środa, 25 maja 2016

Rozdział 20

(oczami Jimmiego)
Wyciągnąłem się na kanapie. I tak musiałem tu leżeć, bo Robert był wszędzie. Co jakieś pół godziny właził do pokoju wnosząc więcej i więcej jedzenia. Miałem dosyć i czułem się grubo. A jak odmawiałem, to wysyłał Jackie. A do niej nie docierało, że ja wcale nie muszę tyle jeść i myślała, że robi dobrze wpychając we mnie więcej jedzenia, i  że w ten sposób sprawi że będę żył. A ja po prostu nie umiałem odmówić Jackie zupełnie niczego. Jeśli chciała, żebym jadł to jadłem. Pewnie gdyby poprosiła, żebym ogolił sobie brwi to bym się zgodził. Robert był podstępną żmiją i wiedział jak zmuszać mnie do jedzenia. Ale go rozumiałem. Po prostu się troszczył. Nagle usłyszałem dzwonek do drzwi. Chwilę później Jackie otworzyła drzwi i szybko została przesunięta na bok przez Freddiego.
- Jimmy, kochanie…co ci się stało? Boooże! Dlaczego nie dałeś mi znać wcześniej? Przecież się kochamy... – wrzasnął Fred.
- O czym ty do cholery mówisz? – zapytałem.
- Nie próbuj się oszukiwać… - szepnął i pochylił się nade mną. Chwilę później nasze usta złączyły się w długim, namiętnym pocałunku. Chłopak zagłębił dłonie w moich włosach. Mocno trzymał moją głowę i nie mogłem się nawet ruszyć…eh. Może jakoś przeżyłbym językową przygodę z Fredem, gdyby nie fakt, gdyby że w pokoju znajdowała się Jackie. I oczywiście widziała wszystko. No to dupa.
- Jimmy, możesz mi to wytłumaczyć? – zapytała. Znów miała zraniony głos.
- No właściwie nie. – przyznałem zgodnie z prawdą. Bo jak miałem to niby wytłumaczyć? Że jakiś dziwny gej się we mnie zakochał i uroił sobie, że jesteśmy w związku?
- To po co odwalałeś ten cały cyrk? Powinnam była się domyślić wcześniej. Miałam być tylko przykrywką, pokazywaną rodzinie i przyjaciołom, a tak naprawdę jesteś w gejowskim związku. Tylko po co mnie oszukiwałeś? – w jej oczach pojawiły się łzy.
- Jackie, to nie tak…ja cię kocham! – krzyknąłem. Dziewczyna nie wyglądała na przekonaną.
- Jimmy, możesz mi to wytłumaczyć? – tym razem padło to z ust Fredka.
- No nie. Wszystko słyszałeś… - Co ja mam tłumaczyć? Kocham ją i tyle.
Freddie wstał i przysunął się do Jackie.
- Dziewczyno, nie widzisz co jest między mną i Jamesem. Nie wpychaj się między nas. To znaczy wiesz…raz czy dwa możemy w trójkę poeksperymentować w łóżku…ale to nie będzie nic szczególnego. My planujemy wspólną przyszłość! – powiedział.
- To ty chyba nie wiesz co jest między mną, a Jimmym. Po prostu się wynoś. I nie możemy w trójkę poeksperymentować w łóżku. Jeśli ktoś będzie z kimś eksperymentować, to ja i James. Sami. To ty się nie wpychaj pomiędzy nas. – warknęła dziewczyna.
- Nigdy mi nawet o tobie nie wspomniał…A to oznacza, że się dla niego nie liczysz. Jego nie interesują żadne kobiety, jeśli chcesz wiedzieć. Dlatego, bo jest gejem. – powiedział Freddie, chyba święcie przekonany co do tego, że jestem gejem.
- Jasne…jest gejem i wyznaje mi miłość!?
- Może wyglądasz jak facet?
- Jasne, już prędzej wziął cię za kobietę!
- Tak, tak…właściwie to ja wziąłem go za kobietę…
- Jasne…przecież jesteś gejem.
- W ogóle popatrz na siebie…jak ty wyglądasz? Czy naprawdę wydaje ci się, że takie ciacho zainteresuję się dziewczyną z taką prostacką urodą? Może lepiej zainwestuj w siebie…jakiś fryzjer czy kosmetyczka dobrze by ci zrobili…i kup sobie nowe ciuchy…może damy ci pieniądze? Bo nie wyglądasz na taką która może sobie na to pozwolić…
- A ty niby jesteś lepszy? Wyglądasz jak jakiś arab!
- Hindus, dokładniej.
- Czy to ważne…głupi islamista.
- Zaratusztrianin, dokładniej.
- Wracaj na wielbłąda i zostaw Jamesa w spokoju.
- Na Zanzibarze? Wróć do szkoły, idiotko.
Rozłożyłem się wygodniej na łóżku. Jackie była taka słodka gdy była zazdrosna. Dziewczyna miała wyraźnie dosyć. Po jej policzkach spływały łzy. Cholera, powinienem był powstrzymać Freddiego wcześniej. Biedna Jackie chyba uwierzyła w każde jego słowo…
- Właściwie…weź sobie tego pieprzonego Jamesa. Właśnie dotarło do mnie, że oszukiwał mnie i ciebie. Też to przemyśl. Być może on nie zasługuje na żadne z nas. – krzyknęła i wyszła z pokoju. No i dupa. Freddie wyglądał na zadowolonego z siebie. Ale ja się wpieprzyłem.
- Fred, musiałeś? – zapytałem.
- Po prostu ona jest jakaś dzika.
- Weź daj jej spokój…postaraj się postawić w jej sytuacji. Co byś zrobił, gdybym lizał się z nią, a ty byś wszedł? – chciałem bez wrzeszczenia załatwić całą sprawę.
- No, byłoby mi smutno...
- I jej też jest.
Nagle do salonu wpadł Rob.
- James, co ty wyprawiasz? Nakrzyczałbym na ciebie, ale jesteś chory. Liżesz się z jakimś dziwnym gejem na oczach twojej narzeczonej...
- Narzeczonej? – Freddie był w szoku.
- No tak. Jimmy oświadczył się Jackie kilka tygodni temu. Wiesz, bo jak urodzi się ich dziecko…
- Nie mówiłeś, że będziesz miał dziecko. Zaręczył się z nią tylko ze względu na ciążę. Ale ja z Jamesem możemy wychowywać jego dziecko. Spokojnie, możesz zerwać zaręczyny…ślub ze względu na dziecko, to nie wypali. – Fred był tak pewny siebie, że aż się przeraziłem. On myśli o nas poważnie.
- Po pierwsze nie ma żadnej narzeczonej, po drugie nie ma żadnego dziecka, po trzecie nie ma żadnego nas. – wyjaśniłem.
- Jak to?
- Czy ja ci kurwa powiedziałem, że jesteśmy razem? – zapytałem.
- No nie, ale to tak trzeba powiedzieć? Nie wystarczą same uczucia?
- Co ty pieprzysz? Jakie uczucia? – miałem go coraz bardziej dosyć.
- No te między nami…ale wiesz co? Mi się wydaje, że jeszcze do siebie nie doszedłeś…może ja przyjdę odwiedzić cię w przyszłym tygodniu? Jak będziesz czuł się lepiej. – powiedział, pocałował mnie w policzek i wyszedł.
- James…masz mi cos do powiedzenia? – głos Roberta był zimny jak obiad podgrzany przez Amy.
- No ja sam tego nie ogarniam. Pytaj tego małpiszona Freda.  – warknąłem.
- Wiesz, że przez ciebie Jackie wybiegła z domu i powiedziała że cię nienawidzi? – zapytał.
- Dupa. – stwierdziłem.


(z perspektywy Amy)
Siedziałam sobie spokojnie w kuchni i jadłam obiad przygotowany przez Roberta. Brian poszedł do domu, po jakieś podręczniki czy coś. Wszyscy widzieli w nim tylko dziwnego kujona, którym wcale nie był...
Z salonu co jakiś czas dochodziły wrzaski, ktoś wbiegał i wybiegał. Nie zwracałam na to specjalnej uwagi, takie sytuacje były u nas na porządku dziennym.
Odsunęłam pusty talerz na bok i właśnie miałam zabierać się za malowanie paznokci. Jednak Robert przeszkodził mi w realizacji tego planu.
-Amy!!! - wpadł do kuchni z krzykiem. Posłałam mu pytające spojrzenie.
-Czy Ty wiesz, co tam się dzieje?
-Nie. - odparłam, chcąc poznać powód jego zdenerwowania
-Jimmy jest gejem.
-Co? - zapytałam patrząc na niego z przerażeniem - Przecież... On... Jackie... i wogóle... Nie rozumiem. - jęknęłam
-Lizał się przed chwilą z jakimś... Fredkiem?
-Jimmy. Umrze. Zaraz. - wysyczałam przez zęby i podniosłam się z krzesła.
-Amy! On jest chory, potem z nim porozmawiasz.
-Nie! Zabiję go. - warknęłam, chwyciłam kule i chciałam iść do salonu. Robert do mnie podbiegł i zatrzymał, łapiąc w pasie.
-Puść mnie idioto! - krzyknęłam i z trudem wyrwałam się z jego objęć. Był silny. Wykonałam kilka skoków, bo blondyn podczas szarpaniny zabrał mi kule i po chwili znalazłam się w salonie. Był tam tylko Jimmy. Odwróciłam się i zamknęłam drzwi na klucz, nie zwarzając na wrzaski Roberta.
Popatrzyłam z wściekłością na Jimmiego. Powiedziałam mu, że jeżeli zrani Jackie, to powieszę go za flaki na suficie. Nie sądziłam, że jest zdolny zrobić jej coś takiego.
-Jimmy. Musimy porozmawiać. - spiorunowałam go wzrokiem
-Amy, nie mam siły...
-Kurwa, a lizać się z Freddie'm miałeś siłę? - zapytałam złośliwie - Tłumacz się.
Chłopak popatrzył na mnie bezradnie.
-Am, ja sam nie rozumiem tej całej popieprzonej sytuacji...
-To lepiej żebyś zrozumiał. Wiesz, że Jackie jakiś czas temu wybiegła stąd z płaczem? Przez Ciebie. Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę?
-Tak... ale... to nie tak jak myślisz... - próbował się tłumaczyć, jednak mu przerwałam
-Kurwa, a pomyślałeś o tym jak czuje się Freddie?! Czy ty wogóle myślisz czasem o kimś innym niż o sobie? Inni ludzie też mają uczucia, a ty bez przerwy wszystkich ranisz! Wiesz, jak oni się czuli, jak podciąłeś sobie żyły? Nie wiem co ci strzeliło do tego pustego łba, ale naprawdę przeginasz.
-Amy... To nie moja wina - wyszeptał przez łzy. Nie przejmowałam się tym, że płacze. Byłam wkurwiona do granic możliwości i cudem powstrzymywałam się od zrobienia mu krzywdy.
-No to do cholery ciężkiej, czyja?
-Ja... Freddie nigdy mi się nie podobał. Am, przecież wiesz, że nie jestem gejem.
-Mhm, gdybyś nic do niego nie czuł, nie lizałbyś się z nim na powitanie.
-To on mnie pocałował!
-Nie protestowałeś - warknęłam
-Amy, błagam Cię, kilka godzin temu wyszedłem ze szpitala. Wiecie, że straciłem dużo krwi, praktycznie nie mam siły, żeby się ruszać, a co dopiero odpychać jakiegoś napalonego pedała.
-Nie mów tak o nim - zerknął na mnie pytająco - Freddie jest w porządku, lubię go. Nie sądziłam, że jesteś takim homofobem - popatrzyłam na niego z niedowierzaniem
-Amy, litości, jak byś się czuła, gdyby Virgin nagle się na Ciebie rzuciła i próbowała Cię zgwałcić?
-Nie chciał Cię zgwałcić, tylko Cię pocałował. I nie zrobiłby tego, gdyby wiedział, że nie ma u Ciebie szans. Co ty mu wogóle nagadałeś?
-Nic... Am... nie było Cię wtedy w schronisku. Mówił tyle dziwnych rzeczy... ja się bałem. A potem był taki miły. I nie chciałem, żeby było mu smutno więc kiedy zapytał czy się umówimy powiedziałem mu że może kiedyś. Myślałem, że się odczepi, ale jest tylko gorzej...
-Ja pierdolę... Pogadam z nimi. Lepiej się zastanów co powiesz Jackie. I mam nadzieję, że wkrótce mi wyjaśnisz tą całą akcję z podcinaniem żył. Teraz idę poszukać Jack. Albo Freda. Jeszcze jedna taka akcja i nie wiem co Ci zrobię.
-Przepraszam. - popatrzyłam na zapłakanego Jimmiego i zrobiło mi się go żal. Usiadłam na kanapie i przytuliłam się do niego. Brunet już całkiem się rozkleił i po chwili miałam całą koszulkę mokrą od jego łez. Cicho westchnęłam.
-Jestem idiotą... - wyszeptał
-Przestań się nad sobą użalać i spróbuj to jakoś odkręcić. Na pewno się uda - uśmiechnęłam się, próbując go pocieszyć. Mimo wszystko był moim przyjacielem.
Wstałam i wykonałam kilka skoków w kierunku drzwi. Kiedy je otworzyłam, do środka wpadł Robert i potrącając mnie podbiegł do Jimmiego.
-Amy, co ty mu zrobiłaś? - zapytał widząc płaczącego Page'a
-Nic - wywróciłam oczami i wyszłam.
Zaczęłam się zastanawiać, jak znajdę Jackie i Freda. Nie byłam w stanie dojść zbyt daleko, bo poruszając się o kulach musiałam zatrzymywać się co kilka metrów, aby odpocząć. Weszłam do kuchni, w której zastałam Rogera. Lucy chyba poszła jeździć.
-Rog, mógłbyś mnie gdzieś podwieźć?
-Zabrali mi prawo jazdy... - odpowiedział zażenowany
-Racja, zapomniałam... - zrobiło mi się trochę głupio, że poruszyłam ten kłopotliwy dla blondyna temat. Zaczęłam się zastanawiać, kto mógłby mi pomóc, kiedy do kuchni wszedł Staffel.
-Tim, masz czas?
-Tak, a o co chodzi? - zapytał podejrzliwie
-Muszę znaleźć Freddiego, Jack pewnie wróci do domu. Tylko tak jakby nie mogę prowadzić... Pomożesz?
-Jasne. - powiedział i poszedł do samochodu. No, nawet on się czasem przydaje.




Siedziałam w samochodzie obok Staffela. Nie byłam zachwycona tym, że muszę jechać z nim, ale nie miałam wyboru. Martwiłam się o Freddie'go. Naprawdę go polubiłam. A teraz chłopak musiał cierpieć przez brak asertywności Jimmiego.
Poprosiłam Tima, żebyśmy pojeździli dookoła schroniska. Miałam nadzieję, że szybko uda nam się go znaleźć. Nie myliłam się - Siedział ze spuszczoną głową na jakimś murku. Zrobiło mi się przykro patrząc na jego bezradność. Podziękowałam Staffelowi za pomoc i wysiadłam z auta. Szybko chwyciłam kule i pokuśtykałam w stronę Freda. Wysilił się na delikatny uśmiech, jednak widziałam że jest załamany. Przytuliłam go na powitanie.
-Może... pójdziemy się napić? - zaproponowałam.
-Ok. - powiedział cicho. Ruszyliśmy w kierunku najbliższego baru. Był na drugim końcu ulicy, więc nie musiałam się martwić, czy dojdę. Kiedy byliśmy na miejscu Freddie zamówił Danielsa, ja wzięłam jakieś słabe piwo. Obiecałam Robertowi, że jeszcze przez jakiś czas będę się ograniczać.
-Fred, mógłbyś mi powiedzieć o co chodzi z Jimmym? Od samego początku. - poprosiłam chłopaka. Zerknął na mnie z niepewnością - Jak się wygadasz, będzie Ci lepiej - uśmiechnęłam się. Cicho westchnął i zaczął mówić
-Wiesz, czuję się teraz jak kompletny debil. Ja... nie jestem gejem, tylko bi. Na początku myślałem, że Jimmy to Ty. Wydawało mi się, że wyglądasz inaczej niż zwykle... I zacząłem zarywać do niego, będąc przekonanym, że zarywam do Ciebie. Potem okazało się, że jest facetem, ale mi to nie przeszkadzało. Po chwili uświadomiłem sobie, że może... jestem trochę zbyt nachalny. Więc powiedziałem mu, że może sobie to wszystko przemyśleć, że mamy czas. Wcześniej powiedział, że może gdzieś razem wyskoczymy. A ja chyba źle to odebrałem... Kurwa, tak mi głupio, zachowałem się jak debil...
-Nie martw się, wszyscy niedługo zapomną o tej akcji. Wszycy robimy czasem głupie rzeczy. - starałam się go pocieszy - na pewno kiedyś znajdziesz sobie chłopaka. Albo dziewczynę - dodałam, przypominając sobie, co powiedział chwilę temu. Popatrzył na mnie smutnymi oczami
-Wyszedłem przed twoimi przyjaciółmi na jakiegoś psychicznego zboczeńca.
-Freddie, daj spokój, na pewno niedługo o tym zapomną. A jak Cię bliżej poznają, na pewno Cię polubią. Jesteś jedną z najbardziej miłych osób, jakie poznałam. - powiedziałam całkowicie szczerze. Podczas pracy w schronisku zdążyłam się przekonać, że chłopak ma w sobie mnóstwo pozytywnej energii i jest bardzo sympatyczny.
-Naprawdę tak myślisz? - zapytał z nadzieją w głosie
-Gdyby tak nie było, nie mówiłabym tego.
-Amy, dzięki za wszystko. Nikt oprócz Ciebie nie akceptuje mojej... orientacji. Jeszcze nikomu nie mogłem się tak wygadać. Jesteś prawdziwą przyjaciółką - powiedział, po czym podszedł i mnie przytulił.
Uśmiechnęłam się, zadowolona z siebie. Teraz musiałam jeszcze znaleźć kuzynkę.




(oczami Jackie)

Byłam wściekła. Mogłam wybaczyć Jimmiemu Freddiego. Jeśli się w nim zakochał to ok. Ale nie powinien był okłamywać ani mnie, ani tego chłopca. Powinien był powiedzieć, a nie ciągle jęczeć „Jackie, jesteś dla mnie najważniejsza, naprawdę cię kocham, ale nie możemy być razem…jeszcze nie. Jesteś tą dziewczyną, którą szukałem całe życie…nie wiem jak mogłem tak wszystko zepsuć. Tak bardzo cię kocham”. Jasne. Oczywiście. Miałam jedną zasadę – szczerość. Jeśli Jimmy nie umie się do tego zastosować, to chyba już koniec. Choć właściwie nawet nie było początku.  Jak ja mam mu dalej ufać, jak on nie chce mi nawet powiedzieć o swoim związku. Wiem, że nie powinnam była krzyczeć na tego biednego zaratusztrianina, tylko raczej na Jimmiego. Właściwie ten chłopak wydawał się być w o wiele bliższej relacji z Jamesem. To chyba ja byłam (właściwie to miałam być) skokiem w bok. Postanowiłam się nie załamywać, ale nie mogłam. Cholera. Naprawdę się w nim zakochałam. Poszłam przed siebie z mocnym postanowieniem nie rozmawiania z Jimmym. Już nigdy. Więcej. Szłam tak sobie gdy nagle dotarłam do pizzerii w której poznałam Jimmiego. Super. Weszłam do środka i siadłam przy barze. I znów usłyszałam kłótnię zza zaplecza.

 - Szefie, Jimmy naprawdę jest chory. Dopiero wczoraj zwolnili go ze szpitala...stracił naprawdę dużo krwi. Trzeba go nosić, bo jest za słaby, żeby sam chodził…

- Jasne, jasne. Ja już go znam. Ciągle mam ochotę go wyrzucić, ale moja Costanza…ehh te dziewczyny. Gdybyś miała mieć córki to nigdy nie zatrudniaj młodych facetów. Ten debil nic nie robi, ale moja córka, nie pozwala mi go wyrzucić… płacę mu za to, że czasem raczy się tu pojawić, zwykle pijany albo na kacu i wyjdzie po kilku godzinach…

Virgin wyszła zza zaplecza.

- O, Jackie! Jak się ma James?

- Szczerze to gówno mnie to obchodzi... – powiedziałam zgodnie z prawdą. Nagle wyszedł jeszcze jakiś facet. Jakiś obleśny, spasiony Włoch po czterdziestce.

- Kim jest twoja mała przyjaciółka?

- Narzeczona Jimmiego. – powiedziała.

- Była narzeczona. Zostawiłam go. – właściwie…jeśli Jimmy tak mnie kocha…uśmiechnęłam się z lekko flirtującym spojrzeniem. – Straszny idiota, niedojrzały. Teraz szukam prawdziwego faceta…a zapomniałam się przedstawić. Jacqueline.

- Fiorenzo Guido Donato Orazio Venceslao di Santangelo. Miło mi. – powiedział całując moją dłoń. Oparłam się na ladzie i postanowiłam rozpocząć grę kokietowania szefa mojego ex. Co z resztą nie było jakieś trudne. Chwilę później siedzieliśmy przy stole, a Virgin robiła za kelnerkę. Wydawała się zła. Fiorenzo był strasznie namolny, ale wszystko, żeby wzbudzić zazdrość i wyrzuty sumienia Jimmiego. Gościu śmierdział rybą, ale jakoś musiałam to wytrzymać… po pół godzinie Fiorenzo był mój.  Miał mój adres i numer telefonu. Teraz wystarczy skonfrontować go z Jimmym. Czyli po prostu go zaprosić. Jestem genialna.

- No to będziemy w kontakcie, misiu. – mruknęłam.

- Oczywiście, bellezza!

 Postanowiłam wrócić do willi kuzynki. Weszłam do domu. Postanowiłam przejść przez salon, żeby zobaczyć co porabia mój przyszły-niedoszły.

- Jackie! Wróciłaś! Jak ja się cieszę…przepraszam. Wszystko źle zrozumiałaś…

- Źle zrozumiałam? Jak miałam niby zrozumieć wejście gościa podającego się za twojego chłopaka, z którym liżesz się na powitanie? – zapytałam. Właściwie już nie byłam na niego zła. Było mi tylko przykro, że nie umiał być szczery.

- Nie umiem tego wytłumaczyć…sam tego nie rozumiem. Błagam, zrozum. Musisz mi uwierzyć. – Chłopak podniósł się z sofy i podszedł do mnie. Złapał mnie za ręce i popatrzył mi głęboko w oczy. Musiałam odwrócić głowę, żeby nie ulec mocom voodoo, którymi jakieś bóstwo obdarzyło tego przesłodkiego bruneta. Właściwie to nie było sprawiedliwe. Jimmy był zbyt idealny, żeby dać mu teraz kosza. No ale musiałam. W końcu umówiłam się z jego szefem. Strząsnęłam ramiona chłopaka i się odwróciłam.

- Nie, James…to już nie ma sensu. Widziałam, co widziałam. Widać, że ten chłopiec myśli o tobie poważnie. A ty…ty w końcu dałeś mu się pocałować, i jakoś nie protestowałeś…fakty mówią same za siebie. – nie było mi z tym łatwo. Jimmy wyglądał na zszokowanego. Chyba nie był zbyt przyzwyczajony do dostawania kosza. Miał strasznie smutną minę, więc musiałam go jeszcze podręczyć. – W ogóle kogoś poznałam, więc nie komplikuj. Między nami i tak nigdy nic nie było.

Nigdy nie widziałam Jimmiego tak zranionego. Musiałam stamtąd wyjść żeby nie odwołać wszystkiego. Miałam nadzieję, że chłopak nie odpuści sobie teraz i będzie robił wszystko, żeby mnie odzyskać.




(z perspektywy Amy)
-Amy, pogadaj z Jimmym, bo... - zaczął Robert

-Nie mam czasu - odpowiedziałam wymijając go. Raczej po prostu mi się nie chciało. Miałam już dość rozwiązywania problemów innych. Kurwa, czy oni nigdy nie mogą poradzić sobie sami?
Podeszłam do telefonu i wybrałam numer Briana. Nie miałam ochoty siedzieć teraz w domu i wysłuchiwać płaczącego Jimmiego i panikującego Roberta, który myśli, że coś zrobiłam James'owi... Normalnie poszłabym pojeździć. Albo do Lucy i Davida. 
Kurwa. Ogarnij się, Amy, masz Briana.

Wykręciłam numer patrząc na małą wymiętą karteczkę, na której był zapisany. Brian dał mi go, kiedy byliśmy na kawie, a ja cały czas nosiłam go w kieszeni. W sumie to miałam szczęście, bo zazwyczaj gubię takie rzeczy, a ta była mi w tym momencie bardzo potrzebna.
Po chwili usłyszałam w słuchawce cudowny głos Briana

-Halo?

-Hej Bri, tu Amy. Jesteś zajęty? - zapytałam szybko

-Nie, właściwie nie... Chcesz do mnie wpaść?

-Będę do godziny - odpowiedziałam szczerząc się do słuchawki. Obok mnie przeszedł Robert dziwnie się na mnie patrząc. Popatrzyłam na niego i wzruszając ramionami zakończyłam rozmowę.

-Wychodzisz? - zapytał, widząc że zbieram się do wyjścia

-Tak. - odparłam - Do Briana. - dodałam uprzedzając kolejne pytanie. Robert  pokiwał głową i poszedł do kuchni. Pewnie znowu gotuje coś dla biednego Jimmiego. Zajrzałam jeszcze do salonu, żeby poinformować Jimmiego, że idę do Briana, po czym wyszłam. Powlokłam się w kierunku przystanku, bo raczej nie mogłam na nikogo liczyć w kwestii transportu.