
- Nie jestem Amy!
- Twoje imię nie ma znaczenia!
- Kurwa, jestem facetem!!
- Ja cię kocham. To nie jest ważne.
Kurwa! Kurwa! Kurwa!
- Dasz sobie kiedyś spokój?
- Z tymi kotami to było kłamstwo, prawda?
- Tak…
- No to nie widzę przeciwskazań dla naszego związku.
- Gościu, ja ci mówię: Jestem facetem!! Rozumiesz!? FACETEM!!
- I co z tego? Ja cię kocham. Możesz sobie być facetem.
- Chwila, czegoś nie rozumiem! Mówię ci że jestem FACETEM, a ty nie masz z tym żadnego
problemu? – byłem przerażony. Ale on nie zdawał się tym przejmować. Chyba wjebałem się w jeszcze większe gówno. Trzeba było nic nie mówić.
- Tak właściwie to mnie trochę kręci – stwierdził. – Wiesz, pobudzasz moja wyobraźnię… zastanawiam się jak wyglądasz bez tej całej tapety i przebieranki. W ogóle bez ubrań. W łóżku. Ze mną.
- Przestań. – właśnie dotarło do mnie jak bardzo mam przesrane. W dodatku Fred się nie odsuwał. Wręcz przeciwnie. Był coraz bliżej. I bliżej. Musiałem się wyrwać. Szybko odskoczyłem na bok. Jednak to że większość życia chodziłem na stepowanie przydało się do czegoś więcej niż dostania kilku medali. Ale nie przewidziałem tego, że Freddie rzuci się w stronę drzwi i zamknie je na klucz. Którego ja nie mam. Jest jeszcze gorzej. Czyli będę zmuszony biegać po całym pomieszczeniu i uciekać przed napalonym zboczeńcem gejem. Który właśnie oznajmił mi, że chce iść ze mną do łóżka. Świetnie.
Freddie podszedł do mnie. Nie da mi nigdy spokoju. Siadłem zrezygnowany na ziemi. Jak ma mnie zgwałcić, to proszę bardzo. Jesteśmy zamknięci w małym pomieszczeniu wypełnionym kotami. Ale chłopak nie próbował mnie zgwałcić. Siadł obok mnie i objął mnie ramieniem. Raczej w troskliwy sposób.
- Eeej, kochanie. Nie smuć się. Ja wiem, że związek między dwoma facetami to coś trudnego, szczególnie jeśli chodzi o akceptację ze strony środowiska, znajomych i rodziny. Ale liczy się to uczucie, które jest między nami. Tylko my. Ale sobie poradzimy.
- Ale ja nie jestem gejem… - jęknąłem.
- To dlaczego do cholery przebierasz się za kobietę? Udajesz jakąś Amy… to jest trochę podejrzane, wiesz? To przedstawia cię jako dziwnego zboczeńca, który zrobił jej coś złego. – powiedział i trochę się odsunął - Może powinienem zadzwonić na policję? Powiedzieć im wszystko?
- Nie, proszę.
- A dlaczego? Jeśli jesteś groźny to powinni się tobą zająć. Nie wiem… może powinni znaleźć ciało tej biedniej dziewczyny? Powiedzieć jej rodzinie, co się z nią stało? Jesteś typem psychopaty. Kręci mnie to jeszcze bardziej… ale jeśli jesteś groźny, to chyba powinieneś być na jakiejś terapii?
- Przestań…
- Teraz próbujesz się usprawiedliwić? Nie chcesz siedzieć w zamknięciu do końca życia?
- Tutaj nie chodzi o mnie, tylko o Amy. Robię to dla niej. Miała wypadek, a będzie miała przesrane jak nie zda do następnej klasy. A chodzenie tutaj to jest warunek. Więc błagam, nikomu nie mów.
- Jaki facet robi coś takiego? – mruknął smutno Freddie – Chyba tylko zakochany…
- Nie. To jest taka jakby siostra.
- Czyli jej nie kochasz? – zapytał z nutką nadziei w głosie.
- Nie w ten sposób w jaki to się liczy.
- Czyli dla nas jest jeszcze szansa? – teraz już brzmiał euforycznie.
- Freddie, przestań.
- Kochanie, jeśli potrzebujesz czasu to w porządku. Ja poczekam.
- To miło z twojej strony – to faktycznie było miłe, że dawał mi czas na ‘przemyślenie’ naszego związku. Może mu trochę przejdzie. Łatwo przyszło, łatwo pójdzie.
Wstałem i wróciłem do sprzątania. Freddie też się zajął jakimiś klatkami.
- Ale nikomu nie powiesz? – upewniłem się.
- Nic czego nie chcesz, skarbie.
Popatrzyłem na koty. Nagle w mojej głowie pojawił się po prostu świetny pomysł.
- Freddie, mogę zabrać kota? Dla Amy. I jeszcze jednego. Dla Roberta.
Nagle Fred rzucił mi się na szyję. Może mój pomysł wcale nie był taki świetny?
- Jesteś idealny! Najlepszy!! Nie dość, że jesteś taki przystojny i cudowny, zdolny do poświęceń to jeszcze bierzesz dwa biedne, bezpańskie kotki!!! Wyjdź za mnie!!


*wieczorem*
Wszedłem wściekły do domu. Pieprzony Freddie. Przez niego musiałem zahaczyć o jakiś klub. Nienawidziłem zawodzić przyjaciół, a czułem , że Am będzie wściekła. No trzeba przyznać, że była trochę wybuchowa. Obiecałem jej że będę tam chodzić za nią, a tu drugi dzień i już wpadka. Miałem nadzieję, że Amy już śpi i będę musiał dopiero jutro tłumaczyć. Jutro, bo Freddie pewnie dziś zgłosił całą naszą akcję, a jutro pewnie wywalą Amy ze szkoły. Cholera.
W salonie zobaczyłem Jackie i Bartosza. Dziewczyna trzymała w ręku dzbanek z mlekiem. Ciągle była jedyną osobą, która umiała obsługiwać moją krowę.
- Dla Amy. – powiedziała. – Chcesz trochę?
- Nie…
Zorientowałem się, że dziewczyna się na mnie dziwnie patrzy.
- Co się stało? – spytałem.
- Nic, po prostu się rozmazałeś. – powiedziała z lekkim uśmiechem. – Wiesz, właściwie tak się zastanawiałam, skąd masz kasę na krowę. Wiem jakie one są trudne w utrzymaniu. A ty jesteś tak zdesperowany w poszukiwaniu pieniędzy, że łazisz w damskich ciuchach do schroniska dla kotów. Znaczy wiesz… nie chcę być jakaś wścibska czy coś, ale z tego co wiem, to ten twój zespół się rozleciał już trochę czasu temu i Robert mi mówił, że nie miałeś z tego pieniędzy już od dawna…
Dalej już jej nie słuchałem. Cholera. Pobiegłem do siebie zostawiając zaskoczoną dziewczynę w pół zdania. Rzuciłem się na łóżko. Usiłowałem obliczyć ile czasu mi jeszcze zostało. Kurwa. Kilka dni. Wbiłem twarz w poduszkę. Ja nie chcę umierać. Mam dopiero dwadzieścia cztery lata. Całe życie przed sobą. Wszyscy wróżyli mi karierę i w ogóle, a za kilka dni zginę w wypadku samochodowym, o ile dobrze pamiętam.
Wiedziałem, że muszę pożegnać moich przyjaciół. Nie wiem, jakaś imprezka. Niee, nie mam siły na imprezy. Muszę wyjechać i się schować. Zostawię im list. Zrozumieją. Zacząłem pisać, ale to nie miało sensu. Jak wszystko. Bo co mam napisać? Że jestem idiotą więc muszę uciec? Wepchałem list do kieszeni i wróciłem do łóżka. Postanowiłem funkcjonować normalnie. Ale spróbuj żyć normalnie ze świadomością, że zaraz umrzesz. Wpatrywałem się tępo w sufit. Debil, debil, debil. Spróbowałem sobie wyobrazić moich przyjaciół po mojej śmierci. Amy będzie udawać, że nic się nie stało, ale wiem, że będzie bardzo cierpieć. Nie mogę tego zrobić własnej siostrze. Virgin, moja druga siostra. Ona też nie powinna przeze mnie płakać. To samo z Robertem. To mój najlepszy przyjaciel. Albo Lucy. I David. Kurwa. Nawet tego frajera Tima nie chcę krzywdzić. I jeszcze Jackie. Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie napisać, co do niej czuję, ale to zły pomysł. Gdy Am i Rob byli w szpitalu, strasznie było jej z tym ciężko. Nawet nie chcę myśleć, jak by się z tym czuła.
Znów poczułem łzy na policzkach. Sięgnąłem po butelkę z wódką którą trzymam pod łóżkiem. Teraz mam już tylko jeden cel. Schlać się do nieprzytomności. Wtedy nie będę o tym wszystkim myśleć.





sobota, 12 marca 2016

Rozdział 15

(z perspektywy Amy)
Siedzieliśmy w mojej sypialni. Robert czytał jakąś książkę, a Lucy opowiadała mi o Rogerze. Wyciągnęłam z pod łóżka butelkę Danielsa, odkręciłam i zbliżyłam do ust, jednak Plant wyrwał mi ją w ostatniej chwili
-Co ty robisz? Dla wszystkich wystarczy. - powiedziałam wyciągając dwie kolejne, które też natychmiast mi odebrał. Popatrzyłam na niego, nie rozumiejąc o co mu chodzi.
-Robert, oddaj to.
-Nie. Nie będziesz teraz piła alkoholu, Amy. - powiedział zdecydowanym głosem
-A właśnie, że będę. - odparłam i wyciągnęłam ostatnią butelkę. NIestety ona równie szybko została mi odebrana. - To nie fair. Nie mogę się ruszać, a Ty to wykorzystujesz i zabierasz mi całe whiskey. Jesteś podły - stwierdziłam
-Amy, nie zachowuj się jak dziecko. Nie będziesz piła i koniec.
-Robert, ogarnij dupę i w tej chwili oddaj mi te butelki - warknęłam - są moje.
-Naprawdę, nie możesz zrozumieć tego, że się o ciebie martwię? - usiadł na brzegu łóżka - dopiero wyszłaś ze szpitala, miałaś poważny wypadek. Musisz uważać. - wywróciłam oczami.
-Przesadzasz.
-Nie, Amy. Po prostu nie chcę, żeby coś Ci się stało. Rozmawiałem z lekarzem, potrzebujesz teraz dużo białka, zaraz przyniosę Ci rybę. To bardzo ważne, bo... - schowałam głowę pod poduszkę, nie chciało mi się go słuchać.
W międzyczasie Lucy wyszła z pokoju, chyba nie chciała uczestniczyć w naszej dyskusji. Po kilku minutach usłyszałam kroki.
-Przyniosłem Ci jedzenie - powiedział zadowolony z siebie Robert - popatrzyłam na niego, ciągle obrażona za wcześniejszą akcję.
-Nie jestem głodna. - powiedziałam zgodnie z prawdą
-Amy, musisz jeść.
-Przecież jem. - Spojrzałam na niego nie rozumiejąc o czym mówi. Jakąś godzinę temu jadłam ostatni posiłek.
-Słuchaj, rozumiem, że możesz tego nie wiedzieć. Musisz jeść teraz bardzo często, małe porcje. Czytałem o tym.
-Robert, skoro tak Cię to interesuje, to może zamiast się opierdalać poszedłbyś na medycynę? - zapytałam ironicznie
-Amy, nie denerwuj się, ja tylko...
-Kurwa! Czemu musisz być taki nadopiekuńczy? Jimmy, Lucy i Jackie jakoś nie trują mi bez przerwy dupy. Tylko Ty jeden wiecznie masz jakiś problem. Wyszłam z tego szpitala jakiś czas temu i już nie muszę przestrzegać żadnej pierdolonej diety, rozumiesz?! Mogę nie pić alkoholu, ok, ale z tą dietą przeginasz! A może uważasz, że jestem za gruba? Aha, to o to Ci chodzi! Jestem gruba i już Ci się nie podobam? Wiesz co, idź stąd, nie chce mi się na Ciebie patrzyć!
-Amy, jesteś bardzo nieodpo...
-Daj mi w końcu spokój! - wrzasnęłam. Chłopak w końcu posłuchał i wyszedł. Byłam załamana. Nie chciałam się z nim kłócić. Ale ostatnio... brakowało mi go. Niby był cały czas, ale tylko po to, żeby pilnować, czy nie wychodzę z łóżka, czy nie piję, czy jem jego dziwne dania. Ani razu nie zapytał, czy wszystko w porządku. Ani razu nie porozmawiał ze mną normalnie. Wszyscy mogli, a on jeden nie? Ostatnio bardzo się między nami popsuło...


*kilka dni później*
( z perspektywy Amy)
Spędzałam kolejny dzień w moim pokoju. Świeciło słońce, a ja nie mogłam się nigdzie ruszyć. Westchnęłam. Przynajmniej tym razem Robert nie kazał nikomu mnie pilnować, a sam gdzieś sobie poszedł.
Martwiłam się. Kiedyś wszystko wyglądało zupełnie inaczej. A teraz? Coraz bardziej się od siebie oddalamy. Zawsze byłam wybuchowa i dużo się kłóciliśmy, jednak nigdy nie było aż tak źle. Od kilku dni Robert przychodzi do mnie tylko po to, żeby przynosić mi "posiłki o dużej zawartości białka" i pilnować, żebym je jadła. Ewentualnie od czasu do czasu stara się mi wytłumaczyć, że jestem nieodpowiedzialna.
Usłyszałam pukanie do drzwi. Spojrzałam w ich kierunku. Po chwili moim oczom ukazał się Jimmy. Cieszyłam się, że przyszedł. Przesunęłam się trochę i wskazałam miejsce obok mnie. Uśmiechnął się i usiadł.
Nie odzywałam się, tylko patrzyłam zamyślona w okno. Myślałam o tym, że mój związek właśnie się rozpada. Nie chciałam tego.
-Amy, wszystko ok? - zapytał nieco zdziwiony. Cóż, miał prawo, w końcu rzadko okazywałam jakiekolwiek emocje, a teraz musiał zauważyć, że coś jest nie tak. Normalnie powiedziałabym, że tak, ale nagle poczułam jakąś potrzebę zwierzenia się z moich problemów przyjacielowi. Wiedziałam, że mogę mu ufać.
-Nie... - powiedziałam dosyć cicho, jednak Jimmy usłyszał. Podniósł się na łokciach i odwrócił głowę, aby móc nawiązać kontakt wzrokowy.
-Am, co się dzieje? - popatrzył na mnie z troską, odgarniając moją nieco przydługą grzywkę z oczu. Poczułam, że jednak jest ktoś kogo obchodzą moje uczucia.
-Chodzi o Roberta... - powiedziałam równie cicho jak wcześniej. Chłopak zbliżył się aby lepiej słyszeć - Ostatnio... Sam widzisz co się dzieje. Widzisz jak on mnie traktuje? - Page sprawiał wrażenie jakby nie rozumiał o co mi chodzi
-On... po prostu bardzo się o Ciebie troszczy. Masz mu to za złe?
-Tak, troszczy się, aż za bardzo. To nie tak, że ja tego nie doceniam. Ale... brakuje mi go. - chłopak patrzył na mnie pytająco, więc przystąpiłam do wyjaśnień - Niby cały czas ze mną jest, ale tylko po to, żeby mnie pilnować. Ani razu normalnie ze mną nie porozmawiał. Nie zapytał nawet jak się czuję. Wszyscy wiemy, że nie lubię się nad sobą użalać, ale mógłby przynajmniej się zainteresować. Może Ty tego nie zrozumiesz, bo wydaje Ci się, że poleżę sobie jakiś tydzień, za miesiąc zdejmą mi ten gips i zacznę sobie chodzić. Ale to nie jest takie proste. Robert nawet nie próbuje wykazać się odrobiną zrozumienia.
-Ale... czemu to nie jest takie proste? Am, nie przejmuj się, niedługo wszystko wróci do normy. Kilka dni temu zdjęli Ci szwy, jeszcze miesiąc i pozbędziesz się tego gipsu. Wszystko będzie jak wcześniej.
-Nie o to chodzi. Wiesz, że miałam w planach zawody. A przepadł mi cały sezon. Może wydaje wam się, że to nic takiego, ale naprawdę mi na tym zależało. Chciałam znaleźć sponsora, zacząć jeździć na międzynarodowe zawody. Zarobiłabym dużo hajsu, mogłabym założyć własny ośrodek i byłabym ustawiona do końca życia. To mogło się udać. Przez ostatnie pół roku ciężko trenowałam, jeździłam po kilka godzin dziennie...
-Hej, ale po co właściwie Ci sponsor? Przecież Twój ojciec i tak będzie Cię utrzymywać - zapytał
-Niby tak, ale... Chciałabym w końcu stać się trochę bardziej niezależna. Teraz tak naprawdę cały czas muszę mu się podporządkowywać. Chce, żebym zdała fizykę - muszę to zrobić. Inaczej sprzeda ten dom, a ja będę musiała wrócić do niego. A tak - mogłabym mieć gdzieś to, czego ode mnie oczekuje. A Robeta nawet to nie obchodzi. A on doskonale wiedział o moich planach, wiedział jak bardzo mi na tym zależy. A nawet nie próbuje okazać mi żadnego wsparcia... - głos coraz bardziej mi się załamywał. Jednak powstrzymywałam łzy. Nigdy nie płakałam przy ludziach.
Jimmy objął mnie, widząc co się dzieje. Starał się mnie jakoś uspokoić. Z jednej strony - byłam załamana i przytłoczona tym wszystkim, a z drugiej - poczułam, że jest ktoś, na kogo mogę liczyć. Szkoda tylko, że nie był to Robert. Wtuliłam się w Jimmiego, próbując zapomnieć o moich problemach.
-Nie martw się, za kilka tygodni wrócisz do treningów. Za rok będziesz jeszcze lepiej przygotowana i na pewno wszystko się uda. Będzie dobrze! - uśmiechnął się
-Masz rację, może trochę przesadzam - również starałam się uśmiechnąć
-Zawsze przesadzałaś - zaśmiał się mój przyjaciel - pamiętasz jak twój ojciec zmusił Cię do gry na skrzypcach? Uciekłaś z domu.
-Miałam wtedy 6 lat. Przyszłam do Ciebie, a Ty akurat szedłeś na lekcję stepowania i powiedziałeś mojemu ojcu, gdzie jestem. - popatrzyłam na niego z wyrzutem, jednak po paru sekundach wybuchnęliśmy śmiechem.
Słońce świeciło wyjątkowo mocno i w pokoju zaczynało robić się coraz bardziej gorąco. Jimmy wstał, ściągnął koszulkę i już miał z powrotem położyć się obok mnie, jednak nagle drzwi zostały gwałtownie otwarte. Do środka wparował mój ojciec. Sprawiał wrażenie, jakby nie zauważył, że Jimmy z nagim torsem właśnie pakuje się do łóżka, na którym siedzę ja, jedynie w krótkiej koszuli nocnej, która w sumie niewiele zakrywa. Cóż, nie była to dla nas krępująca sytuacja, byliśmy dla siebie jak rodzina.
-Amy, leżysz cały dzień i nic nie robisz. Wstydziłabyś się! Jak ty chcesz napisać tą poprawkę w sierpniu? Przyniosłem Ci książki do fizyki. Mam nadzieję, że nie zmarnujesz tego czasu. W przeciwnym wypadku sprzedaję willę i wracasz do mnie.
-Emmmm, dzięki za książki - wysiliłam się na lekki uśmiech
-Miłej nauki - czy on zawsze musi być taki złośliwy? - Aha, Robert dowie się o wszystkim, bawcie się dobrze! - zawołał i zatrzasnął za sobą drzwi
-Co? Kurwa! - naprawdę się przeraziłam
-Am, wyluzuj, przecież Roberta nawet nie ma w domu. Robił sobie z Ciebie jaja, wiesz jaki on jest.
-Masz rację - uspokoiłam się.
-Wiesz... - zaczął jimmy - ostatnio Robert też nie zachowuje się wobec mnie tak jak kiedyś - czyżby mój przyjaciel miał podobne problemy jak ja? - Jak myślał, że mam tego raka, to cały czas chciał spędzać ze mną, a teraz kompletnie mnie olewa. Bez przerwy siedzi u tego swojego Rogera. Znalazł sobie nowego przyjaciela. I powiedział, że zabawa w księżniczki jest infantylna.
James wyglądał na naprawdę załamanego. Zrobiło mi się go strasznie żal. Chciałam jakoś go pocieszyć, jednak nigdy nie byłam w tym zbyt dobra. Stwierdziłam, że możemy pooglądać nasze zdjęcia z dzieciństwa, bo to odwróci jego uwagę od problemów z Robertem.
-Jimmy, podasz mi ten album, który leży na parapecie? Pooglądamy sobie nasze stare zdjęcia.
-Ok - uśmiechnął się. Miałam wrażenie, że było to nieco wymuszone, ale cóż, chyba od czegoś trzeba zacząć? \
Sięgnął po ogromny album i otworzył go na pierwszej stronie. Zobaczyliśmy zdjęcie sześcioletniej dziewczynki trzymającej skrzypce i patrzącej w stronę fotografa z nienawiścią. Obok niej stał uśmiechnięty dwunastolatek w butach do stepowania.
-Hahahahaha, pamiętam to - zaśmiał się Jimmy z zadowoleniem przyglądając się zdjęciu. - to było kiedy zapisali nas do tego całego domu kultury.
-Ty sprawiasz wrażenie zachwyconego - popatrzyłam na niego z udawaną pogardą
-Ej, stepowanie jest fajne. - stwierdził patrząc mi prosto w oczy. Widać było, że jest przekonany, że ma rację. Odwróciliśmy stronę. Teraz przyglądał nam się uśmiechnięty chłopiec. Kiedy zobaczyłam to zdjęcie dostałam ataku histerycznego śmiechu. Page patrzył na mnie jak na idiotkę nie rozumiejąc, o co mi chodzi.
-Kto to jest? - powtarzał to pytanie, jednak za każdym razem kiedy próbowałam odpowiedzieć, uniemożliwiał mi to wybuch śmiechu. W końcu udało mi się wykrztusić
-D, Dd-a, David!
-David? Nie, nie, nie wierzę! - zawołał Jimmy po czym również zaczął wyć ze śmiechu. Niby w tym zdjęciu nie było nic szczególnego, ale kiedy porównywało się naszego przyjaciela do uroczego chłopca na zdjęciu... Cóż, zachowanie powagi było w tym wypadku praktycznie niemożliwe. Myślałam, że to ze mną jest coś nie tak, ale Jimmy dosłownie tarzał się ze smiechu i po chwili wylądował na podłodze. Trochę się przestraszyłam, chciałam zobaczyć czy nic mu się nie stało. Podniosłam się trochę, żeby zerknąć na podłogę, a w tym momencie on wyskoczył z pod mojego łóżka z dzikim wrzaskiem. Przerażona podskoczyłam.
Po kilku minutach trochę się uspokoiliśmy i wróciliśmy do oglądania zdjęć. Większość z nich przedstawiała mnie, Lucy, Jimmiego i Davida. Zawsze się przyjaźniliśmy. Lucy i David byli rodziną, jednak ja i James też zachowywaliśmy się jak rodzeństwo. Page często jeździł z nami na wakacje, mój ojciec bardzo go lubił. Mam wrażenie, że myślał, że przyjaciel przekona mnie do chodzenia na zajęcia do domu kultury, ale chyba się przeliczył. Chłopak bardzo chętnie chodził na zajęcia ze stepowania, jednak ja zawsze miałam grę na skrzypcach w dupie.
Robert dołączył do nas nieco później, poznaliśmy go kiedy w wieku 16 lat uciekł z domu. Natrafiliśmy na zdjęcie Planta z Pagem, siedzących pod moim domem i uśmiechających się. Popatrzyłam na Jimmiego. Zauważyłam, jak jego szczęka zaczyna drżeć, po chwili do oczu napłynęły mu łzy.
-Dlaczego on już nie chce się ze mną przyjaźnić? Czemu kompletnie mnie olewa? Dlaczego woli spędzać czas z Rogerem niż ze mną? - jęknął
Patrzyłam na płaczącego przyjaciela. Przytuliłam go. Zawsze działało. Po kilku minutach zaczął się uspokajać.
Nagle ktoś otworzył drzwi za pomocą kopniaka. Zaskoczeni spojrzeliśmy w tamtą stronę przed nami stał Robert. Oderwaliśmy się od siebie.
-Jak mogliście mi to zrobić? Moja dziewczyna i mój najlepszy przyjaciel? A ja wam ufałem, jak nikomu innemu... Zawiodłem się na was.
-Robert, przecież my nic...
-Jak to nic? - przerwał mi - Jak wytłumaczysz to, że obściskujesz się z półnagim Jimmym w moim łóżku?
-Po pierwsze, to moje łóżko - zaznaczyłam - a po drugie, wcale się z nim nie obściskuję. Chciałam go pocieszyć, bo go zraniłeś.
-Niby jak miałem go zranić? To ty ranisz mnie, zdradzając z najlepszym przyjacielem.
-Kurwa, ja cię nie zdradzam! Czy naprawdę wyglądamy jakbyśmy właśnie się pieprzyli? - po chwili uświadomiłam sobie, że ostatnie zdaanie było zbędne.
-Tak! Po co zasłoniłaś okno?
-Bo słońce mnie raziło!
-Dlaczego macie na sobie tak mało ubrań?
-Bo jest gorąco - odpowiedział za mnie Jimmy
-A jak wytłumaczysz tą rozwaloną pościel?
-Oglądaliśmy zdjęcia Davida... - z trudem powstrzymałam wybuch śmiechu
-Nieważne, i tak mam świadków. Twój ojciec powiedział mi wszystko.
-A Ty mu wierzysz? - potraktowałam blondyna spojrzeniem pełnym politowania - Przecież on robi wszystko, żebyśmy się rozstali
-Nie tylko on tak mówił.
-A kto jeszcze? - być może blefował, jednak tym razem naprawdę mnie zaskoczył
-Paul McCartney. - zaczęłam się śmiać - Naprawdę! Widział wczoraj jak Jimmy się rozbiera!
-Robert, jeśli nie pamiętasz, to Ci przypomnę - wczoraj latałem po domu przebrany za Amy. - odezwał się Page
-Czyli mnie nie zdradziłaś? - popatrzył na mnie niepewnym wzrokiem
-Cieszę się, że masz mnie za jakąś dziwkę. - warknęłam - Myślałam, że mi ufasz, ale jak widać wolisz wierzyć mojemu ojcu.
-Amy, ja po prostu... - nie wiedział co ma odpowiedzieć. W tym momencie coś sobie uświadomiłam. To wszystko nie miało sensu. Zrozumiałam, że muszę zrobić to teraz.
-Robert... Wydaje mi się, że powinniśmy... się rozstać. - ciężko było mi to powiedzieć. Kochałam go. Kiedy rozmawiałam o tym z Jimmym w aucie, wydawało się to takie oczywiste. Jednak teraz dotarło do mnie, że nie możemy być szczęśliwi razem. Moje wybuchy złości i nadopiekuńczość Planta nie były najlepszym połączeniem.
-Naprawdę tego chcesz? - popatrzył na mnie smutnym wzrokiem. Nie chciałam tego, ale wiedziałam, że później będzie jeszcze trudniej.
-Tak. Ostatnio zrozumiałam, że nie pasujemy do siebie. Prawda jest taka, że teraz wogóle nie miałam od Ciebie wsparcia, a tak bardzo go potrzebowałam. Doskonale wiedziałeś, jak bardzo zależy mi na tym sezonie, ale nie powiedziałeś ani słowa, żeby jakoś mnie wesprzeć. Myślę, że lepiej nam będzie osobno...
Robert nic nie powiedział, tylko wyszedł i trzasnął drzwiami. Nie chciałam, żeby tak to wyglądało. Załamana wtuliłam się w Jimmiego.