poniedziałek, 14 grudnia 2015

Rozdział 12

(z perspektywy Amy)
Cóż, zaczynałam powoli mieć naprawdę dość. Z jednej strony byłam zadowolona, że moi przyjaciele nie widzą mnie w takim stanie, a z drugiej okropnie się nudziłam. Mogłam tylko leżeć i gapić się w sufit, a dodatkowo wszędzie łaziły te ułomne pielęgniarki. Wkurwiały mnie bardziej niż dziwki Jimmiego...
Nagle usłyszałam kroki. Popatrzyłam w stronę drzwi. Virgin. Byłam nieco zaskoczona, ale miło, że przyszła. Uśmiechnęłam się do niej na powitanie.
-Hej, jak się czujesz? - nienawidziłam tego pytania. Jednak nie zdążyłam odpowiedzieć bo nagle do sali wbiegł... płaczący David? A zaraz za nim jakiś dziwny facet, który wyglądał, jakby nie golił się od kilku miesięcy.
-To ona, Bonzo, pomóż jej! - krzyczał spanikowany brat mojej przyjaciółki. Wspomniany Bonzo zaczął grzebać w swojej torbie. Nie miałam pojęcia o co chodzi.
-Bonzo? Co ty tu robisz? - usłyszałam głos Vi. Znają się? Ja pierdolę, teraz już nic nie rozumiem.
-Możecie łaskawie mi wytłumaczyć, co tu się do cholery dzieje? - zapytałam dosyć kulturalnie. David popatrzył na mnie z politowaniem.
-Amy, nie wiesz, że jak ktoś umiera, to wzywa się księdza? - zapytał szczerze zdziwiony
-David, tłumaczyłem Ci... - wtrącił się kudłaty facet, jednak mu przerwałam
-Ok, ale kto umiera? - wciąż nic nie ogarniałam. Po tym pytaniu chłopak patrzył na mnie mniej więcej tak, jak mój ojciec na Jimmiego, kiedy ten przedstawił nam Bartosza
-No, Ty. Nie wiesz? - nie wytrzymam.
-Kurwa mać, Bowie! Nie wiem co jest z Tobą nie tak, ale może do tego Twojego zakutego łba trafi to, że jeżeli ktoś leży w szpitalu, to nie musi do cholery umierać. Czy ja wyglądam jak jakiś pieprzony nieboszczyk?! Wypierdalaj stąd, idź może do Jimmiego, ja się jak na razie nie wybieram na drugą stronę, w przeciwieństwie do niego! - wrzasnęłam
-Jak to, Jimmy umiera? - zapytał Bonzo
-Kurwa, możecie mi wytłumaczyć skąd wy się wszyscy znacie?
-Słuchaj, jeśli będziesz tak przeklinać, to ja niczego Ci nie powiem, a Ty nie pójdziesz do nieba. - odpowiedział. Nie miałam siły się z nim wykłucać, chciałam wreszcie dowiedzieć się o co tutaj chodzi, więc postanowiłam się uspokoić. Wtedy odpowiedział
-Z Jimmym i Virgin poznałem się w Kościele, a z Davidem chodziłem do przedszkola. - Jimmy w Kościele? To już było naprawdę dziwne...
-A dlaczego Jimmy umiera? - zapytała przejęta Vi
-Bo ma raka, nie wiedziałaś? - zapytałam zaskoczona - przecież Robert słyszał jak mówisz o tym szefowi...
-To dlatego był taki załamany... - powiedział Bonzo. David nic nie mówił. Patrzył tylko na mnie z przerażeniem w oczach. Zastanawiałam się, czy ze względu na to, co powiedziałam o Jimmym, czy wciąż nie mógł zrozumieć, jak to się stało, że nie umieram. Nieważne.
-Amy, on nie ma raka. - czy Virgin naprawdę jest aż tak głupia?
-Jak to? Przecież sama tak mówiłaś.
-Tak, ale to była tylko oficjalna wersja. Musiałam go kryć, żeby szef go nie wyrzucił, bo tak się obijał. Nie przychodził do roboty, więc nic lepszego nie przyszło mi do głowy. Robert musiał podsłuchać ten moment rozmowy.
-Cholera! - poczułam na sobie karcący wzrok przyjaciela Virgin i Davida - Vi, musisz im o tym powiedzieć! Biegnij szybko do mojego domu, wiesz jak wszyscy się zamartwiają? - dziewczyna mnie posłuchała i szybko opuściła moją salę. Bowie zrobił to samo. Bonzo został. Niestety.
-A Ty nie idziesz? - zapytałam. Starałam się, żeby zabrzmiało to dość miło, w sumie nie chciałam, żeby myślał, że go wyrzucam.
-Nie zostawię Cię przecież samej. Trzeba troszczyć się o swoich bliźnich. - no dobra... to było dziwne
-Ekhm, Bonzo, wiesz, jestem tutaj sama już od kilku godzin i jakoś sobie radzę.
-Na pewno będzie Ci miło, jeśli nie będziesz sama - wywróciłam oczami - czyjaś obecność zawsze pomaga. - wpadłam na pomysł jak się go pozbyć
-Wiesz, jestem teraz trochę śpiąca. Myślę, że powinnam się zdrzemnąć. Dzięki, za towarzystwo.
-Spoko, nie przejmuj się mną. Posiedzę tutaj, ty możesz spać. - zrezygnowana opadłam na poduszkę. Facet ztąd nie wyjdzie. Nie ma szans. Głęboko westchnęłam i spróbowałam jakoś wygodnie się ułożyć. Zamknęłam oczy. Słyszałam jak Bonzo stuka palcami o podłogę i coś sobie nuci. Ma niezłe poczucie rytmu. Mógłby być perkusistą...
(godzinę później)
Otworzyłam oczy i zobaczyłam nad sobą twarz Virgin.
-Nikogo nie ma. Byłam też u Lucy. Musieli gdzieś wyjechać. - cholera. Nie jestem w stanie opisać jaką ulgę poczułam, gdy dowiedziałam się, że Jimmy nie jest chory. Martwiło mnie tylko to, że w domu nie ma nikogo, a ja o niczym nie wiem.


(oczami Jimmiego)
Usłyszałem dziki wrzask. Staffell. Kompletnie nie ogarniałem o co mu chodziło. Może wreszcie spojrzał w lustro i zobaczył swój krzywy ryj? Nie otwierając oczu odwróciłem się na drugi bok.
- Jimmy, co ty wyprawiasz? Mówię do ciebie!
- Jeszcze pięć minut, ok?
Poczułem jak Staffell szarpa moje włosy, więc postanowiłem wreszcie dowiedzieć się, co było powodem jego wściekłości. Rozejrzałem się po pokoju. Obok mnie budziła się Lucy. No i wszystko jasne.
- James, musimy poważnie pogadać!
- Dawaj.
- Nie tutaj. – powiedział chłopak intensywnie wpatrując się w Lucy.
Podniosłem się z podłogi i poszedłem z Timem.
- Co ty wyprawiasz?! Lucy to moja dziewczyna!! Tylko moja!! Jesteśmy sobie pisani!! W gwiazdach!! A ty sobie z nią śpisz!! Twoja świetna metoda, tak!? Dziewczyny same wskakują do łóżka!? No chyba tylko tobie!! Tracę mój cenny czas, jeżdżę za tobą do zadupiastych wioch, płacę wszystkie rachunki, a ty w zamian śpisz z moją kobietą!!! Jesteś cholernie niewdzięczny!!!
Tim zrobił się cały czerwony i wyglądał strasznie śmiesznie. Wbiłem wzrok w podłogę, a Tim chyba uznał to za skruchę.
- Może po prostu wracajmy? – zaproponowałem.
Poszliśmy do kabrioletu Staffella. Jest nas czterech, a musimy się wepchać do dwuosobowego samochodu. Robert od razu skierował się na przednie siedzenie. Muszę temu zapobiec, zanim przez jego zdolności nawigatorskie wylądujemy w Trynidadzie.
Wskoczyłem do bagażnika i pociągnąłem Roberta za sobą. Zanim Lucy ogarnęła, zostało jej tylko miejsce obok Tima. To właściwie dobrze, bo on jest w miarę ogarnięta i umie obsługiwać mapę. W końcu przyjechaliśmy tu po przyjaciela tej cholery Jackie. Wypadałoby go odebrać.


* * *


- Skręć w lewo – powiedziała Lucy. Tim posłusznie wykonał polecenie. – Tim! Czemu pojechałeś w prawo!?
- To jest lewo, kwiatuszku. – powiedział Tim spokojnym głosem.
- No to chodziło mi o to drugie lewo. Jestem beznadziejna. Myślę, że Jimmy pokieruje lepiej.
- Nie Lucy, jesteś świetna. Jimmy nie umie.
Ja nie umiem? Ja umiem wszystko! Nie pozwalaj sobie na za dużo debilu!!
- Nie Tim, przepraszam. Przeze mnie źle jedziemy. Jimms wymień się. Tak będzie lepiej.
- Lucy, kiedy do ciebie dotrze, że jesteś świetna? To ja źle pojechałem.
Trzeba przyznać, że Tim jest żałosny. Z takim podejściem nigdy nie znajdzie dziewczyny. Zastanawiałem się, od ilu właściwie lat Staffell startuje do Lucy. Jak można nie umieć dać sobie spokoju po tylu próbach? Miałem nadzieję, że Lucy szybko sobie kogoś znajdzie i do Tima nareszcie dotrze, że nie ma szans.
- Heeej! Lucy! Odkryłaś skrót! – wydarł się Robert. Faktycznie. Wjechaliśmy od tyłu na teren festiwalu.
- Lucy, jesteś najlepsza!! Powinnaś zawsze ze mną siedzieć. Z przodu!
- Nie!!!!!!!!!!! – wrzasnęła dziewczyna. – To znaczy…Tim, mam chorobę lokomocyjną. Nie mogę jeździć z przodu.
- Myślałem, że jak ma się chorobę lokomocyjną to trzeba jeździć z przodu – przytomnie stwierdził Robert.
- Zamknij się, durniu! Muszę teraz jechać z tyłu, bo mam coś ważnego do powiedzenia Jamesowi. A ty, Rob, pojedziesz z przodu.
Rozglądałem się po festiwalu. Tu gdzieś musi być dziwna sierota, która do nas dzwoniła. Nagle zobaczyłem tego dziwnego blond człeka którego, który kiedyś siedział z Jackie w Marquee. Dziewczyna potem długo później tłumaczyła mi, że to jest Roger, a nie jakaś tam Rogerita.
- Roggie!! – wydarłem się. Dziwna blond istota podniosła głowę i chyba mnie rozpoznała. Roggie podniósł się z ziemi i podbiegł do nieporęcznego kabrioletu Tima. Wyskoczyłem z bagażnika i to był absolutnie błąd. Rog rzucił się na mnie. Byłem na to bardzo nieprzygotowany. Tak bardzo, że poleciałem do tyłu. Na Lucy, która właśnie wysiadała.
- Jimmy!! Odwal się od mojej dziewczyny!! Masz swoją!! I niedługo będziesz miał z nią dziecko!! Więc złaź z mojej laski!! Bo będę musiał cię zabić!! A nikt nie chce, żeby dziecko Rihdes wychowywało się bez ojca!!
- Jackie będzie miała dziecko? Dlaczego nic nie wiem! O Boże jak się cieszę!! – zaczął wrzeszczeć Roger. Kolejny. Masakra. Zanotowałem sobie w pamięci, żeby w towarzystwie Roberta już nigdy nie wspominać o dzieciach. Właściwie trochę mu współczułem, bo Amy nie lubiła, za mało powiedziane, nienawidziła dzieci. Więc nic dziwnego, że tak się ucieszył, że będzie miał okazję zajmować się jakimkolwiek dzieckiem. Ja właściwie chyba też jednak chciałbym mieć to dziecko. Ale też zdawałem sobie sprawę z tego, że gdyby Jackie rzeczywiście byłaby ze mną w ciąży to mielibyśmy przesrane. Po pierwsze, ja i tak za jakiś miesiąc bym umarł, a Amy nie ma litości, na pewno wyrzuciłaby biedną amerykankę z domu. Która nie ma pracy, żadnych znajomych, pieniędzy i nic. Nie jesteśmy aż tacy głupi.
Wspindrałem się na tylne siedzenie. Lucy i Rog weszli za mną. Zrobił się trochę ścisk, więc Robert poszedł na przód.
- Co tam u Amy? Nie chcesz jej odwiedzić? – zapytał Tim. To było dla mnie jasne, że chłopak próbuje pozbyć się Roberta i znów siedzieć obok Lucy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz