*na wstępie powiem tylko, że miło byłoby przeczytać jakieś komentarze*
(z perspektywy Roberta)
Otworzyłem oczy. Wiedziałem tylko jedno. Muszę się ztąd jak najszybciej wydostać i dowiedzieć co z Amy. Miałem koszmary. Cały czas wracały do mnie obrazy z wczoraj. Wypadek, krew, dużo krwi, szpital, Jimmy, który nie powiedział mi o ślubie, kaftan bezpieczeństwa, oddział psychiatryczny. Za dużo jak na jeden dzień. Kiedy wstałem, okazało się, że drzwi są otwarte. Więc po prostu wyszedłem. Udało mi się w miarę szybko znaleźć salę w której leżała Amy. Wiedziałem, że nie mogę tam wejść, więc po prostu patrzyłem przez szybę. Nie wiedziałem nawet, co dokładnie jej się stało. Ale nie wyglądała dobrze. Postanowiłem tutaj zostać i poczekać, aż ktoś zgodzi się mi to wszystko wyjaśnić. Chyba miałem prawo wiedzieć. Jeżeli był już tutaj jej ojciec, pewnie powiedział wszystkim, że nie życzy sobie udzielania informacji właśnie mnie.
Zmartwiony usiadłem pod ścianą. Czy to naprawdę takie trudne powiedzieć mi, co się z nią dzieje? Co z tego, że nie jestem z rodziny? Rodzina to nie więzy krwi, ale ludzie sobie bliscy. Kto wymyślił to pierdolone prawo?
Siedziałem tak już dwie godziny, ale nikt nie zwracał na mnie specjalnej uwagi. Miałem nadzieję, że ktoś w końcu powie mi, co się dzieje z Amy. Miałem ogromne wyrzuty sumienia. Leżała tutaj z mojej winy. Mogłem się tak wczoraj nie unosić.
Kiedy tak się obwiniałem, podszedł do mnie jakiś młody lekarz.
-To twoja dziewczyna? - zapytał
-Tak... - odpowiedziałem i popatrzyłem na niego spojrzeniem pełnym nadziei
-Widzę, że naprawdę się martwisz.
-To ja ją znalazłem. Uratowałem jej życie. Jestem jedną z jej najbliższych osób, a nikt nie chce mi nic powiedzieć. Dlaczego? - miałem łzy w oczach. Facetowi chyba zrobiło się mnie żal.
-Chodź. - nie zadawałem żadnych pytań, tylko posłusznie ruszyłem za nim. Był moją jedyną nadzieją. Weszliśmy do jakiegoś pomieszczenia.
-Wiesz, że jeśli udzielę Ci jakichkolwiek informacji, to złamię prawo? - pokiwałem głową
-Ale pewnie nie wiesz, że mój brat jest bardzo dobrym prawnikiem, więc mam to gdzieś, bo robiłem już różne podobne rzeczy i w razie czego zawsze mnie jakoś z tego wyciągał. Widzę, jak się męczysz, nie mam serca tego przeciągać. Wiem jak to jest, kiedy ojciec twojej dziewczyny cię nienawidzi.
-To, w takim razie co jej jest? I dlaczego jest nieprzytomna? Spadła z konia już mnóstwo razy i prawie zawsze kończyło się najwyżej na jakimś skręceniu...
-Ale chyba zazwyczaj nie wpadała do dwumetrowych dołów w ziemi, nie sądzisz? - przytaknąłem i postanowiłem być już cicho, żeby w końcu sie czegoś dowiedzieć
-Miała sporo szczęścia, bo nie miała kasku, a złamała nogę i kilka żeber. - miałem nadzieję, że to wszystko - jednak doszło również do przerwania ciągłości tętnicy krezkowej, co spowodowało kwrotok wewnętrzny - zbladłem, co facet zauważył - spokojnie, natychmiast przeprowadziliśmy operację i wszystko poszło zgodnie z planem. Niedługo powinna się wybudzić. Poinformowaliśmy już jej kuzynkę, właśnie tutaj jedzie. Będziecie mogli do niej wejść. Ale nie na długo, musi odpoczywać i potrzebuje spokoju. Stres przy uszkodzonej tętnicy nie jest wskazany.
-Bardzo Panu dziękuję - powiedziałem i wyszedłem z jego gabinetu. Zauważyłem Jackie i szybko do niej podszedłem.
(z perspektywy Amy)
Otworzyłam oczy. Wszędzie było biało. Usłyszałam jakieś pikające urządzenia. Aha, szpital. Czyli jednak żyję. Wszystko mnie bolało, nie byłam w stanie się ruszyć. Nienawidziłam takiej bezsilności. To chyba najgorsze uczucie, jakiego doświadczyłam.
Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Zobaczyłam Roberta. Nie chciałam, żeby ktokolwiek oglądał mnie w takim stanie. Zawsze sprawiałam wrażenie... niezależnej? Samowystarczalnej? Nie mam pojęcia jak to określić. A teraz nie mogłam się ruszać, a wokół mnie było pełno tych kabelków. Nie wiedziałam co robić. Spróbowałam się podnieść, jednak po chwili opadłam z jękiem na poduszkę.
-Hej, Amy jak się czujesz? - zapytał wyraźnie zmartwiony.
-Nie martw się, wszystko w porządku - chciałam brzmieć przekonywująco, jednak z trudem udawało mi się wydanie z siebie jakiegokolwiek głosu. Chyba nigdy nie czułam się aż tak źle. - myślę, że nie powinieneś siedzieć teraz u mnie - powiedziałam z trudem. Wpadłam już na pomysł, jak się go z tąd pozbyć, przynajmniej do czasu, kiedy uda mi się trochę ogarnąć.
-Dlaczego?
-Robert, nic mi nie jest. Pewnie jeszcze dzisiaj z tąd wyjdę - sama w to nie wierzyłam, ale musiałam go jakoś przekonać, żeby sobie poszedł- a Jimmy siedzi sam w domu i umiera na raka. Ja jeszcze nie wybieram się na drugą stronę.
-Jesteś pewna? Poradzisz sobie sama?
-Jasne, nie musisz się tak zamartwiać. - wysiliłam się na niewielki uśmiech
W końcu wyszedł. Okropnie się nudziłam, wszstko mnie bolało i nie miałam pojęcia jak długo będę tutaj siedzieć. Jednak i tak wolałam być sama. Oczywiście nie było mi to dane. Fajnie, że przyjaciele się o mnie martwią, ale... Eh. Przyszła Jackie. Dowiedziałam się od niej, że będę tu siedzieć przynajmniej tydzień, dodatkowo szczegółowo opowiedziała mi o wszystkich moich uszkodzeniach. Zbyt szczegółowo. Mogła sobie darować. Teraz jeszcze chciało mi się żygać. Super. Kuzynka widząc to, zaczęła opowiadać o ostatnim spotkaniu z Rogerem. Powiedziałam jej, że powninna się z nim jak najszybciej spotkać. Może ją też będę miała na jakiś czas z głowy? Nie miałam siły się nad tym zastanawiać, po prostu zasnęłam.
(oczami Jimmiego)
Ta cholera Jack pojechała do szpitala beze mnie. No super. Czyli będę się tam pchać autobusem. Ja nie wiem jak jest u niej, ale tutaj w szpitalach dają ohydne jedzenie. Więc musiałem kupić dla Amy coś jadalnego. W końcu to moja siostra. Znaczy nie biologiczna, ale kto by się tym przejmował? No i coś do jedzenia dla Roberta, bo oni mi wszyscy tam zaraz zejdą z głodu. Rozmyślania nad jedzeniem zajęły mi całą drogę na przystanek. Teraz już tylko podróż autobusem. Gdy nagle zobaczyłem rozwalony, znajomy kabriolet. Staffell. Boże, nawet ten nieudacznik ma samochód, a ja nie. To tyle w temacie demotywowania się. Chociaż właściwie to nie muszę mieszkać w piwnicy Amy, tylko mam drugą pod względem wielkości sypialnie i nie zarywam od zawsze do jednej dziewczyny i jestem fajniejszy. Czyli jestem na plus. Pomachałem rękami i debil zjechał na pobocze. Wsiadłem razem z moim koszykiem pełnym żarcia i walizką z podręcznymi rzeczami dla Amy, bo chyba szybko to ona stamtąd nie wyjdzie.
- Czego chcesz Page? – zapytał.
- Dla ciebie panie Page. – odpowiedziałem.
- Jesteś starszy tylko o cztery lata! – obruszył się debil.
- Ale ja jestem gwiazdą rocka, a ty kosiarzem który dorabia sobie wyprowadzając psy.
- Już nie jestem kosiarzem. Teraz jestem czyścicielem klatek w zoo. I będę większą gwiazdą od ciebie!
- Z twoim ryjem?
- A to ty niby jesteś ładniejszy?
- Tak. – stwierdziłem. – zawieź mnie do szpitala.
- A dlaczego? – zapytał ruszając.
- Jestem ładniejszy bo mam lepsze geny.
- A skąd to niby wiesz? Może zbrzydniesz?
- Nie, Tim. Jeśli ktoś tu zbrzydnie to ty.
- Skąd wiesz?
Całą drogę do szpitala tłumaczyłem Timowi, że gdyby był ładny to by był. Skąd ja wziąłem tego debila? Na parkingu od razu wyskoczyłem z samochodu i pobiegłem do szpitala. Tim, z braku zajęcia pobiegł za mną. Amy była już przytomna, więc nie musiałem wymyślać jakiś pierdół żeby mnie wpuścili. Na korytarzu zgubiłem debila, który zobaczył Lucy (który od razu stwierdziła, że musi iść do łazienki i uciekła). Wiedziałem, że Amy nie chce oglądać nikogo, ale nie odmówi pizzy, której dla niej zrobiłem. W drzwiach wpadłem na Jackie. Musiałem przyznać , że jest całkiem ładna. Ale nie o to mi teraz chodziło. Otworzyłem drzwi i wszedłem do pokoju z Amy. Która spała.
- Wstawaj skarbie! – krzyknąłem. Dziewczyna otworzyła oczy. – Twój Jimmy o tobie myśli. – powiedziałem, rzucając jej batona Cadbury.
- Wreszcie ktoś normalny…Robert prawie zadzwonił po grabarza, a Jackie ehh…niestety wie wszystko o moich ranach… - Amy była wyraźnie obrzydzona. Podszedłem do niej się po ludzku przywitać. Chwilę później władowałem się do jej łóżka. Ale to było dla nas całkiem normalne. Była moją kochaną młodszą siostrą i zrobiłbym dla niej wszystko. Podałem jej cały koszyk z żarciem kupionym za resztki pieniędzy za moje biedne organy wewnętrzne i jej walizkę. Dziewczyna szybko przegrzebała torbę i wyciągnęła pogniecionego pluszowego konia.
- Zdzisek! – krzyknęła i objęła pluszaka.
- Amy, nie wiesz o najlepszym. – powiedziałem i wyciągnąłem jej lody z Danonków, które specjalnie dla niej zrobiłem. Amy zajrzała głębiej do koszyka i zobaczyła pokłady jedzenia.
- Jimmy, twoja przyszła żona ma szczęście. – stwierdziła.
(z perspektywy Roberta)
Wyszedłem z pomieszczenia w którym leżała Amy. Wciąż miałem wyrzuty sumienia. Wygląda naprawdę źle. Nic nie mówiła, ale widać było, że wszystko ją boli i bardzo cierpi. Dlaczego muszę być takim idiotą? Na korytażu prawie wpadłem na Lucy.
-Hej, co z Amy?
-Jest już przytomna. Możesz do niej wejść.
Dziewczyna uważnie mi się przyjżała.
-Robert, co się dzieje? Widzę, że coś jest nie tak.
-Nie, wszystko ok. Idź może do Amy.
-Robert. Znam Amy bardzo długo, ty też i oboje zdajemy sobie sprawę, że w tym momencie nie chce widzieć nikogo. A ty najwyraźniej masz coś do ukrycia. Idziemy do mnie, powiesz mi WSZYSTKO.
Wzniosłem oczy do nieba i ruszyłem za dziewczyną. Wsiedliśmy do samochodu, ona oczywiście za kierownicą. Nie odzywała się do mnie. Pewnie myślała, że muszę sobie poukładać w głowie wszystko, z czego zamierzam jej się zwierzyć. Gówno prawda. Nie ma tutaj nad czym myśleć. Moja dziewczyna leży teraz w ciężkim stanie na OIOMie, a to wszystko moja wina.
Po 20 minutach zaparkowaliśmy przed kamienicą, w której znajdowało się mieszkanie Lucy. Weszliśmy po schodach. Dziewczyna wyciągnęła klucze z kieszeni, otworzyła drzwi i weszła do środka, a ja posłusznie za nią. Weszła do kuchni, ja w tym czasie usiadłem na kanapie w salonie i ukryłem twarz w dłoniach. Byłem załamany. Po chwili pojawiła się Lucy z dwoma butelkami Danielsa. Otworzyłem jedną i wypiłem kilka łyków, po czym odłożyłem ją na stół. Z moich oczu pociekły łzy. Popatrzyła na mnie pytająco.
-Robert, możesz mi w końcu powiedzieć o co chodzi?
-To wszystko moja wina! To przeze mnie Amy tam teraz leży!
-Hej, to nie Twoja wina... To był wypadek. Wypadki się zdarzają. Nie możesz brać winy na siebie.
-Naprawdę sądzisz, że to przypadek? Przez przypadek zapomniała siodła? Przez przypadek nie założyła kasku? Czy ty myślisz, że to jest jakiś pierdolony przypadek?!
-Nie za bardzo wiem, o co Ci chodzi. - wyglądała na zaskoczoną
-To powiem Ci, o co mi chodzi! Jestem pieprzonym dupkiem, nawrzeszczałem na nią, bo zjadła naleśniki, które zrobiłem dla Jimmiego. Byłem wściekły, ale przegiąłem. Przecież wiedziałem, że najprawdopodobniej tak zareaguje! Wybiegła z domu i wzięła Micka. To przeze mnie była taka rozkojażona. Tej dziury nie można było tak po prostu nie zauważyć. To wszystko przeze mnie. To ja powinienem leżeć w tym okropnym szpitalu i gapić się na białe ściany zastanawiając się, czy przeżyję czy nie, a nie ona! Widzisz do czego doprowadziłem? Amy mogła nawet zginąć i to z mojej winy. Nawet teraz nie jest pewne, czy wszystko będzie w porządku, po tej operacji! Dlaczego ja jej to zrobiłem? Dlaczego? - nie byłem w stanie powiedzieć nic więcej, po prostu zalewałem się łzami. Lucy chyba nie wiedziała co powiedzieć. Przyniosła kolejną butelkę alkoholu, za co byłem jej wdzięczny.
-Posłuchaj, to naprawdę nie twoja wina. Ile razy Amy miała jakiś problem, była wściekła? Mnóstwo razy. I jechała wtedy do lasu. I nigdy nic się nie stało. To był zwykły wypadek, tylko zbieg okoliczności. Naprawdę. Przecież to nie ty wrzuciłeś ją do tego dołu. To nie Twoja wina - powtórzyła. Bardzo chciałem wierzyć w to co mówiła, ale jakoś nie byłem w stanie.
-Nie martw się o nią, wiesz, że sobie poradzi. Jest silna. - pokiwałem głową. Miałem już dość tego wszystkiego. Położyłem się na kanapie i zasnąłem. Nie wiem jakim cudem obudziłem się w naszej willi, ale podejżewam, że Lucy postanowiła wykorzystać Davida.