niedziela, 14 czerwca 2015

Rozdział 4

(z perspektywy Amy)

Powoli otworzyłam oczy. Podniosłam się z łóżka i spojrzałam na zegar wiszący na ścianie. Ósma. Od kiedy wstaję tak wcześnie? Nieważne. Wstałam w łóżka i zeszłam na dół w piżamie. Kiedy byłam w połowie schodów poczułam najcudowniejszy zapach na świecie... Naleśniki Roberta! Po kilku sekundach byłam już w kuchni.

Robert stał przy kuchence, miał na sobie tylko bokserki. Spojrzałam na niego. Gotujący facet wygląda naprawdę seksownie... W sumie to całkiem zabawne. Robert sprawia wrażenie kompletnej sieroty, która nie jest w stanie nic sensownego zrobić. A gotuje naprawdę dobrze.

Usłyszał kroki i odwrócił się w moją stronę. Kiedy mnie zauważył, uśmiechnął się. Podeszłam i przytuliłam się do jego nagiego torsu, po czym delikatnie pocałowałam go w usta. 
Jednak po chwili coś przykuło moją uwagę.

-Usmażyłeś tylko dwa naleśniki?

-Tak... Zjedzmy je teraz, zanim oni się obudzą.

-Robert. Sam zawsze zjadasz przynajmniej cztery. Co się do cholery dzieje? - zaczynałam się denerwować

-Wiesz, tylko na tyle starczyło mi produktów...

-Kurwa, Czy ty właśnie usiłujesz mi powiedzieć, że Tim znowu wciągnął całą naszą mąkę?!

-Amy, nie denerwuj się, proszę...

-Ja pierdolę, jak mam się nie denerwować? czemu w tym domu nigdy nie ma nic normalnego do jedzenia? Czemu nie mamy normalnych znajomych? Czy to, że tego debila nie stać na narkotyki, oznacza, że ma zużywać NASZĄ mąkę? 

Nie dałam mu możliwości, aby odpowiedział na te pytania. Byłam wściekła i po prostu wyszłam z kuchni. No... chciałam wyjść, bo w drzwiach zderzyłam się z Jimmym.

-Jestem głodny. - powiedział i spojrzał na nas wyczekująco. Popatrzyłam na Roberta. Zdążył już zjeść swoje dwa naleśniki.

-Nie mamy jedzenia. - odparłam. Jimmy popatrzył na mnie z przerażeniem. Kiedy on się na mnie gapił, do kuchni weszła Jackie.

-Coś się stało? - spytała nieco zaskoczona. No cóż, Jimmy wyglądał, jakby zaraz miał się rozpłakać.

-Jestem głodny, nie ma jedzenia, nie mamy co jeść! - zawył Jimmy. Jackie spojżała na niego z politowaniem. Chyba jeszcze nie zdążyła się przyzwyczaić... Dla mnie takie sytuacje stały się już codziennością. Jimmy i Robert byli trochę... inni. Ale do wszystkiego w końcu można przywyknąć.

-To może po prostu zamówimy pizzę? - zaproponowała. Jimmy wyglądał na zachwyconego. Rzucił się na Jackie i zaczął ją przytulać i opowiadać jaka to jest cudowna. Dziewczyna odsunęła się od niego zniesmaczona

-To może pójdziesz zadzwonić, zamiast mnie obściskiwać? - powiedziała

-Ok! Już biegnę! -zawołał szczęśliwy Jimmy i wybiegł z kuchni. Jednak po kilku sekundach był z powrotem. Okazało się, że telefon nie działa. Dlaczego mnie to nie dziwi...? 
Musieliśmy zdecydować, kto pójdzie kupić pizzę. Oczywiście nikomu się nie chciało.

-Zagrajmy w pchełki! Ten kto przegra, pójdzie po pizzę. - zaproponował Jimmy. Nie mieliśmy lepszego pomysłu, więc wysłaliśmy go, po jego ulubioną grę.

*10 minut później*

-To nie fair! Oszukiwałeś! - wrzasnął Robert

-Wcale nie!

-A właśnie, że tak!

-Robert. Przegrałeś, więc musisz iść. Tak się umówiliśmy... - powiedziałam spokojnie. Chłopak wyszedł wściekły z domu trzaskając drzwiami.

-Wiecie, tak naprawdę, to specjalnie ułożyłem jego pchełki na dywanie - wyszczerzył się Jimmy.



(z perspektywy Roberta)
Wyszedłem z domu. Byłem zły na Jimmiego. On zawsze wygrywa w pchełki. Bo oszukuje. To jest takie niesprawiedliwe, a Amy to zupełnie nie przeszkadza. Może to dlatego, że to nie ona musi zapieprzać po pizzę?

Spokojnie szedłem sobie ulicą i rozglądałem się. Była całkiem ładna pogoda. Może w końcu powinienem zabrać się za jazdę konną? Chciałbym w końcu jakoś zaimponować Amy... Zależy mi na niej, chciałbym jej pokazać, że potrafię robić coś bardziej męskiego niż gotowanie. 
Odrzuciłem moje przemyślenia na bok i wszedłem do pizzerii, w której pracował Jimmy. W zasadzie to chyba powinien tu być nawet teraz. Chciałem zamówić pizzę, jednak nagle usłyszałem rozmowę na zapleczu

-Virgin, on prawie wogóle nie chodzi do pracy. Tak nie może być. Jestem zmuszony go zwolni ć.

-Ale szefie, sprawa jest bardzo poważna. Jimmy tutaj nie przychodzi, bo bardzo niedawno dowiedział się... że ma raka. To dla niego bardzo trudne, zdaje sobie sprawę z tego, że ma już tylko trzy miesiące życia, ale nie może się z tym pogodzić. Kiedy wszystko sobie poukłada, na pewno... -nie słuchałem dalszej części. Byłem przerażony. Jimmy? Dlaczego on? Mój najlepszy przyjaciel... Dlaczego coś takiego mu się przytrafia? I dlaczego o niczym mi nie powiedział? 
Skierowałem się do sklepu monopolowego. Jeść pizzę w takich okolicznościach? Nie, tutaj potrzebny będzie alkohol. Dużo alkoholu.


(oczami Jackie)
Robert coś długo nie wracał. Byliśmy coraz bardziej głodni. Amy po raz kolejny udała się na przeszukanie wszystkich szafek w kuchni, a Jimmy siedział ze swoją Tele na kolanach i coś grał. Nie mam pojęcia gdzie się tego nauczył, ale szło mu naprawdę zajebiście. Oczywiście mu tego nie powiedziałam.

Amy skończyła obejście kuchni, a Jimmy odłożył gitarę i zaczął się trząść.

- Kurde. Mogliśmy dać mu wygrać. Przynajmniej mielibyśmy co jeść! – oświadczyła Amy, lądując na podłodze obok bruneta.

- Co z nim nie tak? – zapytałam, wskazując na kołysającego się do tyłu i do przodu Jimmy’ego.

- Jest głodny.  – stwierdziła Amy. – Jak ma ze sobą jakiś problem to płacze.
Czy wszyscy brytole to takie ułomy?

 Nagle usłyszeliśmy trzaśnięcie drzwiami i po kilku sekundach wpadł Robert. Bez pizzy. Za to miał kilka butelek alkoholu. Dla mnie nie robi różnicy. Wyciągnęłam rękę w kierunku Johnniego Walkera
.
- Robert, debilu!!! Miałeś kupić pizzę, a nie wódę!! Popijemy sobie później, ale zrozum, my jesteśmy głodni!! Naprawdę pojebało cię do reszty!!!

Z tymi słowami Amy rzuciła się na swojego współlokatora i zaczęła szarpać go za blond loki.

- AAAAAAAAAAAA!!! Amy!!! Przestań!!! Stało się coś złeeeego!! Nie mogłem zrobić niczego innego!!

- Więc jakie masz tłumaczenie tego że nie mamy nic do jedzenia?! Zapomniałeś? Zawsze trzeba zjeść!!

- Poczekaj chwilkę – powiedział Robert, podszedł do Jimmy’ego i oświadczył, że musi mu coś pokazać. Brunet wraz z wejściem Roberta przestał płakać, na prośbę Roba podszedł do dużej szafy stojącej w kącie. Blondyn otworzył szafę i popchnął  Jimmy’ego, który wpadł do środka. Robert zaryglował drzwi za pomocą miotły. Amy popatrzyła na niego jak na debila. Usłyszeliśmy wołanie Jimmy’ego o pomoc. Moja kuzynka usiłowała zareagować, ale Percy oparł się plecami o szafę i ze łzami w oczach powiedział:

- Dziewczyny, mam bardzo złe wiadomości. Byłem w pizzerii i usłyszałem jak Virgin mówi do szefa… że… że Jimmy ma raka i-i umrzeeeeee!!!!

- Niemożliwe. – stwierdziła Amy - Powiedziałby nam. Jesteśmy przyjaciółmi.

- Możeee on nie chciał nas martwić? To takie słodkie z jego strony. Dlatego go schowałem. Nie może wiedzieć, że my wiemy, że on umrze za trzy miesiące. To by go zdołowało. Dlatego kupiłem alkohol. Będziemy pić, żeby o tym nie myśleć.

Biedny Jimmy. Nie znałam go dobrze, ale był taki miły. To dzięki niemu się znalazłam. W dodatku to taki dobry gitarzysta. Szkoda, że taki człowiek się zmarnuje. Ile on ma właściwie lat? Wygląda na dwadzieścia kilka. Nie chciałabym być w jego sytuacji. Nie myśl tyle Rihdes! Otworzyłam butelkę Red Label i zaczęłam szybko pić whisky. Amy i Robert robili to samo. Kompletnie zapomnieliśmy o zamkniętym w szafie Jimmym.



(oczami Lucy)

Ciekawe, czy udało im się już znaleźć Jackie? Myślę, że powinnam pójść to sprawdzić. W zasadzie to nie zdziwiłabym się, gdyby po prostu o niej zapomnieli. W końcu to Amy i Robert. Są kochani, ale niezbyt ogarnięci. Dlatego zaraz po śniadaniu udałam się do willi mojej przyjaciółki. Droga nie zajęła mi zbyt wiele czasu - mieszkamy jakieś 10 minut od siebie.

Kiedy dotarłam na miejsce, po prostu weszłam do środka. Drzwi prawie zawsze były otwarte. Zostawiłam kurtkę w przedpokoju i zajżałam do salonu. Na podłodze leżał Robert, obok niego Amy, a pod ścianą jakaś dziewczyna. Najprawdopodobniej Jackie.

Zauważyłam na ziemi butelkę z niedopitym Danielsem. Marnotrawstwo! Sięgnęłam po nią i już miałam wychodzić, kiedy usłyszałam dziwne odgłosy dochodzące z szafy. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na to, że jej drzwi zaryglowane były miotłą. Podeszłam do niej i postanowiłam uwolnić, kogoś (a może coś), kto tam siedział.

Po kilku sekundach moim oczom ukazał się Jimmy. Wyglądał na załamanego, był strasznie roztrzęsiony. Nie miałam pojęcia, co przed chwilą się wydarzyło. Jednak w jednej sekundzie minęła cała złość na przyjaciela, za akcję w barze.

-Lucy, możemy pogadać? - zapytał drżącym głosem

-Jimmy, co się stało?

-Może... Chodźmy do pokoju Amy, dobrze? - zaproponował. Zgodziłam się. Chłopak zachowywał się naprawdę dziwnie. Co takiego mogło się stać? Weszłam za nim po schodach na górę i do pokoju Amy. Jimmy zamknął drzwi na klucz, po czym usiadł na łóżku. Zrobiłam to samo.

-Lucy, dowiedziałem się czegoś strasznego. Musisz mi obiecać, że nikomu nie powiesz o tym, co tutaj usłyszałaś. - pokiwałam głową, coraz bardziej zaniepokojona - Okazało się... że mam raka. Zostały mi trzy miesiące życia. Wszyscy próbowali to przede mną ukryć. Starali się do tego stopnia, że Robert przed chwilą zamknął mnie w szafie - spojżałam na niego pytająco - Nawet nie pytaj. Ja zdaję sobie sprawę, że nie byłem dobry... Ale ja nie chcę umierać, jestem za młody. Lucy, ja nie chcę umierać!

Po policzkach Jimmiego spływały łzy. Szybko go przytuliłam i próbowałam go uspokoić, tłumacząc, że wszystko będzie dobrze. Ale wiedziałam, że nie będzie.

(15 minut później)
Jimmy się uspokoił. Natomiast ja byłam naprawdę przerażona. Przecież powinien mieć przed sobą całe życie. Miał szansę na karierę! Trzy miesiące życia?
Wyszłam z domu Amy i poszłam do siebie. Nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić. Bałam się tego, co przyniesie przyszłość. Jimmy był moim przyjacielem. Mimo tego, że nieraz mnie irytował, nie wyobrażałam sobie życia bez niego.


(oczami Jimmy’ego)

Kurwa! Ile ja siedziałem w tej szafie. Jestem głodny. Rozejrzałem się po pokoju. Wyglądało na to, że moi przyjaciele wypili wszystko i nic dla mnie nie zostało. A ja myślałem, że się przyjaźnimy! Ostatnio pozwoliłem Robertowi być ważniejszą różową księżniczką, cały czas trzymać różowe berło, a on w nagrodę zamyka mnie w szafie! I jeszcze nie chce mi powiedzieć, o tym, że mam raka! Ta informacja dla mnie znaczy o wiele więcej, niż dla tej bandy zapijaczonych idiotów! To w końcu ja umrę, a oni dalej będą żyć! Ruszyłem wściekły przed siebie, i po chwili zahaczyłem o coś nogą. Po chwili leżałem na podłodze obok cholernej kuzynki Amy. Zaraz… Nie dopiła Jima Beama! Distillers Series!! Wyrwałem nieprzytomnej hippisce z ręki butelkę z pyszną whiskey. 

Wyszedłem z szpanerskiego domu Amy. Muszę znaleźć jakiś bar. Kompletnie nie wiedziałem gdzie iść, i chwilę później utknąłem w jakiejś ciemnej, ślepej uliczce. Oparłem się plecami o drzwi z zamiarem dopicia whiskey, ale nie przewidziałem tego, że drzwi będą otwarte i wpadnę do środka. Siedziałem na podłodze w miejscu, gdzie przechowują cały kurz świata. Usłyszałem kroki i po chwili przede mną zmaterializował się jakiś dziwny facet.

- Co sprowadza cię do posiadłości Colettich? – zapytał głosem twardym jak ziemniaki przygotowane przez Amy.

- Eeh…

- Ktoś ci umarł, i chcesz go sprzedać?

- Właściwie, to ja umrę

- Aha, czyli chodzi ci o naszą standardową ofertę dla żywych.

- Co?

- No… dwieście tysięcy funtów.

Chwilka. Powiedział dwieście tysięcy funtów?

- Za co? – zapytałem. Kurwa. Ja potrzebuję tych pieniędzy! Będę mógł pożegnać moich przyjaciół! Albo kupić drugie berło!

- Za twoje narządy wewnętrzne. Damy ci dziś te pieniądze, a za równy miesiąc przyjdziemy, wystawimy ci akt zgonu. W jaki sposób chcesz umrzeć? Proponuję wypadek, łatwo to zorganizować.

- Ok. – Robert mówił, że mam tylko trzy miesiące. Co mi szkodzi? Ale przynajmniej pierwszy raz w życiu będę miał dużo kasy. Podejrzany gościu wyciągnął w moim kierunku jakiś dokument. Podpisałem go, a on wręczył mi walizkę.

Szybko wyszedłem z tego dziwnego miejsca. Jestem bogaty! Obrzydliwie bogaty!
Nagle zobaczyłem kościół. Może przed śmiercią należałoby pogodzić się z Bogiem? Pchnąłem ciężkie drzwi i usiadłem sobie w ławce. Czas przemyśleć moje życie. Po chwili doszedłem do wniosku, że pomimo tego, że było krótkie, całkiem się udało. Byłem gwiazdą rocka. Właściwie ciągle jestem. Mam fanki! Prawie wszyscy słyszeli o Yardbirds. Co z tego że się prawie rozwaliło. Nie chcę umierać! Chcę być super sławny i chcę mieć dużo dziewczyn! Nagle usłyszałem głos.

- Stało się coś, że siedzisz taki smutny i sam?

Popatrzyłem na miłego faceta, mniej więcej w moim wieku.

- No… tak.

- To dobrze, że starasz się wszystkie zmartwienia zawierzyć Bogu. Modlitwa bardzo pomaga.

No mi już chyba nic nie pomoże.
- Cześć, jestem Jimmy. – powiedziałem. Nie ma sensu truć dupy wszystkim o tym, że zaraz umrę.

- Ja jestem John. Ale wszyscy mi mówią Bonzo.

- Co robisz w kościele?

- Będę księdzem. Jeszcze tylko kilka miesięcy przygotowań.

Wydawał się zachwycony tą wizją. Musieli mu zrobić pranie mózgu, że ma takie pomysły
.
- Naprawdę? Kto ci kazał?  - zapytałem.

- Nie! Jesteś naprawdę zabawny. To Bóg mi wskazał taką drogę życia. Zawsze czułem że z nim rozmawiam. Codziennie mówię Mu jak się czuję, codziennie proszę Go by mi pomógł. I wiesz co jest najlepsze? On naprawdę pomaga! Dlatego, widzę że coś cię trapi, więc radzę ci módl się!  - popatrzyłem na niego z przerażeniem. – Nie, nie mówię, że od razu masz zostać księdzem! Po prostu modlitwa uleczy twoją duszę z cierpienia i napełni cię z powrotem chęciami do życia!

- Acha…

- A może chciałbyś o tym porozmawiać? Rozmowa bardzo pomaga…
Co mam mu powiedzieć? Że właśnie sprzedałem moje narządy wewnętrzne jakimś psycholom i zabiją mnie za miesiąc? A może to, że mój najlepszy przyjaciel zrobił popijawę z dwiema ślicznymi laskami, a mnie uwięził w szafie, nie dając mi nawet małej buteleczki Danielsa, albo chociaż Marlborca do wypalenia? Albo to, że prawie zawsze jestem mniej ważną księżniczką?

- Eeeh… rybka mi zdechła – oświadczyłem. Do końca nie minąłem się z prawdą, bo kilka tygodni temu rzeczywiście straciłem rybkę przez tego idiotę Tima, który uznał za przezabawne utopić ją w Danielsie i zrobić zupę rybowo-Danielsową. Biedny Norman nie przeżył gotowania.

- To naprawdę smutne. Ale może teraz będzie jej lepiej?

- Tak, też tak myślę. Tylko… ona była dla mnie jak syn! Patrzyłem jak dorasta! – cholera. Page! Tylko się nie rozpłacz. Niedługo spotkasz Normana po drugiej stronie.

Nie wytrzymałem jednak tego napięcia i po chwili płakałem w ramionach Bonzo, który usiłował przekonać mnie, że Bóg ma mnie w swojej opiece, i że to jest realizacja jakiegoś wyższego planu. Przecież tu chodziło o śmierć Normana!


(z perspektywy Roberta)

Biedny Jimmy. Nie chcę, żeby umierał, to mój najlepszy przyjaciel! Ale nie mogę być takim egoistą. Muszę coś zrobić, żeby był szczęśliwy. Może... różowe przyjęcie! Pozwolę mu być ważniejszą różową księżniczką! Na pewno się ucieszy.
Pobiegłem do kuchni, bo to tam trzymałem moje różowe dekoracje. Szybko wyciągnąłem z szafki balony i zadowolony w podskokach wróciłem do mojego pokoju. Po drodze minąłem Jackie, która patrzyła na mnie jak na idiotę. Trudno, czego się nie robi dla Jimmiego?



(z perspektywy Jimmiego)

Kurde, ale późno. Poszliśmy z Bonzo do baru (pił tylko piwo bezalkoholowe – dziwak) i nam się troszkę zasiedziało.
Wróciłem do domu. Poszedłem schodami do góry, gdy wyskoczył na mnie Robert. Miał na sobie jedną z naszych sukienek.

- Wasza Wysokość JimJam! Księżniczka Percy nie mogła się doprawdy doczekać. Niech Jej Królewska Mość się przebiera.

Robert. Mój najlepszy przyjaciel. Zawsze wiedział w jaki sposób mnie pocieszyć. Od razu zapomniałem o raku, Colettich, mojej walizce i kleryku Bonzo. Pobiegłem do pokoju Roberta i zacząłem szukać sukienki. W końcu wybrałem pąsową z amarantowymi dodatkami. Robert przyniósł mi naszą najładniejszą parę karminowych szpilek. Popatrzyłem na różowe ciastka, różowe filiżanki z różową herbatą w środku, różowe balony. Percy naprawdę się postarał. Gdyby był kobietą to bym się z nim ożenił. On jest po prostu kochany. Robert pobiegł do łazienki i przyniósł mi całe naręcze kosmetyków. Nakładałem całą tonę eozynowego cienia na powieki, a Rob układał mi włosy. W końcu byłem gotowy i mogliśmy zacząć pić herbatkę. Rozsiedliśmy się na różowych poduszkach. Wtedy Robert podał mi berło. To znaczy, że ja jestem ważniejszą różową księżniczką! Nie wierzę w moje szczęście! Mógłbym już teraz umrzeć. Zawsze bijemy się o berło, no i Robert wygrywał, bo jest wyższy.
Księżniczka Percy rozłożył przed nami wszystkie nasze różowe pluszaki i poczęstował je różowymi krakersami.

- Więc księżniczko JimJam, co wasza wysokość sądzi o nowym tęczowym jednorożcu, który księżniczka Percy kupił…

W tym momencie usłyszeliśmy skrzypnięcie drzwiami. Leniwie odwróciłem wzrok i obdarzyłem Jackie spojrzeniem spod mocno potuszowanych rzęs.

- Ty też? – zapytała z przerażeniem w głosie – Jeszcze jeden gej-trans!? Jak Amy z wami wytrzymuje!?
Robert wyrwał mi berło i rzucił w Jacka. Dziewczyna usiłowała uchylić, ale tylko pogorszyła sytuację i różowe berło strzeliło ją centralnie w czoło.

- Wasza wysokość Percy, co wasza wysokość wyprawia?! – krzyknąłem. Wystarczy, że ja umrę.

- Ona nie ma prawa nazywać nas transami, rozumiesz?

- Ale Percy. My w pewnym sensie jesteśmy transami…

- JimJam! My jesteśmy księżniczkami. To coś zupełnie innego!

Amerykanka odmaszerowała szybkim krokiem. Powróciliśmy do herbaty. Jednak słowa Jackie nie dawały mi spokoju. Jestem transem! Czy to oznacza, że jesteśmy jakimiś psychicznymi zbokami?

- Wasza wysokość niech się nie martwi! Ona nie chciała waszej wysokości urazić! To amerykanka. Oni nie znają się na etykiecie i innych savoir-vivrach tak obecnych wśród szlachetnej Brytyjskiej arystokracji, której wasza wysokość jest przedstawicielką!

- Spać mi się chce. – powiedziałem.

- Jimmy, kochanie, wszystko jak sobie życzysz!

Kilkanaście minut później leżałem w łóżku w moim ukochanym szlafroczku w gwiazdki. Nagle do mojego pokoju wpadł Robert z kubkiem różowego kakao i książką.

- JimJam! Poczytam ci bajkę! Będzie ci się miło zasypiało! Mam twoją ulubioną! – mówiąc to wręczył mi kubek.

- bajka o dziewięciu księżniczkach? – zapytałem z nadzieją.

- Dokładnie! Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma morzami, w przepięknym pałacu mieszkał potężny, bogaty, a przede wszystkim mądry król Jan. Rządził swym królestwem rozsądnie, zapewniając sobie i swoim poddanym spokój i dostatek. Tak samo jak król Jan słynął w całym świecie ze swej mądrości i męstwa, tak królowa Katarzyna, jego żona, słynęła z niespotykanej urody i dobrego serca…


(z perspektywy Amy)
Nie miałam ochoty siedzieć z nimi przez całą noc. Chciałam na spokojnie pomyśleć. O wszystkim, co ostatnio się wydarzyło. Leżałam już w moim zajebiście wygodnym łóżku, było około drugiej w nocy. Do pokoju przywlókł się Robert. Spojrzał na mnie smutnymi oczami. W tej chwili rozumieliśmy się bez słów. Dla nas obojga sytuacja była bardzo trudna. Świadomość tego, że za chwilę nasz przyjaciel umrze, przytłaczała nas...

Jednak wiem, że to nie ja cierpiałam tutaj najbardziej. Spojrzałam na mojego chłopaka. Był załamany. Jimmy był dla niego bardzo ważny. Znali się od dawna i wszystko robili razem.
Po chwili poczułam coś mokrego. Odwróciłam się w stronę blondyna, który już zdążył się koło mnie położyć. Płakał. Ostatnio naprawdę mnie denerwował, ale teraz... Nie, Amy, nie możesz się rozklejać. Robert Cię potrzebuje. Przytuliłam się do niego

-Amy... Ja... Ja nie chcę, żeby on odszedł...

-Wszystko będzie dobrze - wyszeptałam. Nie wiem, kogo próbowałam oszukać. Nasz przyjaciel właśnie umiera na raka, a ja mówię, że będzie dobrze? Lecz się Amy.

-Ale Amy... Ja... Ja... Ja go potrzebuję! Bez niego nic już nie będzie miało sensu! - Plant zanosił się płaczem, a ja nie miałam pojęcia, co zrobić, żeby mu pomóc. Rozumiałam go. Tracił właśnie swoją najbliższą osobę... 

-Amy. Ja nie mogę myśleć teraz o sobie, to on umiera. Zrobię wszystko, żeby te trzy miesiące były najlepszym czasem w jego życiu. Obiecuję. - to co powiedział, było takie... urocze?

-Robert...

-Tak?

-Jesteś... kochany. - powiedziałam zawstydzona. No cóż, takie wyznania nie były do mnie podobne. Uśmiechnął się przez łzy i przykrył nas kołdrą. No i zasnęliśmy, oboje przytłoczeni tragedią Jimmiego.