(z perspektywy Roberta)
Wyszedłem przed dom. Wiedziałem, że muszę to zrobić teraz. Jimmy zaraz umrze, a ja chcę, żeby był ze mnie dumny.
Miałem dość dużo czasu, bo Amy pół godziny temu poszła do Lucy i pewnie szybko nie wróci. Ruszyłem w kierunku stajni. Myślałem, że Lucy mi pomoże, ale wygląda na to, że będę musiał poradzić sobie sam.
Wszedłem do niewielkiego, ale bardzo zadbanego budynku. To dziwne, ale miałem wrażenie, że ta stajnia jest dużo czystsza. No cóż, Amy poświęcała Mickowi dużo więcej czasu, niż mi.
W środku stały dwa konie. Jeden z nich należał do Lucy, a drugi do Amy. Podszedłem do tego drugiego. Kiedy tylko się zbliżyłem, odwrócił się do mnie zadem. Ale to mnie nie zniechęciło.
Dużo razy widziałem, jak moja dziewczyna wyciąga Micka z boksu i wydawało mi się to proste. Wziąłem z wieszaka to coś, co zakładała mu na głowę. Wszedłem do środka i próbowałem mu to założyć, jednak nie miałem pojęcia, jak pozapinać te wszystkie paski... Koń mi tego nie ułatwiał, bo schylił głowę, nie zamierzał jej podnieść i ignorował moje wszystkie prośby. Zdenerwowany wyszedłem z boksu, zamknąłem go i poszedłem poszukać pomocy.
W salonie siedział Jimmy i pił kawę. Strwierdziłem, że nie będę mu przeszkadzał. Jackie jeszcze spała. Wszedłem do pokoju Amy, miałem nadzieję, że znajdę tam jakąś mądrą książkę, albo coś w tym stylu, miała tego pełno. Podszedłem do szafki koło łóżka i postanowiłem zbadać jej zawartość. Po kilku minutach znalazłem to, czego potrzebowałem. Była to dość cienka książka, o siodłaniu i czyszczeniu. Zbiegłem po schodach na dół i zadowolony wróciłem do stajni, biorąc po drodzę marchewkę z kuchni (nie mam pojęcia, co tam robiło coś jadalnego...).
Kiedy Mick ją zauważył od razu do mnie podszedł. Wtedy jakimś cudem udało mi się założyć mu na głowę coś, co autor mojej książki nazywal kantarem. Zajęło mi to około pięciu minut i wyszło trochę krzywo. Ale przynajmniej byłem w stanie wyciągnąć konia na zwenątrz. Przywiązałem go tak, jak pokazywał rysunek w mojej książce, znalazłem jakąś szczotkę i zacząłem go czyścić. Cały czas próbował mnie ugryźć. NIe wiem jak Amy sobie z nim radzi. Kopyt postanowiłem już nie czyścić, bo Mick cały czas kopał nogami i chciał mnie kopać. Kiedy po pół godzinie udało mi się założyć siodło i te dziwne paski na głowę konia, chciałem na niego wsiąść.
Podszedłem więc z nim do tych specjalnych schodków. Mick chyba jednak nie miał ochoty, żebym na nim jeździł, bo co chwilę się przesuwał, a ja musiałem przestawiać te głupie schody. Nagle zauważyłem, że Jackie i Jimmy idą ulicą. Zacząłem wołać przyjaciela, jednak mnie zignorował. Koń schylił głowę i zaczął jeść, więc wykorzystałem jego nieuwagę i w końcu na niego wsiadłem. Siedziałem już w siodle i chciałem ruszać. Ścisnąłem Micka łydkami, jednak on miał mnie w dupie. Zacząłem więc na niego wrzeszczeć, ale to też nie przyniosło żadnego efektu.
-Co ty odwalasz? - usłyszałem głos, który wydawał mi się znajomy, jednak nie byłem w stanie sobie przypomnieć do kogo należał. Rozejrzałem się, jednak nikogo nie widziałem.
-Tu jestem! - odezwał się znowu. Spojrzałem w stronę, z której dochodził. Na moim płocie siedział właśnie...
-PAUL MCCARTNEY?! - wykrzyknąłem zszokowany. Dlaczego basista ulubionego zespołu mojej dziewczyny właśnie przygląda się moim żałosnym próbom nauki jeździectwa? Facet widząc moje zdziwienie, roześmiał się.
-No tak, to ja - odparł i zeskoczył na ziemię.
Podszedł do Micka i kazał mi zejść. Jednak ja nie miałem pojęcia jak to zrobić. Wyciągnąłem jedną nogę ze strzemienia i przełożyłem ją nad siodłem, ale wtedy Mick postanowił ruszyć, więc po chwili leżałem na ziemi. Cóż, miało to wyglądać trochę inaczej... Paul popatrzył na mnie z politowaniem, podciągnął popręg i wsiadł na konia.
Zaczął jeździć dookoła placu, zrobił kilka kółek stępem, kłusem, a później zaczął galopować i skakać przez pojedyncze przeszkody.
Nie ogarniałem tego, co właśnie się działo. Basista Beatlesów właśnie skacze przez przeszkody na koniu Amy w naszym ogrodzie? Z zamyślenia wyrwał mnie jego głos
-Próbujesz się nauczyć jeździć?
-No, tak... - odparłem zażenowany
-Skoro nie potrafisz jeździć, to czyj to koń? - zapytał
-Mojej dziewczyny... - odparłem, czując się jak idiota. Paul uśmiechnął się przyjaźnie, zeskoczył z konia.
-No to myślę, że dzięki mnie już niedługo bardzo pozytywnie ją zaskoczysz.
(oczami Jackie)
Leżałam na łóżku z Wilkiem stepowym na poduszce.
…Pośpiech nie był konieczny, moja decyzja śmierci nie była chwilowym kaprysem. Była dojrzałym twardym owocem, który powoli wzrastał i nabierał wagi, łagodnie kołysał się na wietrze losu, byłem przekonany, że następny podmuch z pewnością go strąci...
- Co czytasz? – usłyszałam Jimmiego. Odwróciłam książkę i pokazałam mu okładkę. - Jako ciało każdy człowiek jest jednością, jako dusza nigdy. To z tej książki, prawda?
Potwierdziłam skinieniem głowy. Jeśli JimJam czyta takie rzeczy, to nie może być taki głupi jak wszyscy mówią. Nagle zrobiło mi się go jeszcze bardziej żal, że umrze. Chłopak usiadł na podłodze i nasze twarze były mniej więcej na tym samym poziomie. Próbowałam znów skupić się na lekturze, ale Jimmy skutecznie mnie rozpraszał.
- Poszłabyś ze mną na zakupy? – zaproponował. Właściwie, chciałam poznać okolicę. Kilka minut później szliśmy razem przed siebie.
Nie wiem w jaki sposób wyobrażałam sobie zakupy, ale nie myślałam że utkniemy w sklepie z czekoladą. Jimmy zobaczył wielki plakat – zaprojektuj własną czekoladę! - i uznał, że w ten sposób spełni swoje wszystkie przedśmiertne marzenia. Myślałam, że kupi sobie małą gitarę albo coś takiego, ale niee. Jimmy ubzdurał sobie Statuę Wolności ze swoją twarzą. Oczywiście Page musiał zamówić rzeźbę swojego wzrostu. A z metr osiemdziesiąt to on ma.
Jimmy siedział na stołku z debilnym wyszczerzem i pozował miłej dziewczynie która przyglądała mu się z właściwie nabożną czcią.
Dziewczyna skończyła projekt i powiedziała nam, żebyśmy za dwie godziny wrócili po rzeźbę, ale Jizz nie planował ruszać się ze sklepu. Chłopak zabrał z półki czekoladowe zwierzątka i wczołgał się pod stół. Kilka sekund później z pod stołu zaczęły dochodzić dziwne dźwięki. Ukucnęłam obok bruneta usiłując zrozumieć co robi. Upewniwszy się, że tylko się bawi, postanowiłam zagadać do dziewczyny.
- Hej, Jestem Jackie…
- Powiedz mi, czy to naprawdę jest Jimmy – zapytała z zachwytem w oczach.
- No tak.
- Bożeee, jestem twarzą w twarz z najcudowniejszym gitarzystą na świecie… Kocham go. Czy nie uważasz, że ma najcudowniejszą twarz na ziemi. Wezmę z nim ślub i będziemy mieć dużo dzieci. Yardbirds to najlepszy zespół na świecie. Ale właściwie to co cię z nim łączy! On jest mój!! Tylko MÓJ!! Jeśli się do niego zbliżysz to cię zabiję! Jestem jego fanką numer jeden!!
Okk. Dziwny zespół Jimmeha widocznie musi być całkiem popularny skoro jakaś psychiczna dziewczyna macha mi nożem przed twarzą i tłumaczy mi, że głupkowaty, siedzący pod stołem brunet, którego pasją są księżniczki jest jej przyszłym mężem.
Nagle poczułam uderzenie. Odwróciłam się. Za mną stał Jimmy, wyraźnie czymś podniecony. W ręku trzymał tabliczkę różowej czekolady.
- Jack, kochanieeee!!! Patrz co znalazłem!!! Eozynaaa!!
Po chwili dostałam po twarzy od dziewczyny.
- Nie. Dotykaj. Jamesa. Patricka. Page’a. Nigdy. To. Mój. Facet. – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- AAAAAAAAAA!!! Biją się o mnie!!! Robert mi nigdy nie uwierzy!!! Dawaj Jacka!!! Pokaż na co cię stać!!!
- Ja się o ciebie nie biję, sieroto!
- Bijesz się. – stwierdził Jimmy.
- Tak? To w tym wypadku się poddaję. Jest twój. – oświadczyłam.
Jimmy uśmiechnął się do mnie w mega uroczy sposób.
- Co? – zapytał z niedowierzaniem. Dziewczyna też patrzyła na mnie z tym samym uczuciem. Chyba nie mieściło jej się w głowie, że można oddać Jimmiego bez walki.
Po chwili uwiesiła się na brunecie i zaczęła rozpinać mu koszulę.
- Puszczaj mnie!!! Nie chcę się z tobą pieprzyć!!!
Chłopakowi udało się w końcu wyrwać.
(z perspektywy Lucy)
Amy niedawno wyszła, więc usiadłam na kanapie i zaczęłam pić kawę, którą przygotował David. Widziałam, jak się starał, więc postanowiłam to docenić.
Napój chyba nie był trujący, bo nawet dało się go wypić. Kiedy już kończyłam, usłyszałam dzwonek do drzwi. Podniosłam się i poszłam otworzyć, bo wiedziałam, że mojemu bratu nie będzie chciało się ruszyć dupy. Przed moimi drzwiami stał Tim.
-Lucy! Kocham Cię! - wykrzyczał i podał mi bukiet kwiatów
-Aha, fajnie, coś jeszcze? - próbowałam go spławić, jednak on zdążył już wejść do mojego mieszkania. Jak ten facet mnie denerwował...
-Nie, to znaczy... tak. Chcę pogadać. Przepraszam za tą akcję z Jimmym.
-Ok, wybaczam Ci. - westchnęłam, mając nadzieję, że sobie pójdzie
-Naprawdę? Zostaniesz moją dziewczyną?
-Nie.
-Lucy, czemu? Napisałem dla Ciebie piosenkę. Zaśpiewać Ci? Jesteś taka piękna... - byłam wściekła, miałam ochotę mu coś zrobić, jednak jeszcze ostatkami sił się powstrzymywałam. Wtedy do salonu wparował mój brat. Najprawdopodobniej słyszał całą rozmowę.
-Czy ja dobrze słyszę, czy ty chcesz chodzić z moją siostrą? - spytał podniesionym głosem. Tim wyglądał na trochę przestraszonego. Hmm, jednak David czasem się przydaje.
-Tak... - szepnął - Tak. - dodał po chwili głośniej i pewniej - Zgadzasz się? - wpatrywał się w mojego brata błagalnie
-No chyba Cię pojebało. Podoba Ci się moja siostra? - chyba pierwszy raz byłam wdzięczna mojemu bratu za taki tekst. Dziwne, nie?
-Tak. Jest piękna. Kiedy ją widzę, moje serce zaczyna mocniej bić, bo wie, że ma dla kogo. Jej oczy są niczym błękitne niebo, mogę wpatrywać się w nie godzinami i podziwiać. Jej usta... idealne. Jest nie tylko urodziwa, ale i inteligentna...
-Ja pierdolę... - przerwał mu David, wyglądał na przerażonego. - On jest opętany! Chwycił Tima, wsadził go do szafy, zamknął na klucz, nie słuchając jego protestów i tłumaczeń, że jeszcze nie zaśpiewał swojej piosenki. Chwycił mnie za rękę i wybiegł z mieszkania. Przez chwilę nie wiedziałam, gdzie mnie ciągnie, ale zaraz zrozumiałam, że pędzimy w kierunku willi Amy. Puścił mnie i wbiegł do środka. Weszłam zdziwiona za nim.
-Gdzie jest Jimmy? Gdzie do kurwy nędzy jest Jimmy?! - darł się na całe gardło
-Na górze... - odparł lekko zszokowany Robert. David rzucił się w kierunku schodów, wciąż wołając przyjaciela. Chłopak mojej przyjaciółki spojrzał na mnie pytająco. Wzruszyłam ramionami i usiadłam koło niego na kanapie.
(z perspektywy Davida)
Wbiegłem na piętro, szukając Jimmiego. Wołałem go i zaglądałem po kolei do wszystkich pokoi. W końcu znalazłem go, układającego włosy w łazience. Popatrzył na mnie zaskoczony.
-Po co się tak wydzierasz?
-Jimmy, chodź szybko, musisz mi pomóc! - krzyczałem rozgorączkowany
-Bowie, cholera jasna, uspokój się i powiedz o co Ci chodzi.
-W moim domu jest opętany człowiek! Zamknąłem go w szafie! - Jimmy patrzył na mnie jak na debila. On zupełnie nic nie rozumiał. - Chodź, szybko, musimy biec! - chłopak nadal wyglądał, jakby nie ogarniał, ale szybko ruszył za mną.
Zbiegliśmy po schodach, nie zwracałem uwagi na dziwne spojrzenia, które rzucali na mnie moja siostra i Robert. Pędziliśmy ulicą najszybciej jak się dało. Pokonaliśmy odcinek z willi Amy do naszego domu w jakieś cztery minuty. Otworzyłem drzwi do mieszkania i wszedłem do środka. Ku mojemu przerażeniu odkryłem, że Tim jakimś cudem wydostał się z szafy.
-To... gdzie ten opętany człowiek? - zapytał mój zdezorientowany kolega.
-Uciekł.
-A kto to był? I dlaczego myślisz, że był opętany? Opowiedz mi wszystko od początku. - Jimmy bardzo rzeczowo podchodził do sprawy
-To był Tim! Powiedział, że Lucy jest piękna! Szatan go opętał! - opowiadałem mu z przejęciem.
Chłopak wywrócił teatralnie oczami
-Jesteś beznadziejnym bratem. Ale Lucy będzie Ci wdzięczna. - powiedział i wyszedł.