(z
perspektywy Amy)
Cóż,
zaczynałam powoli mieć naprawdę dość. Z jednej strony byłam
zadowolona, że moi przyjaciele nie widzą mnie w takim stanie, a z
drugiej okropnie się nudziłam. Mogłam tylko leżeć i gapić się
w sufit, a dodatkowo wszędzie łaziły te ułomne pielęgniarki.
Wkurwiały mnie bardziej niż dziwki Jimmiego...
Nagle
usłyszałam kroki. Popatrzyłam w stronę drzwi. Virgin. Byłam
nieco zaskoczona, ale miło, że przyszła. Uśmiechnęłam się do
niej na powitanie.
-Hej,
jak się czujesz? - nienawidziłam tego pytania. Jednak nie zdążyłam
odpowiedzieć bo nagle do sali wbiegł... płaczący David? A zaraz
za nim jakiś dziwny facet, który wyglądał, jakby nie golił się
od kilku miesięcy.
-To
ona, Bonzo, pomóż jej! - krzyczał spanikowany brat mojej
przyjaciółki. Wspomniany Bonzo zaczął grzebać w swojej torbie.
Nie miałam pojęcia o co chodzi.
-Bonzo?
Co ty tu robisz? - usłyszałam głos Vi. Znają się? Ja pierdolę,
teraz już nic nie rozumiem.
-Możecie
łaskawie mi wytłumaczyć, co tu się do cholery dzieje? - zapytałam
dosyć kulturalnie. David popatrzył na mnie z politowaniem.
-Amy,
nie wiesz, że jak ktoś umiera, to wzywa się księdza? - zapytał
szczerze zdziwiony
-David,
tłumaczyłem Ci... - wtrącił się kudłaty facet, jednak mu
przerwałam
-Ok,
ale kto umiera? - wciąż nic nie ogarniałam. Po tym pytaniu chłopak
patrzył na mnie mniej więcej tak, jak mój ojciec na Jimmiego,
kiedy ten przedstawił nam Bartosza
-No,
Ty. Nie wiesz? - nie wytrzymam.
-Kurwa
mać, Bowie! Nie wiem co jest z Tobą nie tak, ale może do tego
Twojego zakutego łba trafi to, że jeżeli ktoś leży w szpitalu,
to nie musi do cholery umierać. Czy ja wyglądam jak jakiś
pieprzony nieboszczyk?! Wypierdalaj stąd, idź może do Jimmiego, ja
się jak na razie nie wybieram na drugą stronę, w przeciwieństwie
do niego! - wrzasnęłam
-Jak
to, Jimmy umiera? - zapytał Bonzo
-Kurwa,
możecie mi wytłumaczyć skąd wy się wszyscy znacie?
-Słuchaj,
jeśli będziesz tak przeklinać, to ja niczego Ci nie powiem, a Ty
nie pójdziesz do nieba. - odpowiedział. Nie miałam siły się z
nim wykłucać, chciałam wreszcie dowiedzieć się o co tutaj
chodzi, więc postanowiłam się uspokoić. Wtedy odpowiedział
-Z
Jimmym i Virgin poznałem się w Kościele, a z Davidem chodziłem do
przedszkola. - Jimmy w Kościele? To już było naprawdę dziwne...
-A
dlaczego Jimmy umiera? - zapytała przejęta Vi
-Bo
ma raka, nie wiedziałaś? - zapytałam zaskoczona - przecież Robert
słyszał jak mówisz o tym szefowi...
-To
dlatego był taki załamany... - powiedział Bonzo. David nic nie
mówił. Patrzył tylko na mnie z przerażeniem w oczach.
Zastanawiałam się, czy ze względu na to, co powiedziałam o
Jimmym, czy wciąż nie mógł zrozumieć, jak to się stało, że
nie umieram. Nieważne.
-Amy,
on nie ma raka. - czy Virgin naprawdę jest aż tak głupia?
-Jak
to? Przecież sama tak mówiłaś.
-Tak,
ale to była tylko oficjalna wersja. Musiałam go kryć, żeby szef
go nie wyrzucił, bo tak się obijał. Nie przychodził do roboty,
więc nic lepszego nie przyszło mi do głowy. Robert musiał
podsłuchać ten moment rozmowy.
-Cholera!
- poczułam na sobie karcący wzrok przyjaciela Virgin i Davida - Vi,
musisz im o tym powiedzieć! Biegnij szybko do mojego domu, wiesz jak
wszyscy się zamartwiają? - dziewczyna mnie posłuchała i szybko
opuściła moją salę. Bowie zrobił to samo. Bonzo został.
Niestety.
-A
Ty nie idziesz? - zapytałam. Starałam się, żeby zabrzmiało to
dość miło, w sumie nie chciałam, żeby myślał, że go wyrzucam.
-Nie
zostawię Cię przecież samej. Trzeba troszczyć się o swoich
bliźnich. - no dobra... to było dziwne
-Ekhm,
Bonzo, wiesz, jestem tutaj sama już od kilku godzin i jakoś sobie
radzę.
-Na
pewno będzie Ci miło, jeśli nie będziesz sama - wywróciłam
oczami - czyjaś obecność zawsze pomaga. - wpadłam na pomysł jak
się go pozbyć
-Wiesz,
jestem teraz trochę śpiąca. Myślę, że powinnam się zdrzemnąć.
Dzięki, za towarzystwo.
-Spoko,
nie przejmuj się mną. Posiedzę tutaj, ty możesz spać. -
zrezygnowana opadłam na poduszkę. Facet ztąd nie wyjdzie. Nie ma
szans. Głęboko westchnęłam i spróbowałam jakoś wygodnie się
ułożyć. Zamknęłam oczy. Słyszałam jak Bonzo stuka palcami o
podłogę i coś sobie nuci. Ma niezłe poczucie rytmu. Mógłby być
perkusistą...
(godzinę
później)
Otworzyłam
oczy i zobaczyłam nad sobą twarz Virgin.
-Nikogo
nie ma. Byłam też u Lucy. Musieli gdzieś wyjechać. - cholera. Nie
jestem w stanie opisać jaką ulgę poczułam, gdy dowiedziałam się,
że Jimmy nie jest chory. Martwiło mnie tylko to, że w domu nie ma
nikogo, a ja o niczym nie wiem.
(oczami
Jimmiego)
Usłyszałem
dziki wrzask. Staffell. Kompletnie nie ogarniałem o co mu chodziło.
Może wreszcie spojrzał w lustro i zobaczył swój krzywy ryj? Nie
otwierając oczu odwróciłem się na drugi bok.
-
Jimmy, co ty wyprawiasz? Mówię do ciebie!
-
Jeszcze pięć minut, ok?
Poczułem
jak Staffell szarpa moje włosy, więc postanowiłem wreszcie
dowiedzieć się, co było powodem jego wściekłości. Rozejrzałem
się po pokoju. Obok mnie budziła się Lucy. No i wszystko jasne.
-
James, musimy poważnie pogadać!
-
Dawaj.
-
Nie tutaj. – powiedział chłopak intensywnie wpatrując się w
Lucy.
Podniosłem
się z podłogi i poszedłem z Timem.
-
Co ty wyprawiasz?! Lucy to moja dziewczyna!! Tylko moja!! Jesteśmy
sobie pisani!! W gwiazdach!! A ty sobie z nią śpisz!! Twoja świetna
metoda, tak!? Dziewczyny same wskakują do łóżka!? No chyba tylko
tobie!! Tracę mój cenny czas, jeżdżę za tobą do zadupiastych
wioch, płacę wszystkie rachunki, a ty w zamian śpisz z moją
kobietą!!! Jesteś cholernie niewdzięczny!!!
Tim
zrobił się cały czerwony i wyglądał strasznie śmiesznie. Wbiłem
wzrok w podłogę, a Tim chyba uznał to za skruchę.
-
Może po prostu wracajmy? – zaproponowałem.
Poszliśmy
do kabrioletu Staffella. Jest nas czterech, a musimy się wepchać do
dwuosobowego samochodu. Robert od razu skierował się na przednie
siedzenie. Muszę temu zapobiec, zanim przez jego zdolności
nawigatorskie wylądujemy w Trynidadzie.
Wskoczyłem
do bagażnika i pociągnąłem Roberta za sobą. Zanim Lucy ogarnęła,
zostało jej tylko miejsce obok Tima. To właściwie dobrze, bo on
jest w miarę ogarnięta i umie obsługiwać mapę. W końcu
przyjechaliśmy tu po przyjaciela tej cholery Jackie. Wypadałoby go
odebrać.
*
* *
-
Skręć w lewo – powiedziała Lucy. Tim posłusznie wykonał
polecenie. – Tim! Czemu pojechałeś w prawo!?
-
To jest lewo, kwiatuszku. – powiedział Tim spokojnym głosem.
-
No to chodziło mi o to drugie lewo. Jestem beznadziejna. Myślę, że
Jimmy pokieruje lepiej.
-
Nie Lucy, jesteś świetna. Jimmy nie umie.
Ja
nie umiem? Ja umiem wszystko! Nie pozwalaj sobie na za dużo debilu!!
-
Nie Tim, przepraszam. Przeze mnie źle jedziemy. Jimms wymień się.
Tak będzie lepiej.
-
Lucy, kiedy do ciebie dotrze, że jesteś świetna? To ja źle
pojechałem.
Trzeba
przyznać, że Tim jest żałosny. Z takim podejściem nigdy nie
znajdzie dziewczyny. Zastanawiałem się, od ilu właściwie lat
Staffell startuje do Lucy. Jak można nie umieć dać sobie spokoju
po tylu próbach? Miałem nadzieję, że Lucy szybko sobie kogoś
znajdzie i do Tima nareszcie dotrze, że nie ma szans.
-
Heeej! Lucy! Odkryłaś skrót! – wydarł się Robert. Faktycznie.
Wjechaliśmy od tyłu na teren festiwalu.
-
Lucy, jesteś najlepsza!! Powinnaś zawsze ze mną siedzieć. Z
przodu!
-
Nie!!!!!!!!!!! – wrzasnęła dziewczyna. – To znaczy…Tim, mam
chorobę lokomocyjną. Nie mogę jeździć z przodu.
-
Myślałem, że jak ma się chorobę lokomocyjną to trzeba jeździć
z przodu – przytomnie stwierdził Robert.
-
Zamknij się, durniu! Muszę teraz jechać z tyłu, bo mam coś
ważnego do powiedzenia Jamesowi. A ty, Rob, pojedziesz z przodu.
Rozglądałem
się po festiwalu. Tu gdzieś musi być dziwna sierota, która do nas
dzwoniła. Nagle zobaczyłem tego dziwnego blond człeka którego,
który kiedyś siedział z Jackie w Marquee. Dziewczyna potem długo
później tłumaczyła mi, że to jest Roger, a nie jakaś tam
Rogerita.
-
Roggie!! – wydarłem się. Dziwna blond istota podniosła głowę i
chyba mnie rozpoznała. Roggie podniósł się z ziemi i podbiegł do
nieporęcznego kabrioletu Tima. Wyskoczyłem z bagażnika i to był
absolutnie błąd. Rog rzucił się na mnie. Byłem na to bardzo
nieprzygotowany. Tak bardzo, że poleciałem do tyłu. Na Lucy,
która właśnie wysiadała.
-
Jimmy!! Odwal się od mojej dziewczyny!! Masz swoją!! I niedługo
będziesz miał z nią dziecko!! Więc złaź z mojej laski!! Bo
będę musiał cię zabić!! A nikt nie chce, żeby dziecko Rihdes
wychowywało się bez ojca!!
-
Jackie będzie miała dziecko? Dlaczego nic nie wiem! O Boże jak się
cieszę!! – zaczął wrzeszczeć Roger. Kolejny. Masakra.
Zanotowałem sobie w pamięci, żeby w towarzystwie Roberta już
nigdy nie wspominać o dzieciach. Właściwie trochę mu współczułem,
bo Amy nie lubiła, za mało powiedziane, nienawidziła dzieci. Więc
nic dziwnego, że tak się ucieszył, że będzie miał okazję
zajmować się jakimkolwiek dzieckiem. Ja właściwie chyba też
jednak chciałbym mieć to dziecko. Ale też zdawałem sobie sprawę
z tego, że gdyby Jackie rzeczywiście byłaby ze mną w ciąży to
mielibyśmy przesrane. Po pierwsze, ja i tak za jakiś miesiąc bym
umarł, a Amy nie ma litości, na pewno wyrzuciłaby biedną
amerykankę z domu. Która nie ma pracy, żadnych znajomych,
pieniędzy i nic. Nie jesteśmy aż tacy głupi.
Wspindrałem
się na tylne siedzenie. Lucy i Rog weszli za mną. Zrobił się
trochę ścisk, więc Robert poszedł na przód.
-
Co tam u Amy? Nie chcesz jej odwiedzić? – zapytał Tim. To było
dla mnie jasne, że chłopak próbuje pozbyć się Roberta i znów
siedzieć obok Lucy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz