czwartek, 27 sierpnia 2015

Rozdział 7

(z perspektywy Amy)
Zamrugałam. Nic się nie zmieniło. Zamknęłam oczy i po kilku sekundach je otworzyłam. Niestety. Wszystko wyglądało tak samo jak wcześniej. Westchnęłam. Czyli jednak nie był to zły sen... To działo się naprawdę. Stałam przed drzwiami znienawidzonego budnyku. Mojej szkoły. To miejsce powracało do mnie w nocnych koszmarach. Nie mogłam uwierzyć w to, że przyszłam tutaj z własnej woli. Wzięłam kilka głębokich wdechów aby się uspokoić, po czym sięgnęłam do klamki. Wciąż miałam nadzieję, że może będzie zamknięte, że nie będę mogła tam wejść... Jednak ku mojemu rozczarowaniu drzwi ustąpiły i bez problemu mogłam wejść do środka, co z niechącią zrobiłam. Kiedy byłam już na szkolnym korytarzu zastanawiałam się, czy nie lepiej znaleźć jakąś pracę, zamiast poprawiać fizykę u tej psychopatki. Może jakoś dalibyśmy sobie radę bez pieniędzy mojego ojca...? Te myśli nie dawały mi spokoju, kiedy podążałam w kierunku pokoju nauczycielskiego. Wiedziałam, że będzie tam na mnie czekać. Stanęłam przed wspomnianym pomieszczeniem i zapukałam. Kiedy usłyszałam kroki, chciałam jak najszybciej ztąd uciec, jednak drzwi się otworzyły, a w środku stała moja znienawidzona nauczycielka. Wiedziałam, że muszę zachować zimną krew.
-Dzień dobry. - powiedziałam opanowanym głosem. Nie mogłam jej okazać swojej słabości, nie mogła wiedzieć, że to spotkanie kosztuje mnie tyle nerwów.
-Witaj Amy. - zaskrzeczała swoim koszmarnym głosem niczym jakaś ropucha. Za jakie grzechy muszę tu teraz być? Spokojnie, Amy, dasz radę.
-Przyszłam tutaj, ponieważ chciałabym poprawić moją ocenę z fizyki. Bardzo zależy mi na tym, aby przejść do następnej klasy, dlatego mam nadzieję, że wyznaczy mi pani termin poprawki. - gówno prawda, w przyszłym roku też nie będę chodzić na połowę lekcji, bo zupełnie mi na tym nie zależy... Ale cóż, potrzebowałam pieniędzy od ojca.
-No, no, nie spodziewałam się Ciebie tutaj... - niebezpiecznie się do mnie zbliżała. Zaczęłam więc cofać się do pokoju. - Nie sądziłam, że zależy Ci na ocenach. - wysyczała - Ale skoro jest inaczej... - byłam przerażona, nie miałam jak uciec - będziesz musiała mi to udowodnić - wyszeptała... uwodzicielskim (?!) głosem - Zrobisz coś dla mnie...
-Dzień dobry! - zostałam uratowana! Przez drzwi właśnie wszedł dyrektor. Myśl, Amy, myśl, teraz masz szansę...
-Rozumiem, miała pani na myśli prace społeczne! - udawałam entuzjazm.
Mężczyzna spojrzał na mnie pytająco. W zasadzie jest w porządku, zwykle przymyka oko na moją frekwencję. To jeden z niewielu ludzi, którzy pracują w tej szkole, których po prostu lubię. Fizyczka wyglądała na wściekłą, ale przy dyrektorze nie mogła nic zrobić.
-Tak Amy, masz odpracować 50 godzin w schronisku dla kotów.
-Świetny pomysł - wtrącił się facet - powinno Ci się to spodobać Amy - wręczył mi ulotkę
-A termin poprawki masz 20 sierpnia. Możesz już iść - powiedziała ta znienawidzona przeze mnie psychopatka, usiłując opanować wściekłość.
Pożegnałam się, wyszłam z tego koszmarnego pomieszczenia, po czym puściłam się biegiem w kierunku wyjścia. Biegnąc przez ulicę, w kierunku domu, pocieszałam się świadomością, że przez najbliższe dwa miesiące tutaj nie wrócę.
***
-Gdzie idziesz? - zapytał Robert, kiedy ubierałam buty. No tak, przecież o niczym mu nie powiedziałam. Kiedy tylko wróciłam ze szkoły przebrałam się i poszłam pojeździć, żeby odreagować. Spotkanie z tą kobietą zawsze kosztowało mnie mnóstwo nerwów, zawsze unikałam jej jak mogłam. Kiedy wróciłam, nikogo nie było, więc po prostu poszłam spać.
-Do schroniska dla kotów - odpowiedziałam. Chłopak wyglądał na zaskoczonego
-Po co? Będziemy mieli kota? - no cóż, po wczorajszym zakupie Jimmiego, można się było spodziewać wszystkiego
-Nie, muszę tam odpracować 50 godzin - westchnęłam wznosząc oczy do nieba
-Mogę iść z Tobą?
-Nie. - nie miałam ochoty ciągać go tam ze sobą. Zależało mi... na dobrym pierwszym wrażeniu? Powiedzmy.
-Czemu?
-Bo... ktoś przecież musi ugotować obiad! - Krzyknęłam i wybiegłam z domu. Zadowolona z siebie wyciągnęłam z kieszeni ulotkę, którą dał mi dyrektor. Miałam kawałek, ale zdecydowałam, że się przejdę. Nie minęło nawet pięć minut, kiedy na mojej drodze stanął David. Nie byłam zachwycona, ponieważ brat mojej przyjaciółki nie należał do inteligentnych... No i jego ostatnia wizyta była dosyć dziwna. Do teraz nie mam pojecia, o co wtedy mu chodziło.
-Hej Amy, wiesz, że Tim jest opętany? - no dobra, dziwny początek rozmowy, nawet jak na niego
-Yyyyy... Aha? A czemu tak sądzisz?
-Lucy mu się podoba! Rozumiesz? - chwycił mnie za ramiona - Lucy! Jemu się podoba moja siostra!
-Ja pierdolę... - wyminęłam go, jednak przed chwilą znowu pojawił się przede mną
-Dlaczego mi nie wierzysz?
-Bo jesteś idiotą.
-Wcale nie. Dlaczego tak sądzisz?
-Kurwa, David, idź i sprawdź czy nie ma cię w domu!
Odwrócił się i poszedł. Z kim ja się zadaję?


Mniej więcej po półgodzinie byłam na miejscu. Weszłam do dość dużego budynku. Był w całkiem dobrym stanie, jeśli porównało się go z innymi schroniskami. Byłam nieco zagubiona i niespecjalnie wiedziałam co mam ze sobą zrobić.
Postanowiłam poszukać jakichś ludzi. Ruszyłam więc przed siebie korytarzem. Zauważyłam otwarte drzwi, kiedy koło nich przechodziłam, coś z nich wypadło i przewróciło mnie na ziemię, kiedy oszołomiona się podniosłam, okazało się, że to "coś" to dziwnie wyglądający chłopak z wielkimi zębami.
-Hej, jestem Freddie - uśmiechnął się, pomagając mi wstać.
-Trochę dziwne okoliczności zawierania nowych znajomości... Amy.
-Co tutaj robisz? Chcesz wziąć może kotka? - zapytał z nadzieją w głosie
-W zasadzie to przyszłam tutaj odrabiać prace społeczne... - wyjaśniłam, jednak widząc jego rozczarowanie dodałam - ale o kocie też pomyślę - no, bo w zasadzie, czy przy dwóch koniach i krowie jeden mały kot zrobi jakąś różnicę?
Fred wyraźnie z siebie zadowolony zaprowadził mnie do jakiegoś faceta, który zapisał w jakiejś książce moje dane i zapewnił, że kiedy odpracuję te swoje godziny, poinformuje o wszystkim moją szkołę. No, nie jest źle. Freddie wygląda dziwnie, ale wydaje się być w porządku. Myślę, że nie będzie tak tragicznie, jak się obawiałam.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz