wtorek, 28 kwietnia 2015

Rozdział 1

(oczami Jackie)

Stałam na lotnisku w Los Angeles czekając na mój samolot. Kto przy zdrowych zmysłach opuszcza Kalifornię i udaje się na całe lato do deszczowego Londynu? Chyba tylko ja. To nie jest moja pierwsza podróż. Urodziłam się i wychowałam w Indianie. Mój ojciec ma tam farmę. Ja jednak potrzebowałam czegoś więcej niż uprawianie kukurydzy i zaganianie bydła. Miałam 15 lat gdy na dobre opuściłam farmę. Ostatnie dwa lata spędziłam głównie w Venice Beach i Sacramento. Ten hippisowski klimat stanowi kwintesencje mojego życia. Dlatego tym bardziej nie rozumiałam samej siebie gdy przyszło do mnie zaproszenie od mojej Londyńskiej kuzynki Amy, a ja się zgodziłam. Popatrzyłam na zdjęcie, które przyszło do mnie wraz z zaproszeniem. Spoglądała z niego pewnym wzrokiem latynoska piękność. Trudno było mi sobie wyobrazić, że łączy mnie z nią cokolwiek. Ja z moją jasną karnacją, niebieskimi oczami i brązowymi włosami nie przypominałam ciemnej Amy. Jeśli dobrze się orientuje jej matka jest hiszpanką.

Z rozmyślań wyrwał mnie głęboki głos.

-Jackie, ty tutaj?! – odwróciłam się i zatonęłam w objęciach tego szalonego rebelianta Jima. Teraz, gdy Jim jest gwiazdą nie widujemy się za często, ale dawne eksperymenty z kwasem wystarczająco zbliżyły nas do siebie. – Jackass, gdzie ty się wybierasz?

- Londyn.

- Chwila… Ile tam zostajesz? Wiesz, Doorsi mają trasę, i za jakieś kilka tygodni tam będziemy.

- Zostaję na całe lato…

- To zajebiście! – Jim nie dał mi skończyć – będziemy brać herę i wspominać dawne czasy.

Po tym wyznaniu Jimbo wykonał szybki zwrot i kilka sekund później zniknął mi z oczu. Podniosłam z ziemi wytartą skórzaną walizkę, towarzyszącą mi już kilka lat. Drugą ręką poprawiłam opaskę na czole i stukając kowbojkami poszłam w kierunku bramek.

Samolot.
Wyciągnęłam z torby Drzwi Percepcji, Aldousa Huxleya. Miejsce, w którym skończyłam czytać założyłam listem od Amy. Po raz kolejny powiodłam wzrokiem po równych, okrągłych literach:


Jackie!

Tu Amy. Twoja kuzynka. Dawno się nie widziałyśmy. Z pięć lat na pewno. Byłaś u nas w Londynie. Było naprawdę fajnie. Chcę cię zaprosić do Londynu na całe wakacje. Pójdziemy na koncert Stonesów, może uda nam dostać się też na Beatlesów. Poznasz super ludzi i pokarzę ci naprawdę zajebiste kluby.

Zadzwoń,

Amy



Pomyślałam, o tym, że za jakieś 10 godzin ją zobaczę.




(z perspektywy Amy)

Usłyszałam niesamowicie głośny hałas i otworzyłam oczy. Czy nawet w sobotę nie mogę się wyspać? Jęknęłam i podniosłam się z łóżka po czym spojżałam na zegar wiszący na ścianie. Wskazywał godzinę szóstą. Po raz kolejny doszłam do wniosku, że Robert jest upośledzony. Słychać było, jak biega po całym domu i co chwilę o coś się potyka. Wolałam nie sprawdzać, co właściwie robił... Przykryłam głowę poduszką i miałam nadzieję, że uda mi się jeszcze zasnąć. Jednak dźwięki wydawane przez mojego cudownego współlokatora skutecznie mi to uniemożliwiały. Właściwie to nie jestem pewna, czy ja i Robert jesteśmy razem. Nasza relacja jest dosyć... skomplikowana. Westchnęłam, usiadłam, po czym zeskoczyłam na podłogę. Cóż, Robert był naprawdę cudowny i troszczył się o mnie, jednak czasami... Uhm, każdy ma jakieś wady.

Ubrałam się i postanowiłam, że na razie nie będę wchodzić mu w drogę. Opuściłam nasz dom przez okno, no bo właściwie to dlaczego by nie?

Nie za bardzo wiedziałam co mogę zrobić ze sobą kilka minut po szóstej... Postanowiłam się przejść. Spacerując o poranku ulicami Londynu można dostrzec wiele ciekawych... osobowości? Po raz kolejny uświadomiłam sobie, jak bardzo ludzie się różnią. Zatrzymałam się pod sklepem muzycznym. Wprawdzie był jeszcze zamknięty, ale wystawę zawsze można pooglądać. Muszę zacząć zastanawiać się nad prezentem urodzinowym dla Roberta...

Minęło mnie kilka osób. Jakaś kobieta, elegancko ubrana sprawiała wrażenie, że właśnie spóźnia się do pracy. Spojżała na mnie z pogardą. Miała jakiś problem? Chwilę później usłyszałam... hmmm, myślę, że wycie, to najdelikatniejsze określenie dźwięku docierającego wtedy do moich uszu. Czyżby nasi znajomi wracali z imprezy? Odwróciłam się i zauważyłam podtrzymujących się Jimmiego i Tima, a obok nich szła moja względnie trzeźwa przyjaciółka, Lucy. Nie zauważyli mnie od razu, więc przez chwilę przyglądałam się ich próbom pokonania drogi z baru do mieszkania któregoś z nich. Lucy wyglądała na wściekłą i bynajmniej nie zamierzała im pomóc. Kiedy po raz kolejny Tim upadł na Jimmiego, nie mogłam się powstrzymać i wybuchnęłam śmiechem. Lucy szybko mnie zauważyła, podbiegła i zaczęła relacjonować wydarzenia ostatniej nocy.

-Kurwa, Amy, oni są chorzy! Poznałam całkiem niezłego gościa, chcieliśmy wyjść i gdzieś się przejść, a tu przed nami wyrastają oni! I twierdzą, że nigdzie mnie nie puszczą. Facet przyjrzał się im ze zdziwieniem, i spróbowaliśmy ich wyminąć, jednak oni stanęli w drzwiach i zaczęli się lizać po czym powiedzieli, że jestem ich córką i żeby spierdalał. Co z nimi jest nie tak? - bardzo starałam się opanować śmiech, jednak wyobraziłam sobie moich przyjaciół w tej dość dwuznacznej sytuacji. Po chwili tarzałam się po ziemi, nie mogąc się opanować. Przechodnie patrzyli na mnie ze zdziwieniem, natomiast Lucy wyglądała jakby chciała mnie zabić. Po 15 minutach się trochę uspokoiłam, wstałam z chodnika i otrzepałam swoje dżinsy. 

Spojrzałam na przyjaciółkę.
Tim od zawsze zarywał do Lucy, mimo to, że ona nigdy nie wykazywała nim zainteresowania. Obrał sobie nową taktykę - skoro dziewczyna nie zamierza umówić się z nim to nie umówi się z nikim. Więc uznałam, że w najlepszym tonie będzie zabrać moją przyjaciółkę z tego towarzystwa i iść się napić.



(z perspektywy Roberta)

Biegałem po całym domu, starając się nie obudzić Amy. Dzisiaj ma przyjechać Jackie, ta jej kuzynka, więc postanowiłem przygotować imprezę powitalną. Najpierw chciałem ogarnąć ten cały syf. Znalazłem jakiś worek na śmieci i wrzuciłem do niego... większość rzeczy z podłogi. No cóż, trochę się tego nazbierało, nie mam pojęcia kiedy ostatnio sprzątaliśmy. Amy twierdzi, że ma to w dupie. Tak, łatwo jej mówić, jak praktycznie cały dzień nie ma jej w domu. Albo wychodzi gdzieś z Lucy, albo siedzi w tej stajni. Kiedyś próbowała mnie namówić, żebym wsiadł na konia... Ale nie ma szans, za cholerę mnie do tego nie zmusi. Mam nadzieję, że nie myśli teraz, że jestem jakiś taki mało męski, bo boję się koni... Mam nadzieję, że o tym nie wie. Kurwa, a jak wie? Może powinienem spróbować? Nie, ośmieszę się. A może Lucy by mi pomogła? Ona też jeździ całkiem nieźle... Muszę jakoś zaimponować Amy, mam wrażenie, jakby ona wogóle nie wiedziała, że jestem facetem. Co jest ze mną nie tak?

Odrzuciłem moje rozmyślania gdzieś na bok i wróciłem do sprzątania. Po dwóch godzinach nasz dom wyglądał w miarę normalnie. Byłem z siebie zadowolony. Postanowiłem wszystko udekorować, wcześniej poczyniłem już odpowiednie zakupy. Miałem mnóstwo różowych serpentyn, balonów i wogóle wszystkiego. Różowy to taki piękny kolor. Amy nigdy tego nie zrozumie, a szkoda... Moją prawdziwą bratnią duszą jest Jimmy. Tak samo jak ja, uwielbia wszelkie odcienie różu. Czasami nawet urządzamy sobie razem różowe przyjęcia... Tak się cieszę, że go mam.

Eh. Za dużo myślę. Jest już tak późno, a ja jeszcze nie zabrałem się za robienie ciasta... Muszę się pośpieszyć, jeżeli chcę z wszystkim zdążyć!

Otworzyłem kuchenną szafkę i zacząłem wyciągać z niej wszystkie składniki potrzebne do mojego różowego tortu. Dwie szklanki proszku do pieczenia wystarczą, prawda?



(z perspektywy Jackie)

Heathrow.

Lekko się podniosłam i strzepałam kurz z krótkiej, biało-czerwonej sukienki i poprawiłam kilka naszyjników. Chwyciłam za walizkę i ruszyłam w stronę wyjścia. Boże, jak zimno. Odruchowo przejechałam dłońmi po kusej, jeansowej kurteczce i poczłapałam w stronę terminala. Wodziłam wzrokiem po zgromadzonych, czekających na swoich ludzi. Nigdzie jednak nie widziałam Amy. Kurwa. Może jednak gdzieś tu stoi i czeka. Podeszłam do ściany i się oparłam. Jednak kolejne minuty utwierdzały mnie w przekonaniu, że kuzynka jednak nie przyjdzie. Cholera. Podeszłam do budki telefonicznej i wyciągnęłam dolara. Jackie! To nie USA! Potrzebowałam funtów. Nigdzie nie zadzwonię. No lepiej być nie mogło. Zawsze, gdy podróżowałam po Ameryce miałam przynajmniej czym zapłacić.


Musiałam się skoncentrować.

Najpierw muszę znaleźć kogoś kto wymieni pieniądze.

Później skontaktuje się z Amy. Jak nie odbierze pójdę do domu wujka. Myślę, że ciągle tam mieszka. A jak nie, to jej ojciec na pewno zna adres. Mój zawsze wiedział mniej więcej gdzie mieszkam. Dlatego mógł mi przekazać list od Amy. Schowałam zdjęcie kuzynki do kieszeni.

Zdecydowanym ruchem lewej podniosłam walizkę, w prawą wzięłam Huxley’a i ruszyłam w stronę wyjścia.

Stanęłam na ulicy i rozejrzałam się, by zorientować się w którym kierunku mam iść.

Uderzenie.





(z perspektywy Amy)

Po kilku godzinach spędzonych na rozmowie przy Danielsie doszłyśmy do wniosku, że pasowałoby coś zjeść.

-Może pójdziemy do Ciebie? - zapytała Lucy 

-No, całkiem możliwe, że Robert coś przygotował - zastanowiłam się. To on zazwyczaj zajmował się gotowaniem w tym domu. Ja potrafiłam jedynie zagotować wodę na herbatę... -A może do Ciebie? David jest w domu?

-Nie, znowu pewnie gdzieś się włóczy. Pozatym nie ryzykowałabym własnego życia jedząc obiad autorstwa mojego głupiego brata.

-Wiesz co? Chodźmy na pizzę - zaproponowałam

-Ok, ciekawe, czy Jimmy wyleczył już kaca - uśmiechnęła się złośliwie. Cóż, nie dziwię się, też bym na jej miejscu była wściekła.

Po kwadransie byłyśmy już w pizzerii w której pracował nasz przyjaciel. Usiadłyśmy przy stoliku, czekając na obsługę. Jednak ku naszemu rozczarowaniu - zamiast skacowanego Jimmiego pojawiła się Virgin. Nie jestem do końca pewna kim ona jest - kuzynką, dziewczyną, siostrą czy dziwką Jimmiego. Nie grzeszyła urodą ani inteligencją, ale w zasadzie nic do niej nie miałyśmy.

-Co podać? - zapytała z uśmiechem

-A co macie w promocji? - zapytałam zaglądając do portfela. Hmmm... chyba trzeba będzie za jakiś czas odwiedzić tatusia...



*Dwie godziny później*

Po obiedzie (na koszt firmy...) postanowiłyśmy iść do Lucy. Wciąż byłam zła na Roberta za tą niemiłą pobudkę. Nic o tym nie wiedział, no ale co z tego?

Byłyśmy już prawie na miejscu, kiedy nagle usłyszałam jak ktoś woła moje imię

-Amyyyyy!!!

Odwróciłam się zdziwiona i zobaczyłam Roba biegnącego w moją stronę. Wyglądał na naprawdę przejętego. Miał we włosach... różowy lukier?!

-Co? - zapytałam oszołomiona

-Gdzie jest Jackie? Miałaś ją dzisiaj odebrać z lotniska!

-Kurwa...