sobota, 6 sierpnia 2016

Rozdział 23

następnego dnia

(z perspektywy Amy)

Dobra, co złego może się wydarzyć? Trzeba spróbować. Może się uda i wszystko będzie jak dawniej? Przecież naszej sytuacji już nie da się pogorszyć, więc może być tylko lepiej.

Wzięłam głęboki wdech i wcisnęłam guzik domofonu.

-Amy Johnson, do ojca – powiedziałam patrząc na służącą, która przyszła mi otworzyć. Na chwilę wróciła do środka, po czym oznajmiła, że mogę wejść i otworzyła mi bramę.

Ruszyłam szybkim krokiem do środka. Chciałam mieć to jak najszybciej za sobą. Czekał na mnie w salonie. Amy, dasz radę.

-Co Cię do mnie sprowadza? - zapytał niezbyt miłym głosem

-Chciałam... Przeprosić. Wstyd mi za wczorajszą sytuację. Nie powinnam była się tak unosić i mówić tego wszystkiego. - Gówno prawda. Wcale nie było mi wstyd i najchętniej powiedziałabym wtedy dużo więcej, ale musiałam udawać skruchę, jeśli chciałam mieć za co życ

-No, no, czyżby moja córka zmądrzała? Bardzo się cieszę.

Niepewnie się uśmiechnęłam i czekałam, aż powie coś o pieniądzach.

-Cieszę się, że zmądrzałaś, w końcu teraz będziesz tutaj mieszkać.

-Słucham? - spojrzałam na niego z przerażeniem i niedowierzaniem jednocześnie. O czym on do cholery mówił?

-Willa prawnie należy do mnie i postanowiłem w trosce o ciebie ją sprzedać. Teraz zamieszkasz u mnie i w końcu zaczniesz się zachowywać jak powinnaś.

-Nie możesz tego zrobić!

-Oczywiście, że mogę. Teraz mieszkasz tutaj.

-Myślisz, że sprzedaż tego domu coś zmieni i do Ciebie wrócę? Mam mnóstwo przyjaciół, do których mogę pójść. Nie zamierzam mieszkać tutaj. Ani poprawiać fizyki. - popatrzyłam na niego z wyższością. Przecież i tak nie mógł mi nic zrobić.

-Jesteś tego taka pewna? Chyba o jednym zapomniałaś.

-Ciekawe o czym?

-Mogę sprzedać też Micka. - spojrzał na mnie z pogardą – dalej zamierzasz pyskować? Albo wracasz do mnie i poprawiasz fizykę, albo możesz pożegnać się z twoim konikiem.

Patrzyłam na niego nie wierząc w to co słyszałam. Nie miałam wyjścia. Musiałam tutaj wrócić.

-Myślę, że decyzja jest jasna. Daję Ci jeden dzień na wyprowadzenie się. Masz być tutaj jutro o dwunastej.

-Dobrze. - odparłam starając się opanować drżenie głosu i ukryć targające mną emocje. Wybiegłam z domu i pognałam na przystanek autobusowy. Brian powinien już być w domu. Szybko wsiadłam w autobus jadący do akademika. Patrzyłam na krople deszczu spływające po szybie. Godzinę temu sądziłam że mojej sytuacji nie da się pogorszyć, a wtedy wcale nie było aż tak źle. Prawdziwy problem pojawił się dopiero teraz.

Droga od przystanku do budynku w którym mieszkał May, została przeze mnie pokonana w przynajmniej dwukrotnie większej prędkości niż zazwyczaj, ale i tak byłam mokra. Powlokłam się schodami w dół. Chciałam najpierw pogadać z Brianem, miałam nadzieję, że on potem poinformuje wszystkich o tym, co się stało. Bo jak mam powiedzieć przyjaciołom, żeby w ciągu jednego dnia po prostu wynieśli się z mojego mieszkania?

Otworzył mi Roger.

-Cześć Amy, co słychać? Coś się stało? - zapytał przyglądając mi się podejrzliwie

-Jest Bri? - nie chciałam teraz tłumaczyć blondynowi tej całej popieprzonej sytuacji

-Tak – gdy to usłyszałam, od razu go wyminęłam i wpadłam do środka. Przy stole siedziała Lucy i jadła pizzę, a Bri siedział na łóżku z jakąś książką. Gdy tylko mnie zauważył odłożył ją na bok i chciał wstać, jednak zanim zdążył to zrobić władowałam się na miejsce obok niego.

-Cześć kochanie – uśmiechnął się i pocałował mnie na powitanie – Stęskniłaś się?

-Bardzo, odpowiedziałam – odwzajemniając pocałunek. Chwilka, Amy, co ty właściwie robisz? Nie ma teraz na to czasu. Musisz im powiedzieć co się stało.

Odsunęłam się trochę i spojrzałam na Rogera i Lucy.

-Stało się coś złego. - zaczęłam. Zdziwienie popatrzyli po sobie i usiedli na drugim łóżku, czekając, aż powiem coś więcej – Mój ojciec powiedział, że przestaje mnie utrzymywać. Dzisiaj dowiedziałam się, że sprzedaje willę i jeśli nie zamieszkam u niego zrobi to samo z Mickiem. Dał nam 24 godziny na zabranie swoich rzeczy.


(oczami Jackie)

Musimy szybko skądś wziąć pieniądze. Biorąc pod uwagę to, że jedyną pracującą osobą jest Tim (wtf?) nie będzie to zbyt proste. Bo Jimmiego oczywiście musieli wyrzucić. No fajnie, że mieli jakiś plan z tym zespołem, ale dobrze wiedzieli, że z tego nie będzie pieniędzy. Przynajmniej tak od razu. Chyba mówili, że wszystko będzie dobrze żeby pocieszyć Amy, bo to głównie jej problem. Każde z nas mogłoby utrzymać się osobno, ale na pewno nie wystarczy nam na ten dom. A o Micku i Bartoszu to już można zapomnieć. I Amy może sobie protestować, ale o Micku w pierwszej kolejności.

- Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. – usłyszałam Jimmiego.

- Nie martwię się. – zaprotestowałam.

- Stoisz przed oknem i wzdychasz od pięciu minut. – faktycznie, trudno nie zauważyć. Więc powiedziałam mu wszystkie moje przemyślenia.

- No, Amy zawsze może sprzedać dom. – stwierdził – ona nie da dotknąć Micka.
Cholera, czy ona musi być taka uparta? Tak naprawdę to nie jest mój problem. W każdej chwili mogę wrócić do siebie. Wystarczy, że pójdę do wujka i mu to powiem, a on opłaci lot. Tak jak się umówiliśmy. Nagle do domu wszedł Roger. Cóż, on nie musi się niczym martwić.

- Macie problem. – oświadczył.

- No, jakbyśmy tego nie wiedzieli. – przytomnie stwierdził Robert.

- To macie większy problem. – Cholera.

- Da się? – Ton głosu Roberta wciąż był znudzony.

- Najwidoczniej. Ojciec Amy sprzedaje dom. Macie czas do jutra. – cholera nie. To nie może być prawda.

- Jak on może ruszać jej dom? Przecież ona jest jego córką. – David pierwszy raz w życiu powiedział coś mądrego. Faktycznie. Jak można zrobić z własnej córki bezdomną?

- Chyba go nie znasz. On jej nie lubi. Z resztą, nigdy jej nie lubił. Chciał żeby była idealną, grzeczną panienką. A ona nie chce sobie nawet zadać trudu, żeby poudawać przed jego znajomymi. – Jimmy szybko wytłumaczył Daviemu jak jest.

- No to musimy się wyprowadzić. Mamy mieszkanie Jimmiego i Lucy. Jakoś się tam zmieścimy. – Robert był chyba zbyt optymistyczny. – Najlepiej będzie, jeśli Amy zamieszka z Daviem i Luc…

- Nie, ona musi zamieszkać z ojcem, nie mówiłem wam jeszcze? – Rog chyba się trochę zdziwił.

- No to się z nią pożegnajcie. – stwierdził Jimmy.

- Nie można jej uratować? – zapytał David.

- Nie. Ja się idę pakować. – mruknął Jimmy.

Po tonie jego głosu poznałam, że zaraz się rozpłacze. Chyba lepiej go zostawić samego. Z braku jakiejś wizji życiowej poszłam się pakować. Nie miałam za dużo rzeczy, a moje ubrania i tak trzymałam w walizce, więc po pięciu minutach byłam gotowa się stąd wynieść. I nagle w mojej głowie pojawiło pytanie. Właściwie, czemu ja nie pomyślałam o tym wcześniej? Gdzie ja się do cholery wyniosę? Jeden pokój Jimmiego raczej nie wchodził w grę. Nigdy nie byłam też u Lucy i Davida. Właściwie to ja ich zbyt dobrze nie znałam. Akademik też odpadał. Teoretycznie, to jestem gościem Amy, ale gdyby wujek powiedział, że mam się wprowadzić z Amy to bym o tym wiedziała. Ok, nie pierwszy raz ląduje na ulicy. W LA zdarzało mi się spać na plaży. Pierwszą noc czy dwie można spędzić w barach. Resztą pomartwię się później. Wzięłam moją walizkę i zeszłam do hallu, gotowa na eksmisję. Co chwilę słyszałam jak Robert i Jimmy wrzeszczeli do siebie, o tym gdzie kto dał jakieś księżniczkowe rzeczy które trzeba zabrać.



(z perspektywy Bri)

-Roger, musimy ją jakoś uratować! - mniej więcej od piętnastu minut spacerowałem po naszym pokoju i usiłowałem coś wymyślić. Ale bezskutecznie.

-To może my też założymy zespół? - zaproponował mój przyjaciel

-Myślałem, że przestałeś grać, przecież...

-Daj spokój. Sytuacja jest trudna. Potrzebujemy hajsu.

-Myślisz, że to się uda? - zapytałem. Żeby zacząć zarabiać w ten sposób musi chyba minąć trochę czasu

-Oczywiście - obruszył się - chodź, pójdziemy do Lucy i Davida

-Ok - zgodziłem się, z braku lepszego zajęcia. Opuściliśmy akademik i wsiedliśmy na rowery. Droga do domu dziewczyny Roggiego nie trwała zbyt długo.

Gdy weszliśmy do mieszkania zastaliśmy Davida gotującego jakąś dziwną miksturę (może to była zupa?), wkurzoną Lucy siedzącą na kanapie, a obok niej upchniętego Staffela. Rog popatrzył na niego z politowaniem i wcisął się na miejce obok swojej dziewczyny, zrzucając biednego Tima na podłogę.

-Skarbie, wiesz, że zakładamy zespół? Będę perkusistą.

-Perkusiści są zajebiści - wyszeptała mu do ucha, jednak na tyle głośno, że mogłem usłyszeć, po czym usiadła na nim okrakiem.

Poczułem się zakłopotany, nie wspominając już o biednym Staffelu, po którego minie widziałem, że ma ochotę rzucić się na Taylora. Trzeba mu znaleźć dziewczynę i to szybko.

-Hej, basiści też są zajebiści! - próbował zwrócić na siebie uwagę dziewczyny, jednak zainteresował się tylko Roger, odsuwając na chwilę niezadowoloną Lucy.

-Grasz na basie? - zapytał zaintrygowany

-I śpiewam. - dodał Staffel z dumą w głosie, czekając na reakcę Luc
Wymieniłem z blondynem poruzumiewawcze spojrzenia.

-Musimy Cię przesłuchać. - powiedział Rog

-Słyszysz Lucy? Też będę w zespole! - zawołał Tim do dziewczyny

-Tak. Oh, Roggie, jesteś taki odpowiedzialny... tak to wszystko potrafisz zorganizować... jesteś najlepszy - zachwycała się między pocałunkami

Postanowiłem im nie przeszkadzać. Zastanawiałem się, co robi teraz Amy. Wyszedłem na zewnątrz i prawie zderzyłem się z Jimmy'm.

-Jimmy, ile ona tam zostanie? - zapytałem

-Skąd niby mam to wiedzieć? - popatrzył na mnie jak na idiotę


(z perspektywy Amy)

Dochodziła dwunasta. Stałam pod bramą domu, w którym kiedyś mieszkałam. Na ramieniu miałam plecak z najważniejszymi rzeczami, żeby móc spierdolić z tąd w każdej chwili. Całą resztę zostawiłam u Lucy. W ręce trzymałam wodze Micka. Oczywiście mój ojciec nie postarał się o żaden transport, więc musiałam poradzić sobie sama.

Sięgnęłam do domofonu, jednak zanim zdążyłam zadzwonić, ktoś otworzył bramę. Czyli na mnie czekali. Powoli ruszyłam w kierunku niewielkiej stajni, w której kiedyś stał Mick. Koń chętnie ruszył za mną. Chyba nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji.

Kiedy był już w swoim boksie, skierowałam się do wejścia. Przeszłam przez długi hall i znalazłam się w salonie. Kiedy usiadłam na fotelu, zegar zaczął wybijać dwunastą.

-No, no, jaka punktualność. Jestem w szoku. - usłyszałam głos ojca. Z niechęcią odwróciłam się w jego stronę

-Idź do swojego pokoju, masz tam przygotowane ubranie. Za dwie godziny pojedziemy do pana Levisa i poznasz jego syna. To porządny młody człowiek z ambicjami, nie to co ten Twój cały Brian. Moim obowiązkiem ojcowskim jest znalezienie Ci odpowiedniego męża i zamierzam go wypełnić.

-Nie chcę żadnego głupiego syna Twoich bogatych znajomych. Nie zależy mi na pieniądzach. Kocham Briana i nic tego nie zmieni!

-Nie pyskuj, bo źle się to dla Ciebie skończy. Idź w tej chwili na górę i zrób co Ci karzę.

Nie miałam wyboru. Więc powloklam się w kierunku schodów. Co ja teraz zrobię? Załamana usiadłam na łóżku. Nie wiedziałam do końca co zamierza zrobić mój ojciec ale obawiałam się, że może to rozpieprzyć mój związek. Przecież przy najbliższej okazji powie Bri, że umawiam się z kimś innym.

Muszę powiedzieć Brianowi, co się dzieje. Tylko jak? Przecież z tąd nie wyjdę. Kurwa.

Nagle usłyszałam... pukanie do okna? Jimmy tak robił jak byliśmy młodsi, a ojciec nie chciał wypuścić mnie z domu. Czyżby przyjaciel chciał sprawdzić, czy jeszcze nie umarłam? Podeszłam do okna i odsłoniłam zasłonę. Moim oczom ukazał się May. Szybko szarpnęłam klamką, żeby mógł wejść

-Co Ty tutaj robisz? - zapytałam zaskoczona jego odwiedzinami

-Jimmy mi powiedział, jak mogę wejść. Wszystko ok? - zadał pytanie siadając obok mnie

-Nie. - odparłam zgodnie z prawdą. Wolałam powiedzieć mu o wszystkim teraz, niż później się tłumaczyć.

-Am, co się dzieje? - zapytał z troską w głosie bawiąc się moimi włosami. Wzięłam głęboki wdech i streściłam mu co planuje mój kochający tatuś.

-Wiem, że tego całego Levisa uda mi się spławić, ale boję się co może nagadać Ci potem mój ojciec. Nie wierz mu. Kocham Cię i nic tego nie zmieni. - popatrzyłam w jego oczy, czekając na odpowiedź

-A może... - zaczął wstając i wpatrując się w okno – może... on ma rację?

-Co? - nie zrozumiałam

-Może faktycznie potrzebujesz kogoś, kto będzie w stanie Cię utrzymać? Powinnaś posłuchać ojca, on na pewno Ci kogoś znajdzie. Co Ci po takim dziwnym kujonie... - powiedział cicho i już miał wychodzić. Natychmiast do niego podbiegłam.

-Nigdy tak nie mów. Nigdy. - popatrzyłam na niego, zastanawiając się co odpowie

-Amy, posłuchaj, on ma rację, bo... - zamknęłam mu usta pocałunkiem, nie pozwalając mu dokończyć.

-Kocham Cię i nic tego nie zmieni, rozumiesz? - zapytałam, gdy oderwaliśmy się od siebie.

-Też Cię kocham Amy...

-Amy! Jesteś gotowa? - usłyszałam krzyk zza drzwi

-Chyba muszę już iść. Do zobaczenia – wyszeptał Brian i opuścił mój pokój przez okno. Westchnęłam i sięgnęłam po sukienkę, którą przygotował dla mnie ojciec. Przyjrzałam się jej krytycznie i otworzyłam drzwi.

-Jeśli myślisz, że założę na siebie cos takiego, to jesteś w błędzie.

-Jeśli myślisz, że pozwolę Ci założyć coś innego, jesteś w błędzie. Masz pięć minut.

Nie wytrzymam. Po prostu nie wytrzymam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz