(oczami
Jimmiego)
Wyciągnąłem
się na kanapie. I tak musiałem tu leżeć, bo Robert był wszędzie.
Co jakieś pół godziny właził do pokoju wnosząc więcej i więcej
jedzenia. Miałem dosyć i czułem się grubo. A jak odmawiałem, to
wysyłał Jackie. A do niej nie docierało, że ja wcale nie muszę
tyle jeść i myślała, że robi dobrze wpychając we mnie więcej
jedzenia, i że w ten sposób sprawi że będę żył. A ja po
prostu nie umiałem odmówić Jackie zupełnie niczego. Jeśli
chciała, żebym jadł to jadłem. Pewnie gdyby poprosiła, żebym
ogolił sobie brwi to bym się zgodził. Robert był podstępną
żmiją i wiedział jak zmuszać mnie do jedzenia. Ale go rozumiałem.
Po prostu się troszczył. Nagle usłyszałem dzwonek do drzwi.
Chwilę później Jackie otworzyła drzwi i szybko została
przesunięta na bok przez Freddiego.
-
Jimmy, kochanie…co ci się stało? Boooże! Dlaczego nie dałeś mi
znać wcześniej? Przecież się kochamy... – wrzasnął Fred.
-
O czym ty do cholery mówisz? – zapytałem.
-
Nie próbuj się oszukiwać… - szepnął i pochylił się nade mną.
Chwilę później nasze usta złączyły się w długim, namiętnym
pocałunku. Chłopak zagłębił dłonie w moich włosach. Mocno
trzymał moją głowę i nie mogłem się nawet ruszyć…eh. Może
jakoś przeżyłbym językową przygodę z Fredem, gdyby nie fakt,
gdyby że w pokoju znajdowała się Jackie. I oczywiście widziała
wszystko. No to dupa.
-
Jimmy, możesz mi to wytłumaczyć? – zapytała. Znów miała
zraniony głos.
-
No właściwie nie. – przyznałem zgodnie z prawdą. Bo jak miałem
to niby wytłumaczyć? Że jakiś dziwny gej się we mnie zakochał i
uroił sobie, że jesteśmy w związku?
-
To po co odwalałeś ten cały cyrk? Powinnam była się domyślić
wcześniej. Miałam być tylko przykrywką, pokazywaną rodzinie i
przyjaciołom, a tak naprawdę jesteś w gejowskim związku. Tylko po
co mnie oszukiwałeś? – w jej oczach pojawiły się łzy.
-
Jackie, to nie tak…ja cię kocham! – krzyknąłem. Dziewczyna nie
wyglądała na przekonaną.
-
Jimmy, możesz mi to wytłumaczyć? – tym razem padło to z ust
Fredka.
-
No nie. Wszystko słyszałeś… - Co ja mam tłumaczyć? Kocham ją
i tyle.
Freddie
wstał i przysunął się do Jackie.
-
Dziewczyno, nie widzisz co jest między mną i Jamesem. Nie wpychaj
się między nas. To znaczy wiesz…raz czy dwa możemy w trójkę
poeksperymentować w łóżku…ale to nie będzie nic szczególnego.
My planujemy wspólną przyszłość! – powiedział.
-
To ty chyba nie wiesz co jest między mną, a Jimmym. Po prostu się
wynoś. I nie możemy w trójkę poeksperymentować w łóżku. Jeśli
ktoś będzie z kimś eksperymentować, to ja i James. Sami. To ty
się nie wpychaj pomiędzy nas. – warknęła dziewczyna.
-
Nigdy mi nawet o tobie nie wspomniał…A to oznacza, że się dla
niego nie liczysz. Jego nie interesują żadne kobiety, jeśli chcesz
wiedzieć. Dlatego, bo jest gejem. – powiedział Freddie, chyba
święcie przekonany co do tego, że jestem gejem.
-
Jasne…jest gejem i wyznaje mi miłość!?
-
Może wyglądasz jak facet?
-
Jasne, już prędzej wziął cię za kobietę!
-
Tak, tak…właściwie to ja wziąłem go za kobietę…
-
Jasne…przecież jesteś gejem.
-
W ogóle popatrz na siebie…jak ty wyglądasz? Czy naprawdę wydaje
ci się, że takie ciacho zainteresuję się dziewczyną z taką
prostacką urodą? Może lepiej zainwestuj w siebie…jakiś fryzjer
czy kosmetyczka dobrze by ci zrobili…i kup sobie nowe ciuchy…może
damy ci pieniądze? Bo nie wyglądasz na taką która może sobie na
to pozwolić…
-
A ty niby jesteś lepszy? Wyglądasz jak jakiś arab!
-
Hindus, dokładniej.
-
Czy to ważne…głupi islamista.
-
Zaratusztrianin, dokładniej.
-
Wracaj na wielbłąda i zostaw Jamesa w spokoju.
-
Na Zanzibarze? Wróć do szkoły, idiotko.
Rozłożyłem
się wygodniej na łóżku. Jackie była taka słodka gdy była
zazdrosna. Dziewczyna miała wyraźnie dosyć. Po jej policzkach
spływały łzy. Cholera, powinienem był powstrzymać Freddiego
wcześniej. Biedna Jackie chyba uwierzyła w każde jego słowo…
-
Właściwie…weź sobie tego pieprzonego Jamesa. Właśnie dotarło
do mnie, że oszukiwał mnie i ciebie. Też to przemyśl. Być może
on nie zasługuje na żadne z nas. – krzyknęła i wyszła z
pokoju. No i dupa. Freddie wyglądał na zadowolonego z siebie. Ale
ja się wpieprzyłem.
-
Fred, musiałeś? – zapytałem.
-
Po prostu ona jest jakaś dzika.
-
Weź daj jej spokój…postaraj się postawić w jej sytuacji. Co byś
zrobił, gdybym lizał się z nią, a ty byś wszedł? – chciałem
bez wrzeszczenia załatwić całą sprawę.
-
No, byłoby mi smutno...
-
I jej też jest.
Nagle
do salonu wpadł Rob.
-
James, co ty wyprawiasz? Nakrzyczałbym na ciebie, ale jesteś chory.
Liżesz się z jakimś dziwnym gejem na oczach twojej narzeczonej...
-
Narzeczonej? – Freddie był w szoku.
-
No tak. Jimmy oświadczył się Jackie kilka tygodni temu. Wiesz, bo
jak urodzi się ich dziecko…
-
Nie mówiłeś, że będziesz miał dziecko. Zaręczył się z nią
tylko ze względu na ciążę. Ale ja z Jamesem możemy wychowywać
jego dziecko. Spokojnie, możesz zerwać zaręczyny…ślub ze
względu na dziecko, to nie wypali. – Fred był tak pewny siebie,
że aż się przeraziłem. On myśli o nas poważnie.
-
Po pierwsze nie ma żadnej narzeczonej, po drugie nie ma żadnego
dziecka, po trzecie nie ma żadnego nas. – wyjaśniłem.
-
Jak to?
-
Czy ja ci kurwa powiedziałem, że jesteśmy razem? – zapytałem.
-
No nie, ale to tak trzeba powiedzieć? Nie wystarczą same uczucia?
-
Co ty pieprzysz? Jakie uczucia? – miałem go coraz bardziej dosyć.
-
No te między nami…ale wiesz co? Mi się wydaje, że jeszcze do
siebie nie doszedłeś…może ja przyjdę odwiedzić cię w
przyszłym tygodniu? Jak będziesz czuł się lepiej. – powiedział,
pocałował mnie w policzek i wyszedł.
-
James…masz mi cos do powiedzenia? – głos Roberta był zimny jak
obiad podgrzany przez Amy.
-
No ja sam tego nie ogarniam. Pytaj tego małpiszona Freda. –
warknąłem.
-
Wiesz, że przez ciebie Jackie wybiegła z domu i powiedziała że
cię nienawidzi? – zapytał.
-
Dupa. – stwierdziłem.
(z
perspektywy Amy)
Siedziałam
sobie spokojnie w kuchni i jadłam obiad przygotowany przez Roberta.
Brian poszedł do domu, po jakieś podręczniki czy coś. Wszyscy
widzieli w nim tylko dziwnego kujona, którym wcale nie był...
Z
salonu co jakiś czas dochodziły wrzaski, ktoś wbiegał i wybiegał.
Nie zwracałam na to specjalnej uwagi, takie sytuacje były u nas na
porządku dziennym.
Odsunęłam
pusty talerz na bok i właśnie miałam zabierać się za malowanie
paznokci. Jednak Robert przeszkodził mi w realizacji tego planu.
-Amy!!!
- wpadł do kuchni z krzykiem. Posłałam mu pytające spojrzenie.
-Czy
Ty wiesz, co tam się dzieje?
-Nie.
- odparłam, chcąc poznać powód jego zdenerwowania
-Jimmy
jest gejem.
-Co?
- zapytałam patrząc na niego z przerażeniem - Przecież... On...
Jackie... i wogóle... Nie rozumiem. - jęknęłam
-Lizał
się przed chwilą z jakimś... Fredkiem?
-Jimmy.
Umrze. Zaraz. - wysyczałam przez zęby i podniosłam się z krzesła.
-Amy!
On jest chory, potem z nim porozmawiasz.
-Nie!
Zabiję go. - warknęłam, chwyciłam kule i chciałam iść do
salonu. Robert do mnie podbiegł i zatrzymał, łapiąc w pasie.
-Puść
mnie idioto! - krzyknęłam i z trudem wyrwałam się z jego objęć.
Był silny. Wykonałam kilka skoków, bo blondyn podczas szarpaniny
zabrał mi kule i po chwili znalazłam się w salonie. Był tam tylko
Jimmy. Odwróciłam się i zamknęłam drzwi na klucz, nie zwarzając
na wrzaski Roberta.
Popatrzyłam
z wściekłością na Jimmiego. Powiedziałam mu, że jeżeli zrani
Jackie, to powieszę go za flaki na suficie. Nie sądziłam, że jest
zdolny zrobić jej coś takiego.
-Jimmy.
Musimy porozmawiać. - spiorunowałam go wzrokiem
-Amy,
nie mam siły...
-Kurwa,
a lizać się z Freddie'm miałeś siłę? - zapytałam złośliwie -
Tłumacz się.
Chłopak
popatrzył na mnie bezradnie.
-Am,
ja sam nie rozumiem tej całej popieprzonej sytuacji...
-To
lepiej żebyś zrozumiał. Wiesz, że Jackie jakiś czas temu
wybiegła stąd z płaczem? Przez Ciebie. Pamiętasz naszą ostatnią
rozmowę?
-Tak...
ale... to nie tak jak myślisz... - próbował się tłumaczyć,
jednak mu przerwałam
-Kurwa,
a pomyślałeś o tym jak czuje się Freddie?! Czy ty wogóle myślisz
czasem o kimś innym niż o sobie? Inni ludzie też mają uczucia, a
ty bez przerwy wszystkich ranisz! Wiesz, jak oni się czuli, jak
podciąłeś sobie żyły? Nie wiem co ci strzeliło do tego pustego
łba, ale naprawdę przeginasz.
-Amy...
To nie moja wina - wyszeptał przez łzy. Nie przejmowałam się tym,
że płacze. Byłam wkurwiona do granic możliwości i cudem
powstrzymywałam się od zrobienia mu krzywdy.
-No
to do cholery ciężkiej, czyja?
-Ja...
Freddie nigdy mi się nie podobał. Am, przecież wiesz, że nie
jestem gejem.
-Mhm,
gdybyś nic do niego nie czuł, nie lizałbyś się z nim na
powitanie.
-To
on mnie pocałował!
-Nie
protestowałeś - warknęłam
-Amy,
błagam Cię, kilka godzin temu wyszedłem ze szpitala. Wiecie, że
straciłem dużo krwi, praktycznie nie mam siły, żeby się ruszać,
a co dopiero odpychać jakiegoś napalonego pedała.
-Nie
mów tak o nim - zerknął na mnie pytająco - Freddie jest w
porządku, lubię go. Nie sądziłam, że jesteś takim homofobem -
popatrzyłam na niego z niedowierzaniem
-Amy,
litości, jak byś się czuła, gdyby Virgin nagle się na Ciebie
rzuciła i próbowała Cię zgwałcić?
-Nie
chciał Cię zgwałcić, tylko Cię pocałował. I nie zrobiłby
tego, gdyby wiedział, że nie ma u Ciebie szans. Co ty mu wogóle
nagadałeś?
-Nic...
Am... nie było Cię wtedy w schronisku. Mówił tyle dziwnych
rzeczy... ja się bałem. A potem był taki miły. I nie chciałem,
żeby było mu smutno więc kiedy zapytał czy się umówimy
powiedziałem mu że może kiedyś. Myślałem, że się odczepi, ale
jest tylko gorzej...
-Ja
pierdolę... Pogadam z nimi. Lepiej się zastanów co powiesz Jackie.
I mam nadzieję, że wkrótce mi wyjaśnisz tą całą akcję z
podcinaniem żył. Teraz idę poszukać Jack. Albo Freda. Jeszcze
jedna taka akcja i nie wiem co Ci zrobię.
-Przepraszam.
- popatrzyłam na zapłakanego Jimmiego i zrobiło mi się go żal.
Usiadłam na kanapie i przytuliłam się do niego. Brunet już
całkiem się rozkleił i po chwili miałam całą koszulkę mokrą
od jego łez. Cicho westchnęłam.
-Jestem
idiotą... - wyszeptał
-Przestań
się nad sobą użalać i spróbuj to jakoś odkręcić. Na pewno się
uda - uśmiechnęłam się, próbując go pocieszyć. Mimo wszystko
był moim przyjacielem.
Wstałam
i wykonałam kilka skoków w kierunku drzwi. Kiedy je otworzyłam, do
środka wpadł Robert i potrącając mnie podbiegł do Jimmiego.
-Amy,
co ty mu zrobiłaś? - zapytał widząc płaczącego Page'a
-Nic
- wywróciłam oczami i wyszłam.
Zaczęłam
się zastanawiać, jak znajdę Jackie i Freda. Nie byłam w stanie
dojść zbyt daleko, bo poruszając się o kulach musiałam
zatrzymywać się co kilka metrów, aby odpocząć. Weszłam do
kuchni, w której zastałam Rogera. Lucy chyba poszła jeździć.
-Rog,
mógłbyś mnie gdzieś podwieźć?
-Zabrali
mi prawo jazdy... - odpowiedział zażenowany
-Racja,
zapomniałam... - zrobiło mi się trochę głupio, że poruszyłam
ten kłopotliwy dla blondyna temat. Zaczęłam się zastanawiać, kto
mógłby mi pomóc, kiedy do kuchni wszedł Staffel.
-Tim,
masz czas?
-Tak,
a o co chodzi? - zapytał podejrzliwie
-Muszę
znaleźć Freddiego, Jack pewnie wróci do domu. Tylko tak jakby nie
mogę prowadzić... Pomożesz?
-Jasne.
- powiedział i poszedł do samochodu. No, nawet on się czasem
przydaje.
Siedziałam
w samochodzie obok Staffela. Nie byłam zachwycona tym, że muszę
jechać z nim, ale nie miałam wyboru. Martwiłam się o Freddie'go.
Naprawdę go polubiłam. A teraz chłopak musiał cierpieć przez
brak asertywności Jimmiego.
Poprosiłam
Tima, żebyśmy pojeździli dookoła schroniska. Miałam nadzieję,
że szybko uda nam się go znaleźć. Nie myliłam się - Siedział
ze spuszczoną głową na jakimś murku. Zrobiło mi się przykro
patrząc na jego bezradność. Podziękowałam Staffelowi za pomoc i
wysiadłam z auta. Szybko chwyciłam kule i pokuśtykałam w stronę
Freda. Wysilił się na delikatny uśmiech, jednak widziałam że
jest załamany. Przytuliłam go na powitanie.
-Może...
pójdziemy się napić? - zaproponowałam.
-Ok.
- powiedział cicho. Ruszyliśmy w kierunku najbliższego baru. Był
na drugim końcu ulicy, więc nie musiałam się martwić, czy dojdę.
Kiedy byliśmy na miejscu Freddie zamówił Danielsa, ja wzięłam
jakieś słabe piwo. Obiecałam Robertowi, że jeszcze przez jakiś
czas będę się ograniczać.
-Fred,
mógłbyś mi powiedzieć o co chodzi z Jimmym? Od samego początku.
- poprosiłam chłopaka. Zerknął na mnie z niepewnością - Jak się
wygadasz, będzie Ci lepiej - uśmiechnęłam się. Cicho westchnął
i zaczął mówić
-Wiesz,
czuję się teraz jak kompletny debil. Ja... nie jestem gejem, tylko
bi. Na początku myślałem, że Jimmy to Ty. Wydawało mi się, że
wyglądasz inaczej niż zwykle... I zacząłem zarywać do niego,
będąc przekonanym, że zarywam do Ciebie. Potem okazało się, że
jest facetem, ale mi to nie przeszkadzało. Po chwili uświadomiłem
sobie, że może... jestem trochę zbyt nachalny. Więc powiedziałem
mu, że może sobie to wszystko przemyśleć, że mamy czas.
Wcześniej powiedział, że może gdzieś razem wyskoczymy. A ja
chyba źle to odebrałem... Kurwa, tak mi głupio, zachowałem się
jak debil...
-Nie
martw się, wszyscy niedługo zapomną o tej akcji. Wszycy robimy
czasem głupie rzeczy. - starałam się go pocieszy - na pewno kiedyś
znajdziesz sobie chłopaka. Albo dziewczynę - dodałam,
przypominając sobie, co powiedział chwilę temu. Popatrzył na mnie
smutnymi oczami
-Wyszedłem
przed twoimi przyjaciółmi na jakiegoś psychicznego zboczeńca.
-Freddie,
daj spokój, na pewno niedługo o tym zapomną. A jak Cię bliżej
poznają, na pewno Cię polubią. Jesteś jedną z najbardziej miłych
osób, jakie poznałam. - powiedziałam całkowicie szczerze. Podczas
pracy w schronisku zdążyłam się przekonać, że chłopak ma w
sobie mnóstwo pozytywnej energii i jest bardzo sympatyczny.
-Naprawdę
tak myślisz? - zapytał z nadzieją w głosie
-Gdyby
tak nie było, nie mówiłabym tego.
-Amy,
dzięki za wszystko. Nikt oprócz Ciebie nie akceptuje mojej...
orientacji. Jeszcze nikomu nie mogłem się tak wygadać. Jesteś
prawdziwą przyjaciółką - powiedział, po czym podszedł i mnie
przytulił.
Uśmiechnęłam
się, zadowolona z siebie. Teraz musiałam jeszcze znaleźć kuzynkę.
(oczami
Jackie)
Byłam wściekła. Mogłam wybaczyć Jimmiemu Freddiego. Jeśli się w nim zakochał to ok. Ale nie powinien był okłamywać ani mnie, ani tego chłopca. Powinien był powiedzieć, a nie ciągle jęczeć „Jackie, jesteś dla mnie najważniejsza, naprawdę cię kocham, ale nie możemy być razem…jeszcze nie. Jesteś tą dziewczyną, którą szukałem całe życie…nie wiem jak mogłem tak wszystko zepsuć. Tak bardzo cię kocham”. Jasne. Oczywiście. Miałam jedną zasadę – szczerość. Jeśli Jimmy nie umie się do tego zastosować, to chyba już koniec. Choć właściwie nawet nie było początku. Jak ja mam mu dalej ufać, jak on nie chce mi nawet powiedzieć o swoim związku. Wiem, że nie powinnam była krzyczeć na tego biednego zaratusztrianina, tylko raczej na Jimmiego. Właściwie ten chłopak wydawał się być w o wiele bliższej relacji z Jamesem. To chyba ja byłam (właściwie to miałam być) skokiem w bok. Postanowiłam się nie załamywać, ale nie mogłam. Cholera. Naprawdę się w nim zakochałam. Poszłam przed siebie z mocnym postanowieniem nie rozmawiania z Jimmym. Już nigdy. Więcej. Szłam tak sobie gdy nagle dotarłam do pizzerii w której poznałam Jimmiego. Super. Weszłam do środka i siadłam przy barze. I znów usłyszałam kłótnię zza zaplecza.
- Szefie, Jimmy naprawdę jest chory. Dopiero wczoraj zwolnili go ze szpitala...stracił naprawdę dużo krwi. Trzeba go nosić, bo jest za słaby, żeby sam chodził…
- Jasne, jasne. Ja już go znam. Ciągle mam ochotę go wyrzucić, ale moja Costanza…ehh te dziewczyny. Gdybyś miała mieć córki to nigdy nie zatrudniaj młodych facetów. Ten debil nic nie robi, ale moja córka, nie pozwala mi go wyrzucić… płacę mu za to, że czasem raczy się tu pojawić, zwykle pijany albo na kacu i wyjdzie po kilku godzinach…
Virgin wyszła zza zaplecza.
- O, Jackie! Jak się ma James?
- Szczerze to gówno mnie to obchodzi... – powiedziałam zgodnie z prawdą. Nagle wyszedł jeszcze jakiś facet. Jakiś obleśny, spasiony Włoch po czterdziestce.
- Kim jest twoja mała przyjaciółka?
- Narzeczona Jimmiego. – powiedziała.
- Była narzeczona. Zostawiłam go. – właściwie…jeśli Jimmy tak mnie kocha…uśmiechnęłam się z lekko flirtującym spojrzeniem. – Straszny idiota, niedojrzały. Teraz szukam prawdziwego faceta…a zapomniałam się przedstawić. Jacqueline.
- Fiorenzo Guido Donato Orazio Venceslao di Santangelo. Miło mi. – powiedział całując moją dłoń. Oparłam się na ladzie i postanowiłam rozpocząć grę kokietowania szefa mojego ex. Co z resztą nie było jakieś trudne. Chwilę później siedzieliśmy przy stole, a Virgin robiła za kelnerkę. Wydawała się zła. Fiorenzo był strasznie namolny, ale wszystko, żeby wzbudzić zazdrość i wyrzuty sumienia Jimmiego. Gościu śmierdział rybą, ale jakoś musiałam to wytrzymać… po pół godzinie Fiorenzo był mój. Miał mój adres i numer telefonu. Teraz wystarczy skonfrontować go z Jimmym. Czyli po prostu go zaprosić. Jestem genialna.
- No to będziemy w kontakcie, misiu. – mruknęłam.
- Oczywiście, bellezza!
Postanowiłam wrócić do willi kuzynki. Weszłam do domu. Postanowiłam przejść przez salon, żeby zobaczyć co porabia mój przyszły-niedoszły.
- Jackie! Wróciłaś! Jak ja się cieszę…przepraszam. Wszystko źle zrozumiałaś…
- Źle zrozumiałam? Jak miałam niby zrozumieć wejście gościa podającego się za twojego chłopaka, z którym liżesz się na powitanie? – zapytałam. Właściwie już nie byłam na niego zła. Było mi tylko przykro, że nie umiał być szczery.
- Nie umiem tego wytłumaczyć…sam tego nie rozumiem. Błagam, zrozum. Musisz mi uwierzyć. – Chłopak podniósł się z sofy i podszedł do mnie. Złapał mnie za ręce i popatrzył mi głęboko w oczy. Musiałam odwrócić głowę, żeby nie ulec mocom voodoo, którymi jakieś bóstwo obdarzyło tego przesłodkiego bruneta. Właściwie to nie było sprawiedliwe. Jimmy był zbyt idealny, żeby dać mu teraz kosza. No ale musiałam. W końcu umówiłam się z jego szefem. Strząsnęłam ramiona chłopaka i się odwróciłam.
- Nie, James…to już nie ma sensu. Widziałam, co widziałam. Widać, że ten chłopiec myśli o tobie poważnie. A ty…ty w końcu dałeś mu się pocałować, i jakoś nie protestowałeś…fakty mówią same za siebie. – nie było mi z tym łatwo. Jimmy wyglądał na zszokowanego. Chyba nie był zbyt przyzwyczajony do dostawania kosza. Miał strasznie smutną minę, więc musiałam go jeszcze podręczyć. – W ogóle kogoś poznałam, więc nie komplikuj. Między nami i tak nigdy nic nie było.
Nigdy nie widziałam Jimmiego tak zranionego. Musiałam stamtąd wyjść żeby nie odwołać wszystkiego. Miałam nadzieję, że chłopak nie odpuści sobie teraz i będzie robił wszystko, żeby mnie odzyskać.
Byłam wściekła. Mogłam wybaczyć Jimmiemu Freddiego. Jeśli się w nim zakochał to ok. Ale nie powinien był okłamywać ani mnie, ani tego chłopca. Powinien był powiedzieć, a nie ciągle jęczeć „Jackie, jesteś dla mnie najważniejsza, naprawdę cię kocham, ale nie możemy być razem…jeszcze nie. Jesteś tą dziewczyną, którą szukałem całe życie…nie wiem jak mogłem tak wszystko zepsuć. Tak bardzo cię kocham”. Jasne. Oczywiście. Miałam jedną zasadę – szczerość. Jeśli Jimmy nie umie się do tego zastosować, to chyba już koniec. Choć właściwie nawet nie było początku. Jak ja mam mu dalej ufać, jak on nie chce mi nawet powiedzieć o swoim związku. Wiem, że nie powinnam była krzyczeć na tego biednego zaratusztrianina, tylko raczej na Jimmiego. Właściwie ten chłopak wydawał się być w o wiele bliższej relacji z Jamesem. To chyba ja byłam (właściwie to miałam być) skokiem w bok. Postanowiłam się nie załamywać, ale nie mogłam. Cholera. Naprawdę się w nim zakochałam. Poszłam przed siebie z mocnym postanowieniem nie rozmawiania z Jimmym. Już nigdy. Więcej. Szłam tak sobie gdy nagle dotarłam do pizzerii w której poznałam Jimmiego. Super. Weszłam do środka i siadłam przy barze. I znów usłyszałam kłótnię zza zaplecza.
- Szefie, Jimmy naprawdę jest chory. Dopiero wczoraj zwolnili go ze szpitala...stracił naprawdę dużo krwi. Trzeba go nosić, bo jest za słaby, żeby sam chodził…
- Jasne, jasne. Ja już go znam. Ciągle mam ochotę go wyrzucić, ale moja Costanza…ehh te dziewczyny. Gdybyś miała mieć córki to nigdy nie zatrudniaj młodych facetów. Ten debil nic nie robi, ale moja córka, nie pozwala mi go wyrzucić… płacę mu za to, że czasem raczy się tu pojawić, zwykle pijany albo na kacu i wyjdzie po kilku godzinach…
Virgin wyszła zza zaplecza.
- O, Jackie! Jak się ma James?
- Szczerze to gówno mnie to obchodzi... – powiedziałam zgodnie z prawdą. Nagle wyszedł jeszcze jakiś facet. Jakiś obleśny, spasiony Włoch po czterdziestce.
- Kim jest twoja mała przyjaciółka?
- Narzeczona Jimmiego. – powiedziała.
- Była narzeczona. Zostawiłam go. – właściwie…jeśli Jimmy tak mnie kocha…uśmiechnęłam się z lekko flirtującym spojrzeniem. – Straszny idiota, niedojrzały. Teraz szukam prawdziwego faceta…a zapomniałam się przedstawić. Jacqueline.
- Fiorenzo Guido Donato Orazio Venceslao di Santangelo. Miło mi. – powiedział całując moją dłoń. Oparłam się na ladzie i postanowiłam rozpocząć grę kokietowania szefa mojego ex. Co z resztą nie było jakieś trudne. Chwilę później siedzieliśmy przy stole, a Virgin robiła za kelnerkę. Wydawała się zła. Fiorenzo był strasznie namolny, ale wszystko, żeby wzbudzić zazdrość i wyrzuty sumienia Jimmiego. Gościu śmierdział rybą, ale jakoś musiałam to wytrzymać… po pół godzinie Fiorenzo był mój. Miał mój adres i numer telefonu. Teraz wystarczy skonfrontować go z Jimmym. Czyli po prostu go zaprosić. Jestem genialna.
- No to będziemy w kontakcie, misiu. – mruknęłam.
- Oczywiście, bellezza!
Postanowiłam wrócić do willi kuzynki. Weszłam do domu. Postanowiłam przejść przez salon, żeby zobaczyć co porabia mój przyszły-niedoszły.
- Jackie! Wróciłaś! Jak ja się cieszę…przepraszam. Wszystko źle zrozumiałaś…
- Źle zrozumiałam? Jak miałam niby zrozumieć wejście gościa podającego się za twojego chłopaka, z którym liżesz się na powitanie? – zapytałam. Właściwie już nie byłam na niego zła. Było mi tylko przykro, że nie umiał być szczery.
- Nie umiem tego wytłumaczyć…sam tego nie rozumiem. Błagam, zrozum. Musisz mi uwierzyć. – Chłopak podniósł się z sofy i podszedł do mnie. Złapał mnie za ręce i popatrzył mi głęboko w oczy. Musiałam odwrócić głowę, żeby nie ulec mocom voodoo, którymi jakieś bóstwo obdarzyło tego przesłodkiego bruneta. Właściwie to nie było sprawiedliwe. Jimmy był zbyt idealny, żeby dać mu teraz kosza. No ale musiałam. W końcu umówiłam się z jego szefem. Strząsnęłam ramiona chłopaka i się odwróciłam.
- Nie, James…to już nie ma sensu. Widziałam, co widziałam. Widać, że ten chłopiec myśli o tobie poważnie. A ty…ty w końcu dałeś mu się pocałować, i jakoś nie protestowałeś…fakty mówią same za siebie. – nie było mi z tym łatwo. Jimmy wyglądał na zszokowanego. Chyba nie był zbyt przyzwyczajony do dostawania kosza. Miał strasznie smutną minę, więc musiałam go jeszcze podręczyć. – W ogóle kogoś poznałam, więc nie komplikuj. Między nami i tak nigdy nic nie było.
Nigdy nie widziałam Jimmiego tak zranionego. Musiałam stamtąd wyjść żeby nie odwołać wszystkiego. Miałam nadzieję, że chłopak nie odpuści sobie teraz i będzie robił wszystko, żeby mnie odzyskać.
(z
perspektywy Amy)
-Amy,
pogadaj z Jimmym, bo... - zaczął Robert
-Nie
mam czasu - odpowiedziałam wymijając go. Raczej po prostu mi się
nie chciało. Miałam już dość rozwiązywania problemów innych.
Kurwa, czy oni nigdy nie mogą poradzić sobie sami?
Podeszłam
do telefonu i wybrałam numer Briana. Nie miałam ochoty siedzieć
teraz w domu i wysłuchiwać płaczącego Jimmiego i panikującego
Roberta, który myśli, że coś zrobiłam James'owi... Normalnie
poszłabym pojeździć. Albo do Lucy i Davida.
Kurwa.
Ogarnij się, Amy, masz Briana.
Wykręciłam
numer patrząc na małą wymiętą karteczkę, na której był
zapisany. Brian dał mi go, kiedy byliśmy na kawie, a ja cały czas
nosiłam go w kieszeni. W sumie to miałam szczęście, bo zazwyczaj
gubię takie rzeczy, a ta była mi w tym momencie bardzo potrzebna.
Po
chwili usłyszałam w słuchawce cudowny głos Briana
-Halo?
-Hej
Bri, tu Amy. Jesteś zajęty? - zapytałam szybko
-Nie,
właściwie nie... Chcesz do mnie wpaść?
-Będę
do godziny - odpowiedziałam szczerząc się do słuchawki. Obok mnie
przeszedł Robert dziwnie się na mnie patrząc. Popatrzyłam na
niego i wzruszając ramionami zakończyłam rozmowę.
-Wychodzisz?
- zapytał, widząc że zbieram się do wyjścia
-Tak.
- odparłam - Do Briana. - dodałam uprzedzając kolejne pytanie.
Robert pokiwał głową i poszedł do kuchni. Pewnie znowu
gotuje coś dla biednego Jimmiego. Zajrzałam jeszcze do salonu, żeby
poinformować Jimmiego, że idę do Briana, po czym wyszłam.
Powlokłam się w kierunku przystanku, bo raczej nie mogłam na
nikogo liczyć w kwestii transportu.