piątek, 15 maja 2015

Rozdział 3

(nocą, z perspektywy Jackie)

-AAAAAAA!!!!

- Roger!! Chce spać! Złaź ze mnie!!

- Roger!? - głos na pewno nie należał do Rogera. Cholera. – To ty nie jesteś Rogerem? Kto jest w moim łóżku!!

- Jackie!! – wydarłam się.

- W tym wypadku, kto jest w łóżku Rogera??

- Roger!!

- Chyba mnie nie rozumiesz. TO jest łóżko Rogera. TY w nim leżysz. TY nie jesteś ROGEREM!!!

- Może po prostu zapal światło. – zaproponowałam.
Poczułam, że człowiek zszedł ze mnie i kilka sekund później oślepiło mnie światło. Zaczęłam mrugać. Po chwili zobaczyłam wysokiego, chudego bruneta patrzącego na mnie z przerażeniem.

- Spokojnie. – powiedziałam

- Co ty tu do cholery robisz?

- Miałam zapytać o to samo.

- Tak się składa, że tu mieszkam. Wróciłem do domu. Jak widzę, Taylor znowu leży w MOIM łóżku. Położyłem się do jego. A ty tam byłaś. – Popatrzył na mnie z wyrzutem w orzechowych oczach.

- To nie moja wina że tu jestem. Tylko jego – wycelowałam palcem w kokon z kołdry i Rogera.



Brunet podążył wzrokiem ze moim paluchem, po czym zrobił krok w kierunku Rogsa, złapał za książkę (Elementy Fizyki Kwantowej dla Zaawansowanych, kto to do chuja jednorożca czyta? ) i strzelił blondyna po głowie.




-AAAAAAA!!!




Roger podniósł, się z łóżka i zaczął się nam tępo przyglądać . W końcu wypalił.




- Bri, jak widzę poznałeś już Jackie. Wiesz, jestem zmęczony. Daj mi spać. Wszystko opowiem ci rano. Chyba, że znowu pójdziesz na zajęcia.

- Taylor… Leżysz w moim łóżku.

- I…

- Wyjdź z niego.

- Po co? - chciał wiedzieć Roggie.

- Bo ja też jestem zmęczony.

- To idź spać.

- Właśnie… Chciałbym!

- Nie wiem o co ci chodzi??

- Rogerze Meddows Taylor!! Ja chce iść spać, ale twoja osoba w moim łóżku uniemożliwia mi to!!!

- Przecież zmieścimy się razem. Nie wyrzucisz Jackie. To gość. – Tłumaczył się Roggie.

- Problem w tym, że Jackie to TWÓJ gość. Czemu to ja mam cierpieć. Zrób sobie gniazdo na podłodze. I oddaj mi moje łóżko.




Zrezygnowany Roger w końcu ustąpił Briemu. Położył się na podłodze, a dumny z siebie brunet wbił się w swoje łóżko.




***




Obudziły mnie wrzaski. Brian siedział na łóżku. Obok niego budził się Roger.




- Rogs, co ty tu robisz?

- Znów masz jakieś problemy. Grzecznie sobie śpie i tyle.

- Czy masz ze sobą jakiś problem?

- To ty masz większe problemy!

- Hej! Chłopcy! Spokój! – wrzasnęłam. Oboje popatrzyli się na mnie z zaskoczeniem, po czym Brian puścił dłonie, które zaciskał na szyi Rogera.

- Uhhmm… cześć Jackie?

- Roger, obiecałeś mi pomóc znaleźć Amy. Ubieram się i idziemy.



Dom wujka. Jak to się do cholery nazywało? Richmond upon Thames.



- Richmond upon Thames!! – wrzasnęłam. – Ona tam mieszka!

- To świetnie! Pojedź tam autobusem.

- Roger, nie mam pieniędzy i nie wiem jak.

- To mamy problem. Bo ja też nie wiem. Chwilaaaa…. Bribri! Gdzie to jest?




Brian rzucił na nas wściekłe spojrzenie z nad lektury. Czy on czyta te pierdy o kwantach? Podeszłam do łóżka Briana, zabrałam mu książkę i popatrzyłam na okładkę. Isaac Newton Philosophiae naturalis principia mathematica. Jeszcze lepiej.

- Oczywiście że wiem gdzie jest Richmond. W Richmond jest Hampton. Pochodzę z Hampton! – mówiąc to chłopak wyrwał mi książkę i wrócił do czytania. Ten człowiek może mnie zaprowadzić do Amy! Nie pozwolę mu tutaj siedzieć i czytać tego gówna z łacińskim tytułem, którego nawet nie umiem powiedzieć. Zabrałam mu tą cegłę i zwiałam na drugi koniec pokoju. Brian wyprostował się i wstał z łóżka. Dopiero teraz ogarnęłam, że wkurzyłam gościa, który ma nade mną jakieś dwadzieścia centymetrów przewagi. Położyłam się na ziemi i zaczęłam piszczeć.

-Nie bij, nie bij, nie bij…

Brian siadł obk mnie na podłodze.

- Ejj, chyba się mnie nie boisz. Jackie, uspokój się…

Podniosłam niebieskie oczy na sympatyczną buzię Briana. Chłopka zaczął nerwowo bawić się włosami.

- Wiesz, Jackie… ja bardzo chętnie pokażę ci gdzie jest Richmond, tylko wiesz… jest czwarta nad ranem…

Brian wyciągnął dłoń w moją stronę. Już miałam ją chwycić gdy rozległ się wrzask.

- Nic jej nie zrobisz, May!

Po chwili Brian był kompletnie mokry. Między nas wskoczył Roger z wiadrem, linijką i jeszcze jedną nudziarską książką Briana. Granice Nauki. Na Krishnę, on naprawdę czyta takie rzeczy!

Roger tłukł Briana po głowie linijką. Próbowałam go powstrzymać, ale on tylko wrzasnął „Jackie, nie lituj się nad nim! On chciał cię zabić, a ja na to nie pozwolę!!”

W końcu Roggie się uspokoił.

- To co? Jedziemy? – zapytał z miną podnieconego szczeniaka.

Brian złapał moją walizkę i udał się w kierunku drzwi. Poszłam za nim, a za nami poleciał Roger. Po chwili byliśmy na przystanku autobusowym. Brian rzucił okiem na rozkład jazdy.




- Ehh... Mamy problem. Autobusy ruszają za dwie godziny… - Przerwał zatrzymując wzrok na Rogerze. Ja też uważniej przyjrzałam się blondynowi. Miał na sobie błękitną piżamę i kapcie-króliczki.

- To co robimy? – spytałam.

- Jeśli koniecznie musisz być u swojego wujka już teraz, możemy pojechać rowerami.




Wróciliśmy pod blok i Brian otworzył jakąś budę. Ze środka wydobył dwa rowery. Jeden czarny i sportowy, a drugi był miętowo zieloną damką miejską. Acha. Czyli Roger nie jedzie, a Bri wykradł jakiejś sąsiadce rower dla mnie. Brunet zaczął montować moją walizkę na bagażniku damki, na co obruszył się Roger.




- Dlaczego ja mam wieźć walizkę, a ty Jackie? – zapytał. Chwilka, to zielone gówno to jego rower?

- Bo ty masz bagażnik, a ja nie – spokojnie powiedział Bri – w dodatku ja umiem jeździć. Jak rozwalisz walizkę będzie mniejsza strata, niż jak rozwalisz Jackie. I jestem pewien, że gdyby miała wybierać pojechałaby ze mną, prawda?




Nie chciałam być stronnicza, ale rzeczywiście czułabym się bezpieczniej z Brianem. Obrażony Roger wsiadł na swoją damkę, a Bri pomógł mi usiąść na ramie swojego roweru. Ruszyliśmy przodem, a za nami pedałował obrażony Roggie. Po kilku minutach zrozumiałam, dlaczego Brian nie pozwolił mi jechać ze swoim współlokatorem. Rogerowi udało się walnąć w hydrant, śmietnik, później na jego drodze stanęła skrzynka na listy, kot i starsza pani. Zaczęłam rozmowę z Brianem i po chwili wiedziałam, że studiuje jakieś astrofizyki. Chciałam być miła i zapytałam go o co w tym wszystkim chodzi. I to był błąd. Przez resztę drogi musiałam słuchać skąd się wzięła grawitacja i dokładnie na czym polega.




Brian zatrzymał swój rower nad rzeką, akurat gdy był w trakcie wygłaszania podstawowych zasad teorii superstrun. Po chwili w tył jego roweru wjechał Roger.

- Jesteśmy w Richmond – oznajmił. – Co dalej?

- Wujek mieszka w dużej willi z ogrodem. To jest całe osiedle dużych willi.

- Chyba wiem o czym mówisz – oświadczył Brian. Z powrotem posadził mnie na ramie i ruszyliśmy dalej. Brian zaczął niemożliwie długi monolog dotyczący algebry grassmanowskiej. Mrugałam oczami żeby nie zasnąć z nudów i nie spaść. Na szczęście osiedle willi nie było daleko. Mniej więcej kojarzyłam miejsca w których bawiłam się z Amy kiedy ostatni raz tu byłam. Zaczęłam całkiem pewnie pilotować Briana i po chwili dotarliśmy pod największy i najbardziej szpanerski dom. Zeskoczyłam z roweru i zobaczyłam jak Roger ładuje się w żywopłot przed domem. Bri gapił się na willę jak owca. Spokojnie podeszłam i zadzwoniłam do drzwi. Otworzyła mi jakaś służąca.

- Nazywam się Jacqueline Rihdes, przyszłam do wujka – powiedziałam. Kobieta skasowała mnie wzrokiem i ruszyła ogromnym hallem przed siebie. Stałam sama kilka minut, po czym wróciła.

- Pan zgadza się cię przyjąć. Jest w gabinecie.

Po wypowiedzeniu tych słów poszła przed siebie, a ja ruszyłam za nią. Otworzyła ciężkie, czarne drzwi, a ja przestąpiłam próg.

- Wujek!! – krzyknęłam.

- Jacqe – powiedział i przytulił mnie na powitanie – urosłaś! Co cię do mnie sprowadza. Widzę, że już nie wytrzymałaś z tym Robertem. Ja, szczerze mówiąc też go nie znoszę. Czemu moja córka związała się z takim pasożytem…

- Chwila, jaki Robert?

- Ten wysoki blondyn. Jej chłopak.

- Nie znam.

- Zerwała z nim! Boże jak się cieszę!

- Eeeh… głupia historia, ale nie mogę znaleźć Amy. Z tego co mówisz nie mieszka już u ciebie. Podasz mi jej adres?

- Nie znam jej adresu. Pojawia się co kilka tygodni, bierze kasę i wyjeżdża.

- Cholera. To ja chyba już pójdę. Na pewno uda mi się ją znaleźć.

- Jak następnym razem tu przyjdzie, to jej o tobie powiem.

- Dzięki za wszystko.

Wróciłam do chłopców. Brian był jakiś dziwnie zdenerwowany. Przecież to nie on jest bez pieniędzy w obcym kraju. Tylko ja.

- Co się dzieje, Bri? – zapytałam.

- J-ja po raz pierwszy w życiu spóźnię się n-na zajęcia. T-to niewybaczalne. Nienawidzę was. Miałem najlepszą frekwencję i… - w tym momencie Roger nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. Brian popatrzył na niego z nienawiścią, po czym kopnął go w kolano. Roger zaczął zwijać się z bólu, a w tym czasie Brian wspiął się na śmietnik, usiadł, objął ramionami kolana i zanosząc się histerycznym płaczem zaczął kołysać się w przód i w tył. W tym czasie Roger miotał się po ziemi. Kurwa.

Podeszłam do śmietnika, i stuknęłam Briana w ramię. Chłopak podniósł na mnie zapłakane oczy.

- Bri, spokojnie… to to tylko zajęcia…

- Tylko zajęcia. Jacka, to są zajęcia z MATEMATYKI. Miało być tak pięknie. A tkwię tu z Taylorem, a on się ze mnie śmieje. Chcę zrobić doktorat z astrofizyki… Więc muszę iść na te zajęcia… Rozumiesz?

Biedny Bri. Podeszłam do Roggiego.

- Taylor, idę szukać Amy. Sama. Ty odprowadź Briana na zajęcia.

Roger wstał z ziemi. Wcisnął mi do ręki kilka monet. Popatrzył na mnie i rzucił mi się na szyję.

- Jackie, obiecaj mi że będziemy przyjaciółmi. Skontaktuj się ze mną. Obiecaj.

- Spokojnie Rogs. Przyjadę do ciebie gdy tylko zamieszkam u kuzynki.


***

Popatrzyłam znudzonym wzrokiem w niebo. Mam dość poszukiwań Roberta i Amy. Odwiedziłam już chyba wszystkie modne puby w centrum. Wszyscy znali Roberta, ale nikt nie wiedział gdzie on mieszka. Siadłam zrezygnowana na walizce. Nie wiedziałam co robić. Rozejrzałam się i mój wzrok zatrzymał się na małej pizzerii. Właściwie mam w kieszeni pieniądze od Rogera. Wstałam, podniosłam walizkę i pewnym krokiem ruszyłam do lokalu.

Dzwonek przy drzwiach zadzwonił.

W knajpce siedziała garstka seniorów nad pizzą i dyskutowali o czymś z wielkim zaangażowaniem. Nagle usłyszałam strzęp rozmowy z za zaplecza.


- Jimmy, przestań się obijać! Powinieneś być tu od dawna, robić ze mną nocą pizze.

- Virgin, zrozum. Impreza była udana.

- Tak Jim, ale musisz zrozumieć. Ciągle się spóźniasz, ja cię kryję, jak już się zjawisz to nic nie robisz. Zrozum. Yardbirds się rozpada. Już nie jesteś wielką gwiazdą. Musisz przyzwyczaić się do nowych reali. Teraz pracujesz jako sprzedawca pizzy. Będziesz robił pizzę do końca twojego zasranego życia. Więc zacznij od teraz!

- Vi, skarbie. Znamy się od dawna. Jak masz taki problem z tym, że ja nic nie robię, to weź sobie połowę mojej pensji… Robert robi świetne imprezki…

Chwilka. Czy on powiedział Robert? Wiem, w Londynie nie mieszka tylko jeden Rob, ale jest mała szansa, że to właśnie ten Robert. Pełna nadziei siadłam przy barku. Nie musiałam za dużo czekać, bo po chwili wyszedł z za zaplecza szczupły brunet. Popatrzyłam na niego zrezygnowanym wzrokiem, na co on uśmiechnął się, odsłaniając rząd równych, białych zębów.

- Co podać? – zapytał. „To Jimmy” pomyślałam. Wyciągnęłam z kieszeni kurtki wszystkie monety i położyłam na ladzie przed chłopakiem i pokazałam palcem na butelkę Danielsa . Brunet obdarzył mnie jeszcze szerszym uśmiechem. Odwrócił się na pięcie i chwycił za butelkę i dwie szklanki. Nalał mi do obu szklanek i usiadł za ladą naprzeciwko mnie. Wsadził palec do złotego płynu i zamieszał. Chwyciłam za moją szklankę i opróżniłam ją za jednym zamachem. Mój towarzysz popatrzył na mnie z aprobatą w zielonych oczach. Sięgnął po butelkę.

- Jimmy!!! – usłyszeliśmy z za ściany. Jimmy wypuścił z ręki butelkę z Danielsem i zanurkował pod ladą by ją złapać. Wskoczyłam na blat, jednak udało mi się stracić równowagę i wylądować na chłopaku, który właśnie wstał i odłożył butelkę na ladę. Zamknęłam oczy gotowa na upadek , jednak nic takiego nie nastąpiło. Otworzyłam niepewnie jedno oko i popatrzyłam na Jimmy’ego. Chłopak posadził mnie na blacie

- Eeeh… cześć? – wypaliłam. Jackie mistrzyni pierwszego dobrego wrażenia.

- Hej. Jestem Jimmy. A ty?

- Jackie. – Powiedziałam. Chłopak odgarnął z czoła czarne włosy.

- Miło cię poznać. Napijesz się jeszcze?

- Może zaraz.


Poszłam do małego stolika w kącie, usiadłam i wyciągnęłam z kieszeni zdjęcie Amy. Gapiłam się na nie gdy nagle koło mnie zmaterializował się Jimmy. Uśmiechał się jeszcze bardziej.

- A teraz się napijesz?

Wyciągnęłam portfel i pokazałam mu dolary.

- To nie jest żaden problem. Chcesz Danielsa?

- Zjadłabym coś.


Po kilku minutach brunet wrócił niosąc cudownie pachnącą, wielką pizzę. Postawił ja przede mną. Był na niej jakiś dziwny symbol… Zaraz pentagram? Z papryczek? Jimmy usiadł naprzeciwko mnie i wyciągnął sobie jeden kawałek.

- O, Amy. – stwierdził patrząc na zdjęcie leżące na blacie stołu.

- Znasz Roberta i Amy?

- Mhm.

- Jestem kuzynką Amy. Przyjechałam z Venice Beach do niej. Pewne hmmm…. Okoliczności sprawiły, że nie mogę się z nią skontaktować. Proszę…

- To ty jesteś tą zaginioną kuzynką na której powitalnej imprezie byłem dziś w nocy. Muszę ci powiedzieć, że było naprawdę ostro.

- Chwilka… wiesz gdzie oni mieszkają?

- Tak…

Podniosłam się z krzesła i chwyciłam walizkę. Byłam gotowa do wyjście. Jimmy obdarzył mnie leniwym spojrzeniem zielonych oczu, po czym chwycił kolejny kawałek pizzy i zaczął ją jeść.

- Jimmy… Proszę. Zostaw ta pizzę. Zaprowadź mnie do Roba i Amy.

- Dziewczyno, poczekaj. Ja się tam nie wybieram. To jest za daleko.

Debil. Opadłam na krzesło naprzeciwko jego i posyłałam mu nienawistne spojrzenia, jednak brunet zdawał się w ogóle mnie nie widzieć. Spokojnie kończył swoją zasraną pizzę w pentagramy. W końcu chłopak skupił na mnie uwagę. Gdyby spojrzenie mogło zabijać to już by nie żył. Ale nie, on ciągle miał ostro wywalone na to co robię z moją twarzą. Lekko się uśmiechnął.

- Eeeh… Jackie? Co robisz w życiu? – zapytał

- Nic.

- Taak? A ja jestem gwiazdą rocka! – oświadczył z szerokim uśmiechem.

- Ty? – popatrzyłam na niego. Luźna koszula, jeansy? – Nie. Nie wyglądasz.

- Jak to?

- Masz za miłą twarz. – oświadczyłam – Jesteś za milusi na to.

- Ale dlaczego – głos mu się załamał. Nie no! Trzeci zaryczany facet to nie to o co mi chodzi. Jimmy zacisnął palce na pizzy i sos pomidorowy zaczął spływać mu między palcami – A zresztą, ty nic nie wiesz! Jesteś dziewczyną. One się nie znają.

Pomyślałam o Morrisonie. On był gwiazdą rocka. I nie miał takiej sympatycznej buzi. Pomyślałam o Hendrixie, którego widziałam w Monetrey. Albo The Who. To były gwiazdy. Mieszkałam w Kalifornii. Miałam większy kontakt ze światem rock’n’rolla niż Jimmy tutaj.

Chłopak wstał i wyszedł z pizzerii. Był moim ostatnim punktem zaczepienia. Znał Roberta. Niewiele myśląc wstałam i ruszyłam za nim.

Jimmy ignorował mnie całą drogę. W końcu dotarł do zniszczonej kamienicy. Wszedł do środka, wiec poszłam za nim. Dostał się do mieszkania i szybko trzasnął drzwiami. Cholera. Zaczęłam tłuc pięściami w jego drzwi. Kompletnie nie reagował. W końcu się poddałam. Siadłam pod ścianą i ukryłam twarz w dłoniach. Cholera. Jeśli on stamtąd nie wyjdzie to chyba tu umrę.


***

Mocnej przykryłam się cieplutkim kocykiem. Zaraz… skąd ja mam kocyk?

Otworzyłam oczy. Byłam w jakimś małym, zagraconym pomieszczeniu. Nieee… ostatnie co pamiętam, to to, że leżałam na mojej walizce, przed mieszkaniem Jimmy’ego.

Zostałam uprowadzona! Próbowałam się podnieść, ale nogi zaplątały mi się w kocyk i wylądowałam na podłodze z głuchym uderzeniem. Niech żyje zgrabność! Nagle zza sterty ubrań, książek i winylów wyłoniła się głowa Jimmy’ego. Uśmiechnął się do mnie. Chyba już nie był zły. Usiłował dostać się do mnie najkrótszą drogą, bo wskoczył na kupę ubrań. Udało mu się potknąć na adapterze do płyt i chwilę później leżał na podłodze obok mnie.

- Co ja tu robię! – zapytałam.

- Noooo… zasnęłaś na podłodze pod drzwiami, więc się nad tobą zlitowałem.

Rozejrzałam się po mieszkaniu. Mój wzrok zatrzymał się na śmiesznej gitarze. Musiałam się wpatrywać w nią naprawdę intensywnie, ponieważ Jimmy również na nią popatrzył.

- To jest moja Dragon Tele. – oświadczył dumnie. Trochę jakby przedstawiał mi swoją dziewczynę.

- Dragon?! – popatrzyłam na śmieszne plamy na gitarze. Wygląda jakby ktoś coś na nią wylał. – To nie jest smok.

- Jak to nie jest smok?

- Smoki tak nie wyglądają!

Jimmy zmarszczył brwi.

- Nie znasz się.

- To jest twój argument na wszystko! Weź wymyśl coś nowego!

Chłopak popatrzył na mnie z nienawiścią. Leżeliśmy jakieś dwadzieścia centymetrów od siebie na podłodze, ale Jimmy był na tyle leniwy, że nie chciało mu się podnieść i strzelić focha jak należy. Odwrócił się i teraz leżał do mnie plecami. Serio, Jimmy?

Podniosłam się i złapałam za walizkę, a mój towarzysz siadł na podłodze i popatrzył na mnie zaćpanymi oczami.

Udałam się w stronę drzwi, po kilku sekundach wypadłam z kibla i przy akompaniamencie śmiechu Jimmy’ego poszłam w stronę właściwych drzwi wyjściowych.

Stanęłam na chodniku. Co teraz? Nagle z okna wysunęła się twarz tej sieroty.

- Jack, zaprowadzę cię do twojej kuzynki.

Jimmy opuścił swój dom przy pomocy okna. W ręku trzymał swoją nieszczęsną Tele. Poszedł przed siebie, a ja biegłam za nim. Po kilkdziesięciu minutach nie miałam siły. Siadłam na krawężniku.

- Heeej co z tobą?

- Nie mam siły. Czy ty musisz tak szybko chodzić?

Jimmy wzruszył ramionami.

- To blisko. Dasz radę.

Zrobiłam najsmutniejszą minę jaką umiałam. Chłopak popatrzył na mnie z litością. Zabrał moją walizkę i wziął mnie na ramiona.

Jechałam sobie na Jimmym, który zaczął opowiadać mi historię swojego niebywale nudnego życia. Musieliśmy wyglądać naprawdę śmiesznie, bo chłopak w jednej ręce miał walizkę, w drugiej gitarę, a na ramionach siedziałam mu ja. Nagle naszym oczom ukazał się wielki dom. To chyba tutaj. Nagle usłyszeliśmy dziki wrzask.

- Księżniczka Jimmy!! Księżniczka Percy do prawdy nie mogła się doczekać! Zamawiam tęczowego jednorożca i herbatkę dla jej wysokości JimJam!

Przed nami nagle ukazał się wysoki blondyn w koronie z berłem w ręku. Wbiegł w Jimmy’ego, który stracił równowagę i poleciał do tyłu. Wylądowałam na ziemi, na mnie leżał brunet, na którym uwalił się yyh… księżniczka Percy?

- Robert, ogarnij dupę! – usłyszeliśmy głos dziewczyny. – Mamy szukać Jackie, a nie bawić się w księżniczki! Złaź z Jimmy’ego!

- Eeeh… właściwie ja już znalazłem Jackie – jęknął Jimmy.

- Gdzie ona jest? – zapytała dziewczyna.

- Pod nami.

- Nagle zrobiło się o wiele lżej. Potem Jimmy wstał i podniósł mnie z ziemi.

- Jackie! - usłyszałam i po kilku sekundach moja kuzynka objęła mnie ramionami.

piątek, 8 maja 2015

Rozdział 2

(z perspektywy Jackie)

Obudziłam się z silnym bólem głowy.
Zaraz! Co ja do cholery robię w lesie! Dlaczego leżę w dole w ziemi?!

- Kurwa – wyrwało mi się.

Usłyszałam głośny wrzask. Zaraz. Co tu się do cholery jasnej wyprawia? Nagle usłyszałam rozmowę. Jakieś dwa metry nade mną. Na ziemi.

- Cholera, Deaky! To zombie! Obudziliśmy potwora! Ona nas zabije! Słyszałem… ona mówi!!!

- Spokojnie Roggie. Prawdopodobnie jest tak jak mówiłem. Po prostu jej nie zabiłeś. Tylko straciła przytomność. Ma szczęście, że się obudziła, bo mogłeś ją pochować żywcem!

- Jesteś pewien? To co my teraz zrobimy?

- Ty Roggie zrobisz. Ja się stąd zabieram.

- Nie zostawisz mnie samego z upiorną hippiską! Słyszysz John! John! Johnnie! Czekaj! Nie możesz sobie po prostu pojechać… - Głosy się oddalały.
Nagle usłyszałam silnik. Cholera. Czyli już pojechali. Podniosłam się w moim eehh… grobie? Trzeba przyznać, że wkopali mnie dość głęboko. Kurde! Sama się stąd nie wyciągnę. Wyciągnęłam rękę najwyżej jak tylko mogłam i końcami palców udało mi się dotknąć trawy. Nagle poczułam uścisk dłoni.

- Cholera, pomóż mi! – wrzasnęłam do tajemniczego nieznajomego.

- Naprawdę, czy ty musisz tyle ważyć – usłyszałam głos. Zaraz… to głos Roggiego. Tego gościa, który myśli że jestem zombiakiem. Wyobraziłam sobie psychola z kijem do basebolla, gotowego by przywalić mi w ryj i z powrotem wrócić mnie na drugą stronę.
Wyciągnęłam drugą dłoń do góry, a chłopak złapał mnie i nagle mocno szarpnął. Wylądowałam brzuchem na granicy dołu. Nagle spanikowałam, że znowu spadnę. Zaczęłam machać nogami w panice. Roggie złapał mnie za ramiona i jeszcze raz szarpnął. Byłam ocalona. Wtedy dopiero podniosłam wzrok na mojego mordercę-wybawcę. Wcale nie był wielkim łysolem w skórzanej kurtce. Przede mną siedział wystraszony, długowłosy blondyn o cudownych niebieskich oczach. Ubrany był w zwykły t-shirt, jeansy i skarpetki w różowe serduszka. Zaraz… po chuja mu te skarpetki. Gdzie on ma buty?? Rozejrzałam się i zobaczyłam moją kochaną walizkę. Obok niej leżały wrotki.

- Powiesz mi co tu robię? – zapytałam blondysia.

- Eeeh… głupio wyszło. Jeździłem sobie na wrotkach i nagle władowałaś mi się pod kółka. Próbowałem się pozbyć dowodów morderstwa, bo… bo… - Chłopak nie wytrzymał i wybuchnął płaczem. Przysunęłam się do niego.

- Nie płacz

- A-ale ja nie chce iść do więzienia. Chce żyć na wolności!

- Roggie…

- Zaraz… skąd znasz moje imię!?

- Słyszałam, jak ten drugi… eeh… Deaky? Tak do ciebie mówił.

- A ty jak się nazywasz? – Zapytał Roger ocierając łzy.

- Jackie.

- Właściwie, powinienem odprowadzić cię do domu…

- I tu mamy problem…

- Jesteś bezdomna?

- N-nie. Mam dom. W Venice Beach. W Kalifornii. Przyjechałam do kuzynki. – rozejrzałam się. Gdzie są Drzwi Percepcji? Trzymałam je w ręce, gdy Rogs na mnie wpadł. W środku był list. W liście numer telefonu. – Kurwa.

- Co się stało?

- Nie mam do niej numeru. Nie mam jej adresu… - Teraz to ja byłam bliska płaczu. Roggie objął mnie ramieniem.

- Znajdziemy twoją kuzynkę. Ja mieszkam w akademiku. Prześpisz się tam… Jest późno. Jutro się będziemy martwić…


Roggie podniósł się z ziemi. Podał mi dłoń i pomógł wstać. Podniósł z ziemi moją walizkę i ruszył pewnie przed siebie. Zbyt pewnie. Władował się do grobu, w którym ja tkwiłam jakieś pięć minut wcześniej. Cholera. Czemu zawsze na mojej drodze stają takie ofiary??


- Kurwa! Uratuj mnie!! – usłyszałam z dołu. Wyciągnęłam dłoń w kierunku Rogera. Nie miałam pojęcia jak go wyciągnę. Plusem było to, że blondyś był jakieś dziesięć centymetrów wyższy. Co w praktyce wcale nie ułatwiało mi zadania.


Rozejrzałam się w poszukiwaniu czegoś, co ułatwiłoby mi wyciągnięcie blondyna na powierzchnię. Nie wiem. Jakiejś drabiny, albo czegoś takiego. Jackie, ty idiotko! Jesteś w środku lasu! Tu nie ma drabin. Nagle pomyślałam o mojej walizce. Była w dole razem z Rogerem.


- Daj mi walizkę! – krzyknęłam.

- Zapomnij!

- Dlaczego?

- Bo sobie ją weźmiesz i sobie pójdziesz, a ja tu umrę!

- Nie! Potrzebuje jej, żeby cię wyciągnąć!


Klika sekund później z grobu wyleciała rozpędzona walizka i uderzyła mnie w bok. Pogrzebałam w niej chwilę. Nie ma liny. Ale za to są spodnie. Związałam ze sobą kilka par jeansów i przywiązałam do drzewa. Drugi koniec rzuciłam Rogerowi.
Po kilku próbach spanikowany Roger znalazł się na powierzchni. Piszcząc jak mordowana dziewica rzucił się do ucieczki. Kiedy znalazł się w bezpiecznej odległości od zagrażającego mu dołu (czytaj pięć metrów za krzakiem) uspokoił się i ruszył przed siebie. Jak schowałam moje spodnie do walizki i ruszyliśmy przed siebie.
Chłopak szedł lekko podskakując, a ja wlokłam się za nim. Zostawiliśmy w tyle grób, i po jakiejś minucie znaleźliśmy się na chodniku obok przystanku autobusowego.
Rozpoczęliśmy dyskusję i szybko dowiedziałam się, że mój towarzysz studiuje biologię, gra na perkusji. Całkiem ciekawie. Podjechał autobus. Roger zapłacił za mój bilet, po czym całą drogę nawijał o pierdołach.


(z perspektywy Amy)
Lucy poszła sprawdzić czy nasz dom przypadkiem nie spłonął, bo okazało się, że Robert zostawił w piekarniku swoje różowe ciasto. W tym samym czasie my zastanawialiśmy się gdzie może być Jackie. Poszukiwania postanowiliśmy rozpocząć na lotnisku.
Odwiedziliśmy już większość terminali, jednak nigdzie nie było ani śladu mojej kuzynki. Rozglądałam się dookoła, zaczynałam się coraz bardziej martwić. Robert chyba był na mnie zły. Trudno... No ale w zasadzie to mu się nie dziwię. Nawet on nie zapomniałby o czymś takim. Miałam straszne wyrzuty sumienia. Moment... Amy, Ty masz sumienie?
Nagle zauważyłam leżącą na ziemi książkę. Podeszłam do niej i spojżałam na okładkę "Drzwi percepcji". Już chciałam ją podnieść i wyciągnęłam po nią rękę, jednak ktoś mnie uprzedził. Spojżałam do góry. Stał przede mną długowłosy szatyn.

-Hej, jestem John. To Twoja książka? - zapytał

-Nie... Ale szukam tutaj mojej kuzynki, no i może to jest jakaś... em... wskazówka? - John podał mi książkę. Po chwili wypadł z niej list. List ode mnie! Cholera...

-Czekaj, czekaj... Widziałem dzisiaj taką jedną dziewczynę - spojżałam na Johna oczami pełnymi nadziei

-Tak? Tu? Kiedy? Gdzie teraz jest? Co się z nią stało? - miałam nadzieję, że to Jackie

-Mój przyjaciel przejechał ją na rolkach... I myślał, że nie żyje. Chciał ją pochować w lesie, wykopał nawet grób, ale zanim go zasypał ona się obudziła. Ale Roger to kompletny idiota, więc bardzo prawdopodobne, że ją tam zostawił.

-ROOOOBEEEERT! Jedziemy do lasu!


(z perspektywy Jackie)


Dotarliśmy do obskurnego bloku. Gorszy niż hotel w Nowym Meksyku w którym kiedyś zatrzymaliśmy się z Jimem. Pojechaliśmy windą na górę. Roger otworzył drzwi do mieszkania. Dwa łóżka. Szafa. Coś co przypomina kuchnię. Rozglądając się po mieszkaniu wpadłam w gitarę.


- Cholera. Roggie! Chyba zabiłam twoją gitarę!

- Nieeeee!!! Bri mnie zabije! Właściwie już mogę skoczyć z okna!! Nikt mnie nie kocha!!


Tyle wrzasku o jedną gitarkę. Przyjrzałam się lepiej mojej czerwonej ofierze. Nigdy takiej nie widziałam . Nie miała też nazwy firmy. Co to jest?? Z zamyślenia wyrwał mnie trzask. Roger leżał na podłodze, w ręku trzymając metalowy przedmiot. Powiodłam oczami do góry. Okno. Czyli to co Rogs trzymał w dłoni to była klamka. Zaraz… ten debil naprawdę chciał skoczyć z okna bo weszłam w jego gitarę? Chwila, jeśli dobrze pamiętam do mieszkania szliśmy schodami w dół. To znaczy, że Roger jest tak głupi, że usiłował rzucić się z okna sutereny?
Roger ostrożnie chwycił gitarę do ręki i obejrzał straty. Na nasze szczęście chyba nic jej nie było. Ja podeszłam do tego zaścielonego i czystego łóżka i położyłam na nim walizkę. Jednak mojemu blond przyjacielowi znowu coś się nie spodobało, bo szybko ściągnął ją i rzucił w kierunku drugiego.

- Ty śpisz tutaj – warknął na mnie. 
Ok. Jestem zmęczona, nie planuje się z nim kłócić. Nie teraz. Wskoczyłam w śmierdzącą pościel. Dotknęłam stopą czegoś zimnego i obleśnego. Zmusiło mnie to do wyskoczenia z łóżka z głośnym wrzaskiem. Spojrzałam na moją nogę i zamarłam ze strachu. Była cała w krwi i… pieczarkach?? Polizałam czerwonej mazi. To smakowało jak pomidorki. Popatrzyłam na Rogera. Wyciągnął z mojego łóżka kilka, starych spleśniałych kawałków pizzy i rzucił nimi w ścianę za sobą. Popatrzył na mnie z rozbawieniem w oczach, po czym zaczął przeszukiwać pościel i wyjmować z niej więcej prowiantu, który cały poszedł w ślady pizzy.
Po zakończonej operacji Roger zgasił światło, a ja wróciłam do mojego spleśniałego gniazdka. Nie potrzebowałam zbyt dużo czasu, by zasnąć.


(z perspektywy Amy)


Dochodziła ósma. Właśnie weszliśmy do lasu. Byłam mocno zaniepokojona, nie wiedziałam co tam zastaniemy. Jeżeli Jackie leży teraz pod ziemią, to wolę nie wiedzieć, jak bardzo mam przesrane.
John był dosyć ogarniętą osobą, nie to co ja i Robert, więc bez problemu odnalazł miejsce rzekomego pochówku mojej kuzynki. 

Tak sobie teraz myślę, że Robert powinien mieć takiego przyjaciela jak John. Inteligentny, sensowny, może trochę nieśmiały, ale to w niczym nie przeszkadza. Może Robert trochę by przy nim zmądrzał? Nie, raczej nie... Ja przyjaźnię się z Lucy, ale chyba wciąż jestem tak bardzo nieogarnięta jak wcześniej. No tak, ale Lucy pamięta o tych wszystkich ważnych rzeczach, o których ja zawsze zapominam... Robert zdecydowania potrzebuje kogoś takiego.

Moje przemyślenia zostały przerwane.

-To tu! - krzyknął po chwili John

Spożałam w miejsce, które wskazywał. Była to dość głęboka dziura w ziemi, jednak nikogo w niej nie było. Z jednej strony, cieszyłam się, że Jackie żyje, ale z drugiej strony... gdzie ona do cholery może być? Moje przemyślenia przerwał Robert

-Nie martw się Amy... Na pewno nic jej nie jest. Pójdziemy teraz do domu, na pewno zadzwoni, albo po prostu przyjedzie... Wszystko będzie dobrze. - powiedział, po czym po prostu mnie przytulił
Takiego go właśnie kochałam.


*godzinę później*


Mimo wszystko, bardzo się przejmowałam całą tą sytuacją. Chciałam spokojnie iść spać, jednak kiedy otworzyłam drzwi od naszego domu okazało się, że właśnie zaczyna się w nim całkiem niezła impreza. Zerknęłam pytająco na Roberta

-No, chciałem to zrobić na cześć Jackie... Ale skoro jej nie ma, chyba powinienem to wszystko odwołać...

-Co ty, Robert! Jak już to wszystko zorganizwałeś to... korzytajmy! -zawołałam i pobiegłam do środka, całkowicie zapominając o Jackie