piątek, 25 grudnia 2015

Rozdział 13

(z perspektywy Amy)
Do sali właśnie wszedł Robert. Cieszyłam się, że go widzę.
-Robert! Jimmy nie ma raka! - zawołałam z uśmiechem. Robert momentalnie zbladł. O co chodzi?
-Amy... Ty bredzisz... Źle się czujesz? Połóż się. Cholera, to wszystko moja wina... Kochanie, przepraszam... - chwycił mnie za rękę - proszę, nie odchodź jeszcze...
-Yyyyy? Robert, oragnij dupę! Mówię prawdę.
-Skąd możesz to wiedzieć? - nadal patrzył na mnie ze strachem w oczach. Dlaczego wszyscy myślą, że zaraz umrę?
-Virgin wczoraj u mnie była. On wcale nie jest chory. Powiedziała tak jego szefowi, bo nie przychodził do pracy, a nie chciała, żeby go zwolnili, a tylko rak przyszedł jej do głowy.
-Amy! Tak strasznie się cieszę! - przytulił mnie. Cicho jęknęłam. Cóż, jednak połamane żebra dają o sobie znać.
-Cholera, przepraszam! - popatrzyłam na Roberta i zaczęłam się śmiać. Był taki uroczy i zabawny, jak tak się tym wszystkim przejmował. Patrzył na mnie zdziwiony.
-A może teraz powiesz mi, gdzie wczoraj byliście?
-To trochę długa historia... - zaczął. Po jakiejś godzinie mniej więcej wiedziałam co się wydarzyło przez ostatni dzień. Robert opowiedział mi o więzieniu, festiwalu kaszy, Timie i Rogerze.
-I zapomniałbym o najważniejszym! Jackie jest w ciąży. - popatrzyłam na niego z przerażeniem.
-Jak to Jackie JEST W CIĄŻY?! - nie, nie, błagam, niech to będzie jeden z debilnych żartów Roberta. Chłopak uważnie mi się przyjżał
-Naprawdę chcesz, żebym Ci wytłumaczył skąd się biorą dzieci? - ehmmmm...
-Nie, z kim ona do cholery jest w ciąży?
-Z Jimmym. I się pobierają. Już się nie mogę doczekać, jak będę się bawił z James'em Juniorem... - zdawał się być zachwycony tą wizją
-Robert, Jackie nie mieszka w Londynie, po wakacjach wraca do domu.
-Amy... Przecież pobierają się z Jimmym. Na pewno tutaj zostanie.
-Ale nie w moim domu! Zamieszkają u Page'a! W moim domu nie będzie żadnych małych bachorów! - byłam wściekła, nienawidziłam dzieci. Robert najwyraźniej nie przejął się specjalnie moim wybuchem i zaczął opowiadać mi, jak będzie wyglądał pokój potomka Page'a... Po kilku minutach zasnęłam.


(oczyma Jackie)
- Jack, jakaś koleżanka do ciebie! – głos Jima wyrwał mnie z półsnu. – Całkiem ładna.
Amy! Jimmy jednak się z nimi skontaktował? Krishno! Jest już zdrowa. Podniosłam wzrok. Przed celą stał Roger.
- Cześć. Przyszedłeś się pożegnać? – zapytałam. Robiłam wszystko, żeby Roggie nie zorientował się jak bardzo chce mi się płakać. I nie chodził o to, że za jakiś tydzień mam rozprawę, której wynik jest jasny. Ani to, że w Stanach zapuszkują mnie na resztę mojego usranego życia. Albo odeślą na farmę. Chodziło mi o to, że pokłóciłam się z tym downem, Jimmym. Nie było teraz dla mnie ważne, że naprawdę go polubiłam. Ważne było to, że ten idiota był gotowy na wszystko, żeby mnie stąd wyciągnąć. Sprzedałby swoją śledzionę, gdyby to coś dało. A teraz mnie nienawidzi. A ja nawet nie mogę go przeprosić.
Zostałam zaprowadzona do stołu widzeń. Przykuli mnie do krzesła. Roger siedział naprzeciwko mnie.
- Nie pozwolę, żeby cię deportowali. Nigdy.
- Już tu jeden taki był. – rzucił Morrison obojętnie. – Ale sobie poszedł. Tak działa urok osobisty naszej słodkiej Jackie. A szkoda, że jej nie zabrał. Wpieprzyła moje całe quaaludes.
- Zamknij się, Jim.
- Potrzebujemy pieniędzy. - Kontynuował Roger, nie wzruszony zachowaniem Jima. Może Page go uprzedził o moim dziwnym przyjacielu. – A ja wiem jak je zdobyć.
- Dawaj.
- Stypendium Briana. Możemy je ukraść. On i tak je marnuje na jakieś podręczniki i kursy.
Nie możemy ukraść stypendium. Brian jest mądry, należą mu się te pieniądze. I wykorzystuje je na wyższy cel. Mnie i tak prędzej czy później znów udupią.
- Nie. A właściwie skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać? – próbowałam odwrócić rozmowę na inny tor.
- Jimmy po mnie przyjechał. W dodatku mam to. – To Jimmy i Rog się znają? Chłopak wyciągnął z torby gazetę.
Dwóch amerykanów złapanych na zażywaniu substancji psychoaktywnych. Siedemnastoletnia dziewczyna będzie sądzona jak dorosła. Jej dwudziestotrzyletni partner bierze całą winę na siebie…
Nawet w gazecie o nas piszą. Świetnie. Nagle Roggie zainteresował się telewizją, oglądaną przez strażników.
- Co się dzieje? – zapytałam.
- Cicho!! Podsumowanie festiwalu kaszy!!!
Skupiłam całą uwagę na tym, co mówiła prezenterka.
-… w najważniejszej naszej konkurencji, główną nagrodę zgarnął nasz rekordzista, który zwykle startował w kategorii juniorów , w tym roku po raz pierwszy w kategorii seniorów, pan Roger Meddows-Taylor. Nagrodę pieniężną może odebrać w każdym brytyjskim banku…
- Tak!! Wygrałem!! Znowu!! – Roger poderwał się z krzesła i zaczął taniec radości. Chwycił mnie za rękę i szarpnął do góry. Popatrzył na kajdanki. Uśmiechnęłam się zażenowana.
- Gdzie jest najbliższy bank!? – wrzasnął Roggie.
- Naprzeciwko.
Chłopak wypadł z więzienia. Strażnik podszedł do mnie z kluczykami. Gdy przeprowadzał mnie z powrotem do celi powrócił Roger. Wbiegł w strażnika.
- Mam pieniądze! Uwalniam ją! – wrzasnął chłopak, rzucając pieniędzmi w strażnika.
Wszyscy popatrzyliśmy na niego jak na debila.
- Eeeh…?
- Wypuśćcie ją! Tak to się robi, prawda? Płaci się.
Strażnik zachichotał. Złapał mnie za ręce i skuł mi je za plecami. Roger pozbierał swoje pieniądze, a strażnik zaprowadził nas do jakiegoś pokoju. Za biurkiem siedział spasiony facet.
- Chcą zapłacić karę.
Podałam wszystkie moje dane, a Roger bez mrugnięcia okiem oddał mu prawie wszystkie pieniądze.
- Tylko pamiętaj. Zakaz opuszczania kraju do rozprawy.
Facet otworzył sejf i wyciągnął moją torebkę.
- Do widzenia. – powiedział facet. Wyszliśmy z aresztu. Roger ściągnął kurtkę i położył mi ją na ramionach. Aż tak się trzęsłam? Na chwiejących się nogach dotarłam do kabrioletu. Miał tylko dwa miejsca z przodu i dziwny fotelobagażnik z tyłu. Na miejscu kierowcy siedział nie znany mi chłopak, obok niego Lucy, a z tyłu wiercił się Jimmy.
- Wyciągnęłem Jackie – zawył Roger.
Wszyscy pasażerowie popatrzyli w naszym kierunku. Lucy podniosła się z fotela i chyba próbowała przejść do tyłu, ale Jimmy ją powstrzymał.
- Nie uważacie, że Jackie powinna siedzieć tutaj? Nie widzicie? Jest w szoku. Będzie jej chyba wygodniej…
- Jest w szoku więc powinna siedzieć z tyłu. Ty zostań tutaj.
- Dlaczego? – zapytała dziewczyna z desperacją z głosem.
- Bo tak. – uciął chłopak.
Lucy olała jego uwagi i wskoczyła na tylnie siedzenie. Roger rzucił się na przednie siedzenie. Za to Jimmy udawał, że mnie nie widzi. Świetnie. Czyli ma focha. Dupa.
Do samochodu były tylko przednie drzwi, a ja byłam tak bardzo zmęczona, że nie mogłam sama dostać do środka i skończyło się na tym, że Jimmy musiał przestać się obrażać i wciągnąć mnie do środka. Oczywiście wylądowałam na nim w trochę dziwnej pozycji. Zanim zdążyłam się podnieść kierowca ruszył i musiałam leżeć na kolanach Jimmiego do czasu aż samochód nie zatrzymał się na światłach.
W końcu udało mi się siąść między Luc i Jimmym. Siedzieliśmy wszyscy w krępującej ciszy. Jimmy był chyba na mnie ciągle zły za akcję sprzed kilku dni. Lucy wyraźnie nie lubiła kierowcy, a Roger był chyba trochę skrępowany, zresztą mnie to nie zdziwiło, prawie nikogo nie znał i pewnie czuł, że sytuacja zarówno między mną a Jimmym, jak i Lucy a kierowcą była napięta. No super. Chciałam jakoś zacząć rozmowę, ale kompletnie nic nie przychodziło mi do głowy, a nie chciałam gadać bez sensu na temat pogody czy jakiś innych pierdów.
- Jackie, chciałem ci pogratulować. – powiedział Roger. Udało mu się przerwać krępującą ciszę.
- Co?
- No… będziesz miała dziecko. – powiedział Roggie ze słodkim uśmiechem.
- Co!?
- No…ten… Robert tak mówił. Że bierzesz ślub i będziesz miała dziecko. Dlatego ta decyzja o ślubie jest taka szybka. Żeby nie mieć nieślubnych dzieci i żeby się wychowywało w pełnej rodzinie.
Pogrzebałam w pamięci, ale nie uprawiałam seksu naprawdę długo. Więc jakim cudem niby jestem w ciąży?
- Nie słuchaj go. – mruknął Jimmy, który nawet nie chciał uczciwie na mnie popatrzeć kiedy do mnie mówił.
- Ale dlaczego? Przecież to twoje dziecko i ty się z nią żenisz!
- Co!?
Jimmy złapał mnie za ręce, jednak po chwili puścił. Popatrzył na mnie smutnymi oczami.
- Pamiętasz co powiedziałaś, gdy chcieliśmy dostać się do Amy. – pokiwałam głową – Robert wziął to na poważnie. A jak byliśmy w Walii, to musiałem zadzwonić. Więc powiedziałem, że mam narzeczoną w ciąży. Robert skojarzył fakty i wszystkim rozpowiada, że będziemy mieć dziecko.
Wydęłam usta.
- Przepraszam. – powiedział Jimmy ze łzami w oczach. – Wiem, że nic między nami nie było. Ale po prostu nie umiałem powstrzymać Roberta…on tak bardzo kocha dzieci. To było dla niego jak spełnienie wszystkich marzeń. Tłumaczyłem mu to tyle razy, ale do niego po prostu nic nie dociera. Jest mi tak przykro, że wszyscy mają cię teraz za puszczalską nastolatkę, wiem że tak nie jest…i ty nigdy nic do mnie nie czułaś… więc mam nadzieję, że historie Roberta nie wpłyną na twoją przyszłość…
Jimmy mógłby smędzić tak bez końca. I to mi było cholernie przykro. Jimmy usiłował sprawić, żebym nie gniewała się na jego najlepszego przyjaciela, ale zdawałam sobie sprawę, że nie byłam grzeczna.
- To ja cię przepraszam. Za wszystko. – powiedziałam łamiącym się głosem. – I dziękuje wam, że po mnie przyjechaliście. Roggie, oddam ci wszystkie pieniądze…
- Nie musisz… - powiedział Roger .
- Rog, mam cię zawieźć do domu czy gdzie? – zapytał kierowca.
- Jadę do was!! – wydarł się blondi, ogłuszając mnie.
Jechaliśmy dalej. Jimmy i Roger zaczęli nawijać jeden przez drugiego, a kierowca usiłował poderwać Lucy (z marnym skutkiem). Strasznie chciało mi się spać, więc po prostu oparłam głowę na ramieniu Jimmiego. Nawet nie wiem dlaczego, ale droga minęła mi naprawdę szybko.
Wysiedliśmy z samochodu. Tego wszystkiego było dla mnie za dużo. Przeprosiłam wszystkich i poszłam do siebie. Postanowiłam wszystko odespać.


(oczami Rogera)
Wszystko zaczęło się dziać tak bardzo, bardzo szybko. Kilka godzin temu siedziałem na festiwalu kaszy, a teraz życie wszystkich powraca do normy. Na stole lądowało coraz więcej butelek z alkoholem. Nie powiem, jest co świętować. Jimmy jest zdrowy, a Jackie na wolności. To znaczy ma rozprawę, ale kto by się teraz martwił? I przy okazji poznałem piękną dziewczynę. Na początku myślałem, że jest zajęta, ale chyba ten debil Tim to dla niej coś takiego jak Bri dla mnie. Chyba powinienem był do Brianka zadzwonić, ale raczej się cieszył, że mnie nie ma. Będzie mógł się w spokoju pouczyć. Słodka Lucy zeszła po schodach, znosząc ze sobą pokaźną kolekcję płyt. Wyczuwam ostrą imprezę. Jimmy porozlewał Danielsa do szklanek. Chwyciłem za jedną, a wolną ręką objąłem Lucy i skierowałem się na kanapę.
- Pijemy za Jamesa Juniora! – krzyknąłem unosząc szklankę.
Virgin popatrzyła na mnie jak na debila, po czym przeniosła spojrzenie na zakłopotanego Jimmiego. Chłopak wbił wzrok w ziemię.
- Jimmy, masz mi coś do powiedzenia? – zapytała, takim tonem, jakby była jego matką.
- Nie. – stwierdził.
Widać było na twarzy Virgin, że za wszelką cenę chce wyciągnąć z Jimmiego prawdę. Ja tam bym się na jego miejscu cieszył, a nie udawał, że nic nie wiem.
Jednak coś sprawiło, że Vi oderwała oczy od zakłopotanego bruneta. Jackie. Widocznie się nie znały. Amerykanka kompletnie olała nas wszystkich i wzięła szklankę. Podniosłem się z kanapy i wyrwałem jej alkohol.
- Eeej! To moje! Masz swoją! Oddawaj!!
- Jackie! To może zaszkodzić dziecku! Myśl o tym co robisz.
Dziewczyna popatrzyła na mnie z nienawiścią i wyciągnęła papierosa.
- Jesteś niepoważna! – wydarłem się – Tego też ci nie wolno!
Jackie zaczęła na mnie warczeć, a ja w tym czasie zaciągnąłem się jej papierosem. Może teraz się na mnie poobraża, ale jak już zostanie matką, to będzie mi wdzięczna, że James Junior jest zdrowy i żywy. Byłem zdania, że to Jimmy powinien interweniować w takich sytuacjach, w końcu to jego dziecko. Dziewczyna chyba w końcu zrozumiała, jak powinna się zachowywać. Znów postanowiłem skupić się na siedzącej obok mnie Lucy. Ale się nie dało. Tim uwiesił się nad nami i dyszał mi do ucha. To było dziwne. Po drugiej stronie pokoju Jackie tłumaczyła coś Jimmiemu, a Virgin patrzyła na nich z przerażeniem w oczach.
-…Jimmy, to wszystko twoja wina. Tego chyba się już nie da odkręcić, nie?
- Przepraszam. – powiedział chłopak.
- James, chcesz powiedzieć, że zrobiłeś jej dziecko!? – wtrąciła Vi.
- Nie!
- Nie jestem głupia. Przecież słyszę. Powinieneś wreszcie wziąć odpowiedzialność za to co wyprawiasz. I dobrze wiesz o co mi chodzi. Masz wrócić do pracy i utrzymywać ją i dziecko! Nie interesują mnie żadne wymówki…
- Ale my nie mamy dziecka. Ja naprawdę chciałbym mieć dziecko. Ale nie mam! Dajcie sobie spokój! Robert coś wymyślił!
Jasne. Oczywiście. Tłumacz się. Gdyby nie miał dziecka to nikt by tak nie mówił. A wszyscy mówią.
Jimmy podał Jackie swoją szklankę z Danielsem, którą od razu opróżniła.
- To co tu się do cholery dzieje? – chciała wiedzieć Vi.
- Nic.
Obiecałem sobie nie zwracać już uwagi na tamtych pojebusów i skoncentrować się na Lucy. Ale spróbuj wyrwać dziewczynę gdy jej zazdrosny przyjaciel zaczyna łazić dookoła waszej kanapy i dziwnie podskakiwać i wrzeszczeć gdy tylko przysuniecie się do siebie na odległość mniejszą niż jakieś pół metra. Wkurzyłem się i sięgnąłem po butelkę. Nalałem sobie trochę więcej niż przepisowe trzy palce i zacząłem pić.
Cholera. Nagle drzwi do domu się otworzyły i stanął w nich… japierdoletonaprawdeniedziejesienaprawdekurwanajlepszywykurwistyzajebistybluesowyobożetrzymajciemniezzarazzemdlejeszkodażeBrituniemagitarzysta Eric Clapton. Nie był sam. Wśród jego towarzyszy rozpoznałem Jacka Bruce’a. Poza tym stało z nimi kilka dziewczyn wyglądających na dziwki. Zastanawiałem się jakim cudem zajebiści członkowie zajebistego Creamu znaleźli się w domu kuzynki Jackie. Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Cała burdelowa grupka otoczyła Jimmiego. Gdy poszedł dzwonić zapewne dzwonił do nich. Nie rozumiałem dlaczego. Ale zorientowałem się, że ten debil Staffell gapi się na basistę Creamu i w tym czasie zdążyłem przysunąć się do Lucy.
(oczami Jimmiego)
Ok, dzwoniłem po Erica. Ale nie prosiłem go, żeby brał ze sobą moje byłe. Nooo, trudno je w ogóle nazwać byłymi. Jeden, czy dwa razy nic nie znaczą. W dodatku miałem szansę zbliżyć się do Jackie, a wygląda na to, że ta impreza będzie zakończeniem wszystkiego. Nie dość, że chyba ostatnia moja partnerka której imienia za cholerę nie mogę sobie przypomnieć wydawała się dość …ehh?? napalona, to jeszcze Rihdes była za bardzo zainteresowana moimi kolegami. Mogłem ich nie zapraszać. Głupi Jimmy. Chyba się napiję.
Po kilku głębszych zorientowałem się, że Jackie i Bruce zniknęli. No zajebiście, po prostu. Nie będzie posuwał prawie mojej dziewczyny w prawie moim domu. Pierdoleni basiści. Postanowiłem ich znaleźć i sprawdzić co robią. Ominąłem zdzirę której imienia ciągle nie pamiętałem i poszedłem w kierunku mojego pokoju. Świetnie po prostu. Ale serio, nie mogli sobie wybrać innego miejsca, niż moje łóżko? Tyle dobrze, że tylko palili. W dodatku ten debil Bruce gasił skręty w moją pościel.
Wyszedłem z pokoju i powróciłem do salonu gdzie robiło się coraz ciekawiej.
David stał na stole w kusych majtach i tańczył bardzo erotyczny taniec ku zachwycie kilku młodych, nieznanych mi facetów. Davie gejem? Całkiem ciekawe. Na kanapie Lucy i Roger byli w stanie o którym Tim marzył od może zawsze. Sam Tim leżał nieprzytomny na podłodze obok. Nagle jakieś jabłko uderzyło mnie w głowę. Odwróciłem głowę w stronę z której nadleciał owoc. Eric. On też był pijany.
- Jimmmmmy!!! Nadooobny chłopięęęęciiiuuuu!! Przyjjjjjjaaacielu mójjjjj!!! Przyyytul sięęę!!
Podszedłem do Slowhanda, który złapał mnie za rękę i pociągnął w dół. Wylądowałem mu na kolanach. To było trochę dziwne. A potem zrobiło się trochę dziwniej. Znaczy mój przyjaciel zaczął rozpinać moją koszulę. Czy ja jestem na jakimś gej-party? To moja impreza, więc ja decyduje co tu się dzieje. A jedynymi osobami które zdawały się nie mieć gejowskich zamiarów byli Roger i Lucy. I może Która powinna raczej pilnować brata. Żeby żaden z podejrzanych gejów go nie zgwałcił. Choć Davie wydawał się całkiem chętny. I to mnie troszkę przerażało. W ogóle cała ta impreza była przerażająca. Nagle poczułem palce Erica na szyi. Próbowałem się wyrwać, ale trzymał mnie mocno. Kurwa, kurwa, kurwa. Przecież on nie jest gejem. Ja też nie. Kurwa!! Będę miał malinkę!!! Od Erica!!! Niee!!! Po raz kolejny szarpnąłem się ale pijani ludzie robią się dziwnie silni. Chyba nie wyrwę się do końca imprezy. Postanowiłem więc odkleić choć usta bluesmana od mojego biednego policzka. Ale się nie dało. Gdy straciłem już nadzieję na ratunek do salonu weszła Virgin. Od razu zauważyła jak miotam się w objęciach Erica i podeszła.
- Ratuj Virgin!! – wydarłem się. Dziewczyna nie znęcała się nade mną i pomogła mi uciec z macek Slowhanda. Skrzywiłem się z obrzydzeniem. Miałem zaślinione z pół twarzy i szyi. Podszedłem do lustra. Cholerne malinki.
- Jimmy, ogarnij tą imprezę. – rozkazała Vi. Była dla mnie jak siostra. Irytująca młodsza siostra. Ale wiedziałem, że miała rację. W dodatku nie demolowaliśmy mojego domu. Wiedziałem, że Robert się wpieprzy. Amy wpieprzy się jeszcze bardziej. Po raz pierwszy tej nocy zacząłem myśleć o konsekwencjach mojej imprezki. To było dla mnie jasne, że Amy mnie stąd wypieprzy. Postanowiłem zapanować nad wszystkim. Zacząłem od Tima. Znaczy od odciągania podpitych gejów którzy go otaczali.
- Eeej, ttteż chcesz się pppodppisaćć? – zapytał jeden z nich, podając mi moją ulubioną szminkę. Kurde, wydałem na nią dużo pieniędzy, tylko po to, żeby księżniczka Jimmy miał lepszą od Percy. Skierowałem spojrzenie na Tima. Leżał sobie prawie nago na środku salonu, prawie cały opisany moją szminką tekstami w stylu „Joe tu był”. Właściwie, czemu by się nie podpisać?
Nagle David spadł ze stołu i doczołgał się do mnie.
- Jimzzzz… zróbmyyyy raazeem taaanieec!!!
Jestem mistrzem stołowych tańców. Kocham je. Chwyciłem pod ramię pijanego Davida i razem dostaliśmy się na stół. Niestety, cizia której imienia ciągle nie pamiętałem wspięła się za nami. David znów rozpoczął erotyczny taniec i jak to było do przewidzenia od razu spadł w ramiona jakiegoś geja i rozpoczął z nim długi, namiętny pocałunek.
Ja za to dostałem się w macki tej głupiej zdziry.
- James, ta ostatnia noc była cudowna – wyszeptała mi do ucha – powtórzmy to… teraz. Pragnę cię, rozumiesz? Jestem tylko twoja…
- Puścisz mnie? – zapytałem.
- Nie żartuj sobie, kochany…. Wiem, że mnie kochasz
Powiedziała i przyssała się do mnie. I akurat ten moment Jackie musiała sobie wybrać na powrót do salonu. Popatrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. Udało mi się odepchnąć zdzirkę i zejść ze stołu. Podbiegłem do Rihdes i Bruce’a, ale dziewczyna kompletnie mnie olała i położyła dłoń na biodrze swojego towarzysza.
- Bruce, chodźmy do sypialni. – powiedziała. Chłopak był tak pijany, że chyba kompletnie nie dotarło do niego, że najcudowniejsza dziewczyna właśnie próbuje zaciągnąć go do łóżka.
- Kraaaa – odpowiedział jej bardzo rzeczowo.
- Więc idę sama. – oświadczyła.
- Odprowadzę cię – powiedziałem.
- Nie, dzięki. Sama sobie poradzę. Idź lepiej do swojej dziewczyny. – stwierdziła wywracając oczyma na to głupie stworzenie uwieszone mojego ramienia.
- To nie jest moja dziewczyna!! Ja nawet nie wiem jak ona ma na imię!!
- Jak to nie pamiętasz mojego imienia!!! James!! – wydarła się dziweczka.
- No po prostu zapomniałem – stwierdziłem. Po chwili rozcierałem bolący policzek. No ale przynajmniej miałem już tą sukę z głowy. Jackie zachichotała i wyszła z pomieszczenia. No o niej już chyba też powinienem zapomnieć. Ta perspektywa była tak okropna, że po prostu musiałem się napić. Po kilku shotach było o wiele lepiej.
Poczułem rękę na ramieniu. Przetarłem zamglone oczy. Virgin?
- Jimmy, miałeś na wszystkim zapanować, a nie upijać się. Ci idioci wyrzucili telewizor Amy. Masz przesrane.
- Ojjjj, Vii przzessttań truć mi duupę – jęknąłem.
Dziewczyna klękła i jej twarz znalazła się na moim poziomie. Zamknąłem oczy.
- Boże, jak ty wyglądasz. Idź do łóżka.
Chwyciłem za szafkę i spróbowałem się podnieść. Ale się nie udało. Moje ręce i nogi odmawiały posłuszeństwa. Nagle zrobiłem się bardzo senny. Oparłem głowę o ścianę.
Virgin ciągle coś do mnie mówiła. Jej dłoń wylądowała na moim łokciu. Dziewczyna pomogła mi wstać i praktycznie zaciągnęła mnie w stronę mojego pokoju. Lekko pchnęła mnie na łóżko.
- Jesteś idiotą. – stwierdziła.

- Wiem.

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Rozdział 12

(z perspektywy Amy)
Cóż, zaczynałam powoli mieć naprawdę dość. Z jednej strony byłam zadowolona, że moi przyjaciele nie widzą mnie w takim stanie, a z drugiej okropnie się nudziłam. Mogłam tylko leżeć i gapić się w sufit, a dodatkowo wszędzie łaziły te ułomne pielęgniarki. Wkurwiały mnie bardziej niż dziwki Jimmiego...
Nagle usłyszałam kroki. Popatrzyłam w stronę drzwi. Virgin. Byłam nieco zaskoczona, ale miło, że przyszła. Uśmiechnęłam się do niej na powitanie.
-Hej, jak się czujesz? - nienawidziłam tego pytania. Jednak nie zdążyłam odpowiedzieć bo nagle do sali wbiegł... płaczący David? A zaraz za nim jakiś dziwny facet, który wyglądał, jakby nie golił się od kilku miesięcy.
-To ona, Bonzo, pomóż jej! - krzyczał spanikowany brat mojej przyjaciółki. Wspomniany Bonzo zaczął grzebać w swojej torbie. Nie miałam pojęcia o co chodzi.
-Bonzo? Co ty tu robisz? - usłyszałam głos Vi. Znają się? Ja pierdolę, teraz już nic nie rozumiem.
-Możecie łaskawie mi wytłumaczyć, co tu się do cholery dzieje? - zapytałam dosyć kulturalnie. David popatrzył na mnie z politowaniem.
-Amy, nie wiesz, że jak ktoś umiera, to wzywa się księdza? - zapytał szczerze zdziwiony
-David, tłumaczyłem Ci... - wtrącił się kudłaty facet, jednak mu przerwałam
-Ok, ale kto umiera? - wciąż nic nie ogarniałam. Po tym pytaniu chłopak patrzył na mnie mniej więcej tak, jak mój ojciec na Jimmiego, kiedy ten przedstawił nam Bartosza
-No, Ty. Nie wiesz? - nie wytrzymam.
-Kurwa mać, Bowie! Nie wiem co jest z Tobą nie tak, ale może do tego Twojego zakutego łba trafi to, że jeżeli ktoś leży w szpitalu, to nie musi do cholery umierać. Czy ja wyglądam jak jakiś pieprzony nieboszczyk?! Wypierdalaj stąd, idź może do Jimmiego, ja się jak na razie nie wybieram na drugą stronę, w przeciwieństwie do niego! - wrzasnęłam
-Jak to, Jimmy umiera? - zapytał Bonzo
-Kurwa, możecie mi wytłumaczyć skąd wy się wszyscy znacie?
-Słuchaj, jeśli będziesz tak przeklinać, to ja niczego Ci nie powiem, a Ty nie pójdziesz do nieba. - odpowiedział. Nie miałam siły się z nim wykłucać, chciałam wreszcie dowiedzieć się o co tutaj chodzi, więc postanowiłam się uspokoić. Wtedy odpowiedział
-Z Jimmym i Virgin poznałem się w Kościele, a z Davidem chodziłem do przedszkola. - Jimmy w Kościele? To już było naprawdę dziwne...
-A dlaczego Jimmy umiera? - zapytała przejęta Vi
-Bo ma raka, nie wiedziałaś? - zapytałam zaskoczona - przecież Robert słyszał jak mówisz o tym szefowi...
-To dlatego był taki załamany... - powiedział Bonzo. David nic nie mówił. Patrzył tylko na mnie z przerażeniem w oczach. Zastanawiałam się, czy ze względu na to, co powiedziałam o Jimmym, czy wciąż nie mógł zrozumieć, jak to się stało, że nie umieram. Nieważne.
-Amy, on nie ma raka. - czy Virgin naprawdę jest aż tak głupia?
-Jak to? Przecież sama tak mówiłaś.
-Tak, ale to była tylko oficjalna wersja. Musiałam go kryć, żeby szef go nie wyrzucił, bo tak się obijał. Nie przychodził do roboty, więc nic lepszego nie przyszło mi do głowy. Robert musiał podsłuchać ten moment rozmowy.
-Cholera! - poczułam na sobie karcący wzrok przyjaciela Virgin i Davida - Vi, musisz im o tym powiedzieć! Biegnij szybko do mojego domu, wiesz jak wszyscy się zamartwiają? - dziewczyna mnie posłuchała i szybko opuściła moją salę. Bowie zrobił to samo. Bonzo został. Niestety.
-A Ty nie idziesz? - zapytałam. Starałam się, żeby zabrzmiało to dość miło, w sumie nie chciałam, żeby myślał, że go wyrzucam.
-Nie zostawię Cię przecież samej. Trzeba troszczyć się o swoich bliźnich. - no dobra... to było dziwne
-Ekhm, Bonzo, wiesz, jestem tutaj sama już od kilku godzin i jakoś sobie radzę.
-Na pewno będzie Ci miło, jeśli nie będziesz sama - wywróciłam oczami - czyjaś obecność zawsze pomaga. - wpadłam na pomysł jak się go pozbyć
-Wiesz, jestem teraz trochę śpiąca. Myślę, że powinnam się zdrzemnąć. Dzięki, za towarzystwo.
-Spoko, nie przejmuj się mną. Posiedzę tutaj, ty możesz spać. - zrezygnowana opadłam na poduszkę. Facet ztąd nie wyjdzie. Nie ma szans. Głęboko westchnęłam i spróbowałam jakoś wygodnie się ułożyć. Zamknęłam oczy. Słyszałam jak Bonzo stuka palcami o podłogę i coś sobie nuci. Ma niezłe poczucie rytmu. Mógłby być perkusistą...
(godzinę później)
Otworzyłam oczy i zobaczyłam nad sobą twarz Virgin.
-Nikogo nie ma. Byłam też u Lucy. Musieli gdzieś wyjechać. - cholera. Nie jestem w stanie opisać jaką ulgę poczułam, gdy dowiedziałam się, że Jimmy nie jest chory. Martwiło mnie tylko to, że w domu nie ma nikogo, a ja o niczym nie wiem.


(oczami Jimmiego)
Usłyszałem dziki wrzask. Staffell. Kompletnie nie ogarniałem o co mu chodziło. Może wreszcie spojrzał w lustro i zobaczył swój krzywy ryj? Nie otwierając oczu odwróciłem się na drugi bok.
- Jimmy, co ty wyprawiasz? Mówię do ciebie!
- Jeszcze pięć minut, ok?
Poczułem jak Staffell szarpa moje włosy, więc postanowiłem wreszcie dowiedzieć się, co było powodem jego wściekłości. Rozejrzałem się po pokoju. Obok mnie budziła się Lucy. No i wszystko jasne.
- James, musimy poważnie pogadać!
- Dawaj.
- Nie tutaj. – powiedział chłopak intensywnie wpatrując się w Lucy.
Podniosłem się z podłogi i poszedłem z Timem.
- Co ty wyprawiasz?! Lucy to moja dziewczyna!! Tylko moja!! Jesteśmy sobie pisani!! W gwiazdach!! A ty sobie z nią śpisz!! Twoja świetna metoda, tak!? Dziewczyny same wskakują do łóżka!? No chyba tylko tobie!! Tracę mój cenny czas, jeżdżę za tobą do zadupiastych wioch, płacę wszystkie rachunki, a ty w zamian śpisz z moją kobietą!!! Jesteś cholernie niewdzięczny!!!
Tim zrobił się cały czerwony i wyglądał strasznie śmiesznie. Wbiłem wzrok w podłogę, a Tim chyba uznał to za skruchę.
- Może po prostu wracajmy? – zaproponowałem.
Poszliśmy do kabrioletu Staffella. Jest nas czterech, a musimy się wepchać do dwuosobowego samochodu. Robert od razu skierował się na przednie siedzenie. Muszę temu zapobiec, zanim przez jego zdolności nawigatorskie wylądujemy w Trynidadzie.
Wskoczyłem do bagażnika i pociągnąłem Roberta za sobą. Zanim Lucy ogarnęła, zostało jej tylko miejsce obok Tima. To właściwie dobrze, bo on jest w miarę ogarnięta i umie obsługiwać mapę. W końcu przyjechaliśmy tu po przyjaciela tej cholery Jackie. Wypadałoby go odebrać.


* * *


- Skręć w lewo – powiedziała Lucy. Tim posłusznie wykonał polecenie. – Tim! Czemu pojechałeś w prawo!?
- To jest lewo, kwiatuszku. – powiedział Tim spokojnym głosem.
- No to chodziło mi o to drugie lewo. Jestem beznadziejna. Myślę, że Jimmy pokieruje lepiej.
- Nie Lucy, jesteś świetna. Jimmy nie umie.
Ja nie umiem? Ja umiem wszystko! Nie pozwalaj sobie na za dużo debilu!!
- Nie Tim, przepraszam. Przeze mnie źle jedziemy. Jimms wymień się. Tak będzie lepiej.
- Lucy, kiedy do ciebie dotrze, że jesteś świetna? To ja źle pojechałem.
Trzeba przyznać, że Tim jest żałosny. Z takim podejściem nigdy nie znajdzie dziewczyny. Zastanawiałem się, od ilu właściwie lat Staffell startuje do Lucy. Jak można nie umieć dać sobie spokoju po tylu próbach? Miałem nadzieję, że Lucy szybko sobie kogoś znajdzie i do Tima nareszcie dotrze, że nie ma szans.
- Heeej! Lucy! Odkryłaś skrót! – wydarł się Robert. Faktycznie. Wjechaliśmy od tyłu na teren festiwalu.
- Lucy, jesteś najlepsza!! Powinnaś zawsze ze mną siedzieć. Z przodu!
- Nie!!!!!!!!!!! – wrzasnęła dziewczyna. – To znaczy…Tim, mam chorobę lokomocyjną. Nie mogę jeździć z przodu.
- Myślałem, że jak ma się chorobę lokomocyjną to trzeba jeździć z przodu – przytomnie stwierdził Robert.
- Zamknij się, durniu! Muszę teraz jechać z tyłu, bo mam coś ważnego do powiedzenia Jamesowi. A ty, Rob, pojedziesz z przodu.
Rozglądałem się po festiwalu. Tu gdzieś musi być dziwna sierota, która do nas dzwoniła. Nagle zobaczyłem tego dziwnego blond człeka którego, który kiedyś siedział z Jackie w Marquee. Dziewczyna potem długo później tłumaczyła mi, że to jest Roger, a nie jakaś tam Rogerita.
- Roggie!! – wydarłem się. Dziwna blond istota podniosła głowę i chyba mnie rozpoznała. Roggie podniósł się z ziemi i podbiegł do nieporęcznego kabrioletu Tima. Wyskoczyłem z bagażnika i to był absolutnie błąd. Rog rzucił się na mnie. Byłem na to bardzo nieprzygotowany. Tak bardzo, że poleciałem do tyłu. Na Lucy, która właśnie wysiadała.
- Jimmy!! Odwal się od mojej dziewczyny!! Masz swoją!! I niedługo będziesz miał z nią dziecko!! Więc złaź z mojej laski!! Bo będę musiał cię zabić!! A nikt nie chce, żeby dziecko Rihdes wychowywało się bez ojca!!
- Jackie będzie miała dziecko? Dlaczego nic nie wiem! O Boże jak się cieszę!! – zaczął wrzeszczeć Roger. Kolejny. Masakra. Zanotowałem sobie w pamięci, żeby w towarzystwie Roberta już nigdy nie wspominać o dzieciach. Właściwie trochę mu współczułem, bo Amy nie lubiła, za mało powiedziane, nienawidziła dzieci. Więc nic dziwnego, że tak się ucieszył, że będzie miał okazję zajmować się jakimkolwiek dzieckiem. Ja właściwie chyba też jednak chciałbym mieć to dziecko. Ale też zdawałem sobie sprawę z tego, że gdyby Jackie rzeczywiście byłaby ze mną w ciąży to mielibyśmy przesrane. Po pierwsze, ja i tak za jakiś miesiąc bym umarł, a Amy nie ma litości, na pewno wyrzuciłaby biedną amerykankę z domu. Która nie ma pracy, żadnych znajomych, pieniędzy i nic. Nie jesteśmy aż tacy głupi.
Wspindrałem się na tylne siedzenie. Lucy i Rog weszli za mną. Zrobił się trochę ścisk, więc Robert poszedł na przód.
- Co tam u Amy? Nie chcesz jej odwiedzić? – zapytał Tim. To było dla mnie jasne, że chłopak próbuje pozbyć się Roberta i znów siedzieć obok Lucy.



wtorek, 1 grudnia 2015

Rozdział 11

(oczami Jackie)
- Jack, jakaś koleżanka do ciebie! – głos Jima wyrwał mnie z półsnu. – Całkiem ładna.
Amy! Jimmy jednak się z nimi skontaktował? Krishno! Jest już zdrowa. Podniosłam wzrok. Przed celą stał Roger.
- Cześć. Przyszedłeś się pożegnać? – zapytałam. Robiłam wszystko, żeby Roggie nie zorientował się jak bardzo chce mi się płakać. I nie chodził o to, że za jakiś tydzień mam rozprawę, której wynik jest jasny. Ani to, że w Stanach zapuszkują mnie na resztę mojego usranego życia. Albo odeślą na farmę. Chodziło mi o to, że pokłóciłam się z tym downem, Jimmym. Nie było teraz dla mnie ważne, że naprawdę go polubiłam. Ważne było to, że ten idiota był gotowy na wszystko, żeby mnie stąd wyciągnąć. Sprzedałby swoją śledzionę, gdyby to coś dało. A teraz mnie nienawidzi. A ja nawet nie mogę go przeprosić.
Zostałam zaprowadzona do stołu widzeń. Przykuli mnie do krzesła. Roger siedział naprzeciwko mnie.
- Nie pozwolę, żeby cię deportowali. Nigdy.
- Już tu jeden taki był. – rzucił Morrison obojętnie. – Ale sobie poszedł. Tak działa urok osobisty naszej słodkiej Jackie. A szkoda, że jej nie zabrał. Wpieprzyła moje całe quaaludes.
- Zamknij się, Jim.
- Potrzebujemy pieniędzy. - Kontynuował Roger, nie wzruszony zachowaniem Jima. Może Page go uprzedził o moim dziwnym przyjacielu. – A ja wiem jak je zdobyć.
- Dawaj.
- Stypendium Briana. Możemy je ukraść. On i tak je marnuje na jakieś podręczniki i kursy.
Nie możemy ukraść stypendium. Brian jest mądry, należą mu się te pieniądze. I wykorzystuje je na wyższy cel. Mnie i tak prędzej czy później znów udupią.
- Nie. A właściwie skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać? – próbowałam odwrócić rozmowę na inny tor.
- Jakiś facet zadzwonił z twojego domu i mi powiedział. W dodatku mam to. – Chłopak wyciągnął z torby gazetę.
Dwóch amerykanów złapanych na zażywaniu substancji psychoaktywnych. Siedemnastoletnia dziewczyna będzie sądzona jak dorosła. Jej dwudziestotrzyletni partner bierze całą winę na siebie…
Nawet w gazecie o nas piszą.


(oczami Jimmiego)
Wróciłem wściekły do domu Amy. Pieprzona Jackie. I jej pieprzony chłopak. Właściwie, co mi zależy? Niech sobie zgniją w tym więzieniu.
- Co znowu Jimmy? – zapytał Robert. Wściekły rzuciłem przed niego, na stół gazetę.
Robert szybko przejechał wzrokiem po nagłówku.
- Nie mów, że ta siedemnastolatka to Jackie.
- Dokładnie.
- Boże, w co ona się wpakowała? Co jeszcze wiesz? – Robert wydawał się przejęty całą sytuacją.
- Będzie miała proces, a później pewnie ją deportują. – starałem się, żeby mój głos brzmiał jak najbardziej obojętnie.
- Musimy ją ratować.
- Nie.
- Jimmy, czegoś tu nie rozumiem. Podobno jesteś z nią zaręczony, a nie przeszkadza ci to, że zgnije w więzieniu i już nigdy jej nie zobaczysz?
- Nigdy nie byłem i nie będę z nią zaręczony? Co ci do cholery strzeliło do tego pustego łba?
Naszą dyskusję przerwało trzaśnięcie drzwiami. Nie miałem już siły, więc siadłem przy stole, a gdy Robert wstał żeby zobaczyć co się dzieje zabrałem jego kieliszek z sherry. Do pokoju wpadła Lucy. Nie chciało mi się z nimi rozmawiać, ani nic, więc tylko siedziałem i wodziłem palcem po brzegu kieliszka.
- Co się z nim dzieje? – zapytała Lucy.
- Aresztowali Jackie – stwierdził Robert.
- I dlatego ma depresję? – Lucy usiadła naprzeciwko mnie i zaczęła się we mnie wpatrywać. – Jimmy, przyznaj się, co jest między tobą i tą dziewczyną?
- Nic. – stwierdziłem.
- Jesteś pewien? Ale pamiętaj, jesteśmy przyjaciółmi. Możesz mi powiedzieć wszystko.
Zamknąłem oczy. Było dla mnie absolutnie jasne, że chociaż mówiłem, że nic nie ma, Lucy dobrze wiedziała jak jest naprawdę.
Nagle zadzwonił telefon. Poszedłem odebrać, żeby nie wpaść w krzyżowy ogień pytań dotyczących Jackie.
- Mówi Roger. Mogę rozmawiać z Jackie? – czy ta cholerna dziewczyna będzie mnie prześladować do końca życia?
- Nie ma jej.
- COOO?? N…iiiee!!!
- Ale co się stało?
- BBoo…My byliśmy na festiwalu kaszy…iiiii ona zniknęła!! I ktoś musi pppoo mnie przyyyyjechaććć!!!
- Spokojnie, przyjedziemy po ciebie. – właściwie nie wiem czemu to powiedziałem.
- Naprawdę? Dziękuję!! Kocham cię!!
Wróciłem do Roberta i Lucy.
- Ze szpitala czy więzienia? – zapytał Robert.
- Z festiwalu kaszy.
Lucy opluła się sherry.
- Mówisz, że chodzi o ten najbardziej wiochowaty, żałosny, średniowieczny festiwal w kraju?
- Tak. I tam jedziemy.
W końcu Lucy siedziała za kierownicą, obok niej Robert z mapą, a ja leżałem na tylnym siedzeniu. Myślałem, że festiwal kaszy jest blisko, a my jechaliśmy już bardzo długo. Nagle Lucy zaparkowała w środku lasu.
- To tutaj? – zapytałem.
- Benzyna nam się skończyła.
Wysiadłem i nagle zauważyłem tabliczkę. Witamy w Coed Gwgan Hall. Dlaczego, do cholery jesteśmy w Walii? Zapukałem w szybę.
- Jesteśmy w Walii – oświadczyłem.
- Co? Robert, debilu! Jak ty mną kierowałeś!! – wrzasnęła Lucy. Robert popatrzył na mapę w swoich rękach. Dziewczyna wyrwała mu ją i rozłożyła. Ten idiota Robert trzymał ją do góry nogami.
- Myślałem, że to nie ma znaczenia, w którą stronę patrzysz – usiłował się wytłumaczyć.
- Jesteś niedorobiony. I jak myślisz, co teraz zrobimy?
- Ma ktoś jakieś pieniądze? – zapytałem.
Lucy i Robert popatrzyli na mnie jak na idiotę.
- Nooo, utknęliśmy w środku lasu, w nocy, bez pieniędzy. Fajnie, nie? – podsumowałem. To tyle w temacie, jak Jackie potrafi mi spierdolić życie.
- Page, to że tu jesteśmy to tylko i wyłącznie twoja wina. To ty chciałeś jechać na ten pieprzony festiwal. Tylko dlatego, że jakaś laska która dała ci kosza zostawiła tam swojego przyjaciela – stwierdziła Lucy.
- Ona nie dała mu kosza. – stwierdził Robert – on się pobierają. Nie wiedziałaś?
Lucy popatrzyła na niego ze zdziwieniem w błękitnych paczadłach.
- Co?
- Nieważne. Musimy iść. Chyba że chcecie zostać tu na całe życie. – próbowałem uciąć temat.
Ruszyłem przed siebie. Lucy i Robert wydostali się z samochodu i ruszyli za mną. Co chwilę docierały do mnie urywki ich rozmowy. Robert postanowił zdradzić jej wszystkie szczegóły dotyczące mojego wyimaginowanego ślubu. Zaplanował naprawdę dużo. Nagle dotarliśmy do wioski. Llanbadarn Fawr. To chyba większe zadupie niż festiwal kaszy. Szliśmy jedyną, nieoświetloną ulicą, gdy nagle zobaczyliśmy wielki szyld. Karczma pod trzema knurami. Pchnąłem drzwi a za mną wbili się moi tępi przyjaciele. Pomieszczenie było duże, drewniane i pełne zapitych wieśniaków. Świetnie. Podszedłem do lady a Robert i Lucy poszli za mną jak owce.
- Przepraszam, możemy skorzystać z telefonu? – zapytałem starszej karczmarki.
- A po co wam telefon?
Zastanawiałem się jak ją przekonać, gdy nagle przypomniał mi się tekst ze ślubem.
- Bo chodzi o moją narzeczoną. Złapaliśmy gumę – kobieta popatrzyła na mnie z niedowierzaniem. Potrzebuję mocniejszych argumentów – a ona jest w ciąży i nie mogę jej stresować. Nie teraz.
Jestem pewny, że usłyszałem jak szczęka Roberta uderza o podłogę. Najważniejsze, że na kobietę zadziałało. Zaprowadziła nas na zaplecze i na szczęście zostawiła nas samych.
- Jimmy! Od kiedy wiesz, że będę wujkiem Robertem? Dlaczego zawsze dowiaduje się takich rzeczy w takich okolicznościach? O Boże! Jackie jest w ciąży i w więzieniu! Mam nadzieję, że nie podziałało to na nią źle… Ale nie myślmy o tym. Nie mogę się doczekać, aż będę bawił się z Jamesem Juniorem…
Robert dalej gadał jakieś pierdoły o niemowlakach. Lucy popatrzyła na niego jak na debila.
- Luc, znasz jakiś numer telefonu na pamięć?
- Do Amy.
No to nam za bardzo nie pomoże.
- A ty? – zapytała.
- Spróbujmy do Virgin. Wątpię, że będzie w stanie nam pomóc, ale zawsze warto próbować.
Niestety, Vi nie odbierała.
- Co teraz? – spytała blondynka.
- Zostaje nam tylko Staffell.
- O nie! Nie zadzwonisz do tego mamuciego wypierda! On tu do nie przyjedzie! Nie pozwolę ci! James? Czy ty mnie wogóle słuchasz?
Nie mogłem zrobić inaczej, więc podniosłem słuchawkę i po kilku minutach Tim (znaczy po tym jak powiedziałem mu, że Lucy tu jest) zapewnił mnie, że po nas przyjedzie. Umówiliśmy się, że Robert (zbyt podniecony dzieckiem) i wściekła Lucy nie są w stanie nigdzie iść zostaną, a ja pójdę przed siebie i zobaczę się ze Staffellem po drodze.
Szedłem przed siebie już bardzo długo gdy zobaczyłem światło samochodu. Tim!
Chłopak zatrzymał swój samochód i wsiadłem do środka.
- Jimmy, nawet nie wiesz jak się cieszę. Dzięki, że zadzwoniłeś. Będę mógł przynajmniej popatrzeć na Lucy… wiesz jaka ona jest piękna. Ale nie wiem czemu gra taką niedostępną. Przecież wiem, że to co jest między nami jest prawdziwe i nigdy się nie skończy.
- Acha.
- Myślisz, że to, że tu przyjechałem zmieni coś w jej zachowaniu?
- Tak.
- Na pewno? Bo skąd masz wiedzieć? Od kiedy zostawiłeś Julie jakieś dwa lata temu nie byłeś w żadnym związku który wytrzymał ponad tydzień.
- Jestem od ciebie starszy i mądrzejszy. A ty miałeś kiedykolwiek jakąkolwiek dziewczynę?
- No Lucy…
- No to jesteś rzeczywiście baaardzo doświadczony. Powiem ci tyle. Dziewczyny lubią gdy się nimi zajmujesz. A jak widzisz masz idealną okazję by udowodnić Lucy jaki jesteś męski, zaradny, twardy i odpowiedzialny. Więc nie spieprz tego.
- Skąd to wiesz?
- Jak Amy i Robert wylądowali w szpitalu to Jackie sama wlazła mi do łóżka. – Nie ma sensu mówić Timowi, że się nie pieprzyliśmy tylko razem spaliśmy, ale jeśli za jakieś tysiąc lat uda mu się dotrzeć do tego poziomu to naprawdę będzie sukces.
- Sama? Po prostu weszła do łóżka?
- Tak. Wystarczyło jej pokazać jaki jestem mądry i opiekuńczy. Dlatego ci pomogę. Będziemy z Robertem udawać ofiary, żeby pokazać cię w najlepszym świetle.
- Jesteś najlepszy! Masz rację! Jak Lucy zobaczy, że płacę za nas rachunki i się wszystkim zajmuje to zrozumie ile jestem wart!
Tim zaczął opowiadać mi swoją wizję wspólnej przyszłości z Lucy. Przeprosiłem dziewczynę w myślach. Najważniejsze było to, że Tim będzie za nas wszystkich płacił. Później jej to wszystko wytłumaczę i ją przeproszę.
Weszliśmy z Timem do karczmy. Chłopak od razu zobaczył Lucy. Pobiegł do niej recytując „Kim Jest Sylwia” Szekspira, tylko, że imię Sylwia zmieniał na Lucy. Gdy był przy Skoro taki Lucy czar, Czy równe są jej łaski? dziewczyna nie wytrzymała i strzeliła go w twarz.
Korzystając z chwili ciszy Robert zaczął opowiadać mu o moim dziecku.
- Czyli to wszystko prawda? Twoja metoda działa!
- Jestem zmęczona. – powiedziała Lucy. – Robert truje mi o waszym bachorze od kiedy polazłeś po tego debila.
- Pamiętaj, ja i Robert to sieroty. Żeby pokazać cię w lepszym świetle. – syknąłem do Tima. Chłopak poszedł do lady i wrócił z kluczem. Tylko jednym.
Poszliśmy do pokoju. Jednoosobowy.
- Tim, to jest pokój maksymalnie na dwie osoby…
- Wiem, ale sam mówiłeś że po jednym dniu Jackie była twoja. Ty i Robert możecie spać na podłodze.
Robert gdzieś polazł i po chwili wrócił z naręczem kołder i poduszek. Zbudował dla nas gniazdo na podłodze, a w tym czasie Tim położył się na łóżku i czekał na Lucy. Ja osobiście nie miałem nic przeciwko temu, żeby spać z Robertem. Będzie nam razem ciepło i wygodnie. Położyłem się obok blondyna i wtuliłem twarz w jego loki.


* * *


Obudziło mnie szturchanie. Lucy.
- Jimmy, przesuń się.
- Co?
- Przesuń się. W życiu nie wejdę do łóżka w którym jest Tim. Wolę już spać z tobą i Robertem.
- Ale dlaczego? – trochę dziwne, że Lucy woli spać z nami na podłodze.
- Ten debil jeszcze mnie zgwałci, albo coś. A ty i Rob to bezpieczne towarzystwo.
- Dlaczego? – chciałem wiedzieć. Lucy była już wyraźnie zniecierpliwiona.
- Bo ty masz Jackie, a Robert Amy. I oboje nie chcecie ich stracić. A Staffell czai się na mnie od dłuższego czasu.
W końcu się przesunąłem i pozwoliłem Lucy wejść między siebie i Roberta. Jak Tim nas zobaczy to mnie zabije. Ale tym pomartwię się jutro.