piątek, 8 maja 2015

Rozdział 2

(z perspektywy Jackie)

Obudziłam się z silnym bólem głowy.
Zaraz! Co ja do cholery robię w lesie! Dlaczego leżę w dole w ziemi?!

- Kurwa – wyrwało mi się.

Usłyszałam głośny wrzask. Zaraz. Co tu się do cholery jasnej wyprawia? Nagle usłyszałam rozmowę. Jakieś dwa metry nade mną. Na ziemi.

- Cholera, Deaky! To zombie! Obudziliśmy potwora! Ona nas zabije! Słyszałem… ona mówi!!!

- Spokojnie Roggie. Prawdopodobnie jest tak jak mówiłem. Po prostu jej nie zabiłeś. Tylko straciła przytomność. Ma szczęście, że się obudziła, bo mogłeś ją pochować żywcem!

- Jesteś pewien? To co my teraz zrobimy?

- Ty Roggie zrobisz. Ja się stąd zabieram.

- Nie zostawisz mnie samego z upiorną hippiską! Słyszysz John! John! Johnnie! Czekaj! Nie możesz sobie po prostu pojechać… - Głosy się oddalały.
Nagle usłyszałam silnik. Cholera. Czyli już pojechali. Podniosłam się w moim eehh… grobie? Trzeba przyznać, że wkopali mnie dość głęboko. Kurde! Sama się stąd nie wyciągnę. Wyciągnęłam rękę najwyżej jak tylko mogłam i końcami palców udało mi się dotknąć trawy. Nagle poczułam uścisk dłoni.

- Cholera, pomóż mi! – wrzasnęłam do tajemniczego nieznajomego.

- Naprawdę, czy ty musisz tyle ważyć – usłyszałam głos. Zaraz… to głos Roggiego. Tego gościa, który myśli że jestem zombiakiem. Wyobraziłam sobie psychola z kijem do basebolla, gotowego by przywalić mi w ryj i z powrotem wrócić mnie na drugą stronę.
Wyciągnęłam drugą dłoń do góry, a chłopak złapał mnie i nagle mocno szarpnął. Wylądowałam brzuchem na granicy dołu. Nagle spanikowałam, że znowu spadnę. Zaczęłam machać nogami w panice. Roggie złapał mnie za ramiona i jeszcze raz szarpnął. Byłam ocalona. Wtedy dopiero podniosłam wzrok na mojego mordercę-wybawcę. Wcale nie był wielkim łysolem w skórzanej kurtce. Przede mną siedział wystraszony, długowłosy blondyn o cudownych niebieskich oczach. Ubrany był w zwykły t-shirt, jeansy i skarpetki w różowe serduszka. Zaraz… po chuja mu te skarpetki. Gdzie on ma buty?? Rozejrzałam się i zobaczyłam moją kochaną walizkę. Obok niej leżały wrotki.

- Powiesz mi co tu robię? – zapytałam blondysia.

- Eeeh… głupio wyszło. Jeździłem sobie na wrotkach i nagle władowałaś mi się pod kółka. Próbowałem się pozbyć dowodów morderstwa, bo… bo… - Chłopak nie wytrzymał i wybuchnął płaczem. Przysunęłam się do niego.

- Nie płacz

- A-ale ja nie chce iść do więzienia. Chce żyć na wolności!

- Roggie…

- Zaraz… skąd znasz moje imię!?

- Słyszałam, jak ten drugi… eeh… Deaky? Tak do ciebie mówił.

- A ty jak się nazywasz? – Zapytał Roger ocierając łzy.

- Jackie.

- Właściwie, powinienem odprowadzić cię do domu…

- I tu mamy problem…

- Jesteś bezdomna?

- N-nie. Mam dom. W Venice Beach. W Kalifornii. Przyjechałam do kuzynki. – rozejrzałam się. Gdzie są Drzwi Percepcji? Trzymałam je w ręce, gdy Rogs na mnie wpadł. W środku był list. W liście numer telefonu. – Kurwa.

- Co się stało?

- Nie mam do niej numeru. Nie mam jej adresu… - Teraz to ja byłam bliska płaczu. Roggie objął mnie ramieniem.

- Znajdziemy twoją kuzynkę. Ja mieszkam w akademiku. Prześpisz się tam… Jest późno. Jutro się będziemy martwić…


Roggie podniósł się z ziemi. Podał mi dłoń i pomógł wstać. Podniósł z ziemi moją walizkę i ruszył pewnie przed siebie. Zbyt pewnie. Władował się do grobu, w którym ja tkwiłam jakieś pięć minut wcześniej. Cholera. Czemu zawsze na mojej drodze stają takie ofiary??


- Kurwa! Uratuj mnie!! – usłyszałam z dołu. Wyciągnęłam dłoń w kierunku Rogera. Nie miałam pojęcia jak go wyciągnę. Plusem było to, że blondyś był jakieś dziesięć centymetrów wyższy. Co w praktyce wcale nie ułatwiało mi zadania.


Rozejrzałam się w poszukiwaniu czegoś, co ułatwiłoby mi wyciągnięcie blondyna na powierzchnię. Nie wiem. Jakiejś drabiny, albo czegoś takiego. Jackie, ty idiotko! Jesteś w środku lasu! Tu nie ma drabin. Nagle pomyślałam o mojej walizce. Była w dole razem z Rogerem.


- Daj mi walizkę! – krzyknęłam.

- Zapomnij!

- Dlaczego?

- Bo sobie ją weźmiesz i sobie pójdziesz, a ja tu umrę!

- Nie! Potrzebuje jej, żeby cię wyciągnąć!


Klika sekund później z grobu wyleciała rozpędzona walizka i uderzyła mnie w bok. Pogrzebałam w niej chwilę. Nie ma liny. Ale za to są spodnie. Związałam ze sobą kilka par jeansów i przywiązałam do drzewa. Drugi koniec rzuciłam Rogerowi.
Po kilku próbach spanikowany Roger znalazł się na powierzchni. Piszcząc jak mordowana dziewica rzucił się do ucieczki. Kiedy znalazł się w bezpiecznej odległości od zagrażającego mu dołu (czytaj pięć metrów za krzakiem) uspokoił się i ruszył przed siebie. Jak schowałam moje spodnie do walizki i ruszyliśmy przed siebie.
Chłopak szedł lekko podskakując, a ja wlokłam się za nim. Zostawiliśmy w tyle grób, i po jakiejś minucie znaleźliśmy się na chodniku obok przystanku autobusowego.
Rozpoczęliśmy dyskusję i szybko dowiedziałam się, że mój towarzysz studiuje biologię, gra na perkusji. Całkiem ciekawie. Podjechał autobus. Roger zapłacił za mój bilet, po czym całą drogę nawijał o pierdołach.


(z perspektywy Amy)
Lucy poszła sprawdzić czy nasz dom przypadkiem nie spłonął, bo okazało się, że Robert zostawił w piekarniku swoje różowe ciasto. W tym samym czasie my zastanawialiśmy się gdzie może być Jackie. Poszukiwania postanowiliśmy rozpocząć na lotnisku.
Odwiedziliśmy już większość terminali, jednak nigdzie nie było ani śladu mojej kuzynki. Rozglądałam się dookoła, zaczynałam się coraz bardziej martwić. Robert chyba był na mnie zły. Trudno... No ale w zasadzie to mu się nie dziwię. Nawet on nie zapomniałby o czymś takim. Miałam straszne wyrzuty sumienia. Moment... Amy, Ty masz sumienie?
Nagle zauważyłam leżącą na ziemi książkę. Podeszłam do niej i spojżałam na okładkę "Drzwi percepcji". Już chciałam ją podnieść i wyciągnęłam po nią rękę, jednak ktoś mnie uprzedził. Spojżałam do góry. Stał przede mną długowłosy szatyn.

-Hej, jestem John. To Twoja książka? - zapytał

-Nie... Ale szukam tutaj mojej kuzynki, no i może to jest jakaś... em... wskazówka? - John podał mi książkę. Po chwili wypadł z niej list. List ode mnie! Cholera...

-Czekaj, czekaj... Widziałem dzisiaj taką jedną dziewczynę - spojżałam na Johna oczami pełnymi nadziei

-Tak? Tu? Kiedy? Gdzie teraz jest? Co się z nią stało? - miałam nadzieję, że to Jackie

-Mój przyjaciel przejechał ją na rolkach... I myślał, że nie żyje. Chciał ją pochować w lesie, wykopał nawet grób, ale zanim go zasypał ona się obudziła. Ale Roger to kompletny idiota, więc bardzo prawdopodobne, że ją tam zostawił.

-ROOOOBEEEERT! Jedziemy do lasu!


(z perspektywy Jackie)


Dotarliśmy do obskurnego bloku. Gorszy niż hotel w Nowym Meksyku w którym kiedyś zatrzymaliśmy się z Jimem. Pojechaliśmy windą na górę. Roger otworzył drzwi do mieszkania. Dwa łóżka. Szafa. Coś co przypomina kuchnię. Rozglądając się po mieszkaniu wpadłam w gitarę.


- Cholera. Roggie! Chyba zabiłam twoją gitarę!

- Nieeeee!!! Bri mnie zabije! Właściwie już mogę skoczyć z okna!! Nikt mnie nie kocha!!


Tyle wrzasku o jedną gitarkę. Przyjrzałam się lepiej mojej czerwonej ofierze. Nigdy takiej nie widziałam . Nie miała też nazwy firmy. Co to jest?? Z zamyślenia wyrwał mnie trzask. Roger leżał na podłodze, w ręku trzymając metalowy przedmiot. Powiodłam oczami do góry. Okno. Czyli to co Rogs trzymał w dłoni to była klamka. Zaraz… ten debil naprawdę chciał skoczyć z okna bo weszłam w jego gitarę? Chwila, jeśli dobrze pamiętam do mieszkania szliśmy schodami w dół. To znaczy, że Roger jest tak głupi, że usiłował rzucić się z okna sutereny?
Roger ostrożnie chwycił gitarę do ręki i obejrzał straty. Na nasze szczęście chyba nic jej nie było. Ja podeszłam do tego zaścielonego i czystego łóżka i położyłam na nim walizkę. Jednak mojemu blond przyjacielowi znowu coś się nie spodobało, bo szybko ściągnął ją i rzucił w kierunku drugiego.

- Ty śpisz tutaj – warknął na mnie. 
Ok. Jestem zmęczona, nie planuje się z nim kłócić. Nie teraz. Wskoczyłam w śmierdzącą pościel. Dotknęłam stopą czegoś zimnego i obleśnego. Zmusiło mnie to do wyskoczenia z łóżka z głośnym wrzaskiem. Spojrzałam na moją nogę i zamarłam ze strachu. Była cała w krwi i… pieczarkach?? Polizałam czerwonej mazi. To smakowało jak pomidorki. Popatrzyłam na Rogera. Wyciągnął z mojego łóżka kilka, starych spleśniałych kawałków pizzy i rzucił nimi w ścianę za sobą. Popatrzył na mnie z rozbawieniem w oczach, po czym zaczął przeszukiwać pościel i wyjmować z niej więcej prowiantu, który cały poszedł w ślady pizzy.
Po zakończonej operacji Roger zgasił światło, a ja wróciłam do mojego spleśniałego gniazdka. Nie potrzebowałam zbyt dużo czasu, by zasnąć.


(z perspektywy Amy)


Dochodziła ósma. Właśnie weszliśmy do lasu. Byłam mocno zaniepokojona, nie wiedziałam co tam zastaniemy. Jeżeli Jackie leży teraz pod ziemią, to wolę nie wiedzieć, jak bardzo mam przesrane.
John był dosyć ogarniętą osobą, nie to co ja i Robert, więc bez problemu odnalazł miejsce rzekomego pochówku mojej kuzynki. 

Tak sobie teraz myślę, że Robert powinien mieć takiego przyjaciela jak John. Inteligentny, sensowny, może trochę nieśmiały, ale to w niczym nie przeszkadza. Może Robert trochę by przy nim zmądrzał? Nie, raczej nie... Ja przyjaźnię się z Lucy, ale chyba wciąż jestem tak bardzo nieogarnięta jak wcześniej. No tak, ale Lucy pamięta o tych wszystkich ważnych rzeczach, o których ja zawsze zapominam... Robert zdecydowania potrzebuje kogoś takiego.

Moje przemyślenia zostały przerwane.

-To tu! - krzyknął po chwili John

Spożałam w miejsce, które wskazywał. Była to dość głęboka dziura w ziemi, jednak nikogo w niej nie było. Z jednej strony, cieszyłam się, że Jackie żyje, ale z drugiej strony... gdzie ona do cholery może być? Moje przemyślenia przerwał Robert

-Nie martw się Amy... Na pewno nic jej nie jest. Pójdziemy teraz do domu, na pewno zadzwoni, albo po prostu przyjedzie... Wszystko będzie dobrze. - powiedział, po czym po prostu mnie przytulił
Takiego go właśnie kochałam.


*godzinę później*


Mimo wszystko, bardzo się przejmowałam całą tą sytuacją. Chciałam spokojnie iść spać, jednak kiedy otworzyłam drzwi od naszego domu okazało się, że właśnie zaczyna się w nim całkiem niezła impreza. Zerknęłam pytająco na Roberta

-No, chciałem to zrobić na cześć Jackie... Ale skoro jej nie ma, chyba powinienem to wszystko odwołać...

-Co ty, Robert! Jak już to wszystko zorganizwałeś to... korzytajmy! -zawołałam i pobiegłam do środka, całkowicie zapominając o Jackie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz